Stosunkowo nagłe ochłodzenie, znane jako mała epoka lodowa, miało miejsce od około 1300 do 1850 roku (pod względem glacjologicznym) bądź od 1570 do 1900, jeśli weźmiemy pod uwagę aspekt klimatyczny. Przez kilka wieków lodowce miały większy zasięg niż wcześniej, a temperatury na półkuli północnej były średnio o 1 stopień Celsjusza niższe od tych, które mierzono w XX wieku.
Czytaj też: Otworzyli grób króla i umarli wkrótce później, czyli klątwa Tutan… Jagiellończyka
Skąd tak nagłe, długotrwałe i przede wszystkim odczuwalne, zmiany? Z badań przeprowadzonych w tej sprawie wynika, że winę mogły ponosić wulkany. Ich erupcje doprowadziły do zwiększenia ilości pyłów i gazów w atmosferze oraz ograniczenia ilości światła słonecznego docierającego do powierzchni. W konsekwencji temperatury na Ziemi zaczęły spadać. Przynajmniej na półkuli północnej.
Zespołowi badawczemu prowadzącemu analizy zapisków sporządzanych przez średniowiecznych mnichów przewodził Sébastien Guillet z Uniwersytetu w Genewie. Wyciągnięte wnioski zostały natomiast opublikowane na łamach Nature. Szczególną uwagę naukowców przykuły zapisy zaćmień Księżyca pochodzące z terenów Europy, Bliskiego Wschodu i Azji. Łącznie w grę wchodziło aż 187 zaćmień, do których doszło między 1100 a 1300 rokiem.
Ziemia doświadczyła spadku średnich temperatur (przynajmniej na półkuli północnej), a jego przyczyną mogły być erupcje wulkanów
Kluczem do zrozumienia panujących wtedy warunków były informacje poświęcone jasności i kolorowi Księżyca podczas zaćmienia. W dużej mierze zapiski te były dziełem mnichów piszących po łacinie. Autorzy nowych badań uszeregowali średniowieczne opisy, zakładając, że im jaśniejsze zaćmienie, tym bardziej przejrzysta atmosfera. Z kolei te ciemniejsze wskazywały na wyższe stężenia cząstek obecnych w górnych warstwach atmosfery. Te były potencjalną oznaką aktywności wulkanicznej.
Łącząc te dane z wynikami symulacji dotyczących zachowania aerozoli, współczesnymi obserwacjami satelitarnymi i dowodami klimatycznymi zebranymi na podstawie analiz słojów drzew, członkowie zespołu badawczego uzyskali obraz ówczesnych zmian. Warto mieć przy tym na uwadze fakt, iż silne erupcje wulkaniczne prowadzą do emitowania ogromnych ilości pyłów i gazów do ziemskiej stratosfery. Mogą one tam pozostawać przez wiele miesięcy, znacząco wpływając na klimat naszej planety.
Czytaj też: Samotna góra skrywa ruiny pradawnego miasta Afryki. To była pierwsza metropolia w tej części świata
Oczywiście nie jest powiedziane, że erupcje zawsze prowadzą do ochłodzenia klimatu. Efekt końcowy jest zależny choćby od tego, co dokładnie jest wyrzucane, jak wysoko to trafia i gdzie jest położony sam wulkan. Na przykład dwutlenek siarki, jeśli dotrze do stratosfery, zaczyna tam reagować z parą wodną. Powstałe aerozole oraz pył wulkaniczny blokują i rozpraszają promieniowanie słoneczne, przez co temperatury na powierzchni spadają.
Warto wspomnieć w tym miejscu erupcję wulkanu Tambora, która miała miejsce w Indonezji w 1815 roku. Kolejne miesiące na terenie Europy i Ameryki Północnej określano wtedy mianem roku bez lata. A to przecież tylko jeden wulkan. Gdyby było ich więcej, co zwiększyłoby skalę emisji, konsekwencje byłyby bardziej rozległe. I tak właśnie mogło być przed wiekami, kiedy to półkula północna doświadczyła długotrwałego i odczuwalnego ochłodzenia.