Gdy nad Morzem Śródziemnym powstawały kolejne cywilizacje, ziemie polskie nie były pustynią. Przez wieki zamieszkiwały je różne ludy. Te najdawniejsze pozostają dla nas anonimowe. Dysponując tylko pozostałościami materialnymi po nich, możemy mówić co najwyżej o kulturach archeologicznych. Bez żadnych, choćby zewnętrznych przekazów pisemnych, niewiele można stwierdzić o ich tożsamości czy używanych językach.
Wiemy, że w VIII w. p.n.e. aż po dzisiejsze Kujawy zapuszczali się Scytowie. Widać to po śladach zniszczeń i charakterystycznych grotach strzał, łączonych z tymi koczownikami znad Morza Czarnego. W 2016 r. prof. Sylwester Czopek ogłosił, że w Chotyńcu na Podkarpaciu odkryto pozostałości scytyjskiego grodziska. Nie oznacza to jednak, że Scytowie osiedlili się na skraju dzisiejszej Polski na stałe. Po prostu ich model kulturowy mogły przejąć miejscowe plemiona – może tzw. Neurowie, wzmiankowani przez Herodota w V w. p.n.e. Bardziej pewni jesteśmy, że od IV w. p.n.e. żyły w południowej Polsce jakieś grupy Celtów, zwanych przez Rzymian także Galami i Galatami.
W tamtej epoce, jeszcze przed swoimi wielkimi podbojami, Rzymianie czerpali informacje o dalekim świecie z przekazów Greków. I stąd wiemy o kimś, kto wtedy prawdopodobnie przybył znad Morza Śródziemnego nad Bałtyk. To grecki żeglarz Pyteasz z Massalii (czyli Marsylii) – lepiej znany z tego, że dotarł w IV w. p.n.e. do wybrzeży Brytanii, a może nawet do Islandii. Nie przetrwała niestety do naszych czasów jego bezpośrednia relacja z wyprawy. Znał ją jednak rzymski historyk Pliniusz Starszy (I w. n.e.), który tak streszczał jeden z epizodów podróży Pyteasza, gdy dotarł na wyspę zwaną Balcią: „Tam podczas wiosennych sztormów morze wyrzuca na brzeg wielkie ilości bursztynu. Mieszkańcy używają go zamiast drew do ognia i sprzedają swym sąsiadom”. Nazwę Balcia ewidentnie można powiązać z Bałtykiem. Nawet, jeśli Pyteasz nie wpłynął na to morze, musiał być świadomym, że gdzieś znad niego pochodzi bursztyn. W nieodległej przyszłości stanie się on bardzo poszukiwanym towarem.
Mapa świata Augusta
W roku 12 p.n.e., gdy republika rzymska już upadła, światem śródziemnomorskim rządzi August, adoptowany syn i następca Cezara. Pojawia się wtedy pomysł, by na Polach Marsowych w Rzymie stanął nowy portyk. Inicjatorem projektu jest Marek Wipsaniusz Agryppa – najlepszy przyjaciel cesarza, architekt jego militarnych sukcesów, a także zięć. Zaplanowany portyk – jak wszystkie ówczesne budowle publiczne – miał propagandowo wspierać rządzącego władcę oraz nową imperialną ideologię. Podobno sam August polecił Agryppie, żeby ściany budowli ozdobiła mapa znanego świata. Za jej podstawę miały służyć zarówno dostępne dzieła kartografów, jak i wiedza uzyskana przez Agryppę w toku jego kampanii wojennych. Niestety, Marek Wipsaniusz zmarł przed ukończeniem dzieła, które sfinalizowała jego siostra Wipsania Polla (i to jej imieniem nazwano portyk). Wzniesiony kilka lat przed naszą erą, pozwolił ludowi rzymskiemu podziwiać skalę dotychczasowych podbojów oraz zobaczyć rubieże znanego świata.
Mapa – podobnie jak relacja Pyteasza z jego podróży – nie zachowała się do naszych czasów. Tym niemniej niektóre zawarte na niej informacje opisali starożytni świadkowie. Stąd wiemy, że na portyku można było dojrzeć rzekę Wisłę. Bo to właśnie ona kryje się pod nazwami Vistigia, Vistla czy Fistula, jakimi Rzymianie opisywali ważną rzekę rozdzielającą Europę środkową na dwie części. Według Agryppy dzieliła ziemie barbaricum (czyli zamieszkane przez barbarzyńców) na dwie części: germańską i dacką.
Te skąpe i niezbyt dokładne informacje Rzymianie czerpali już nie tylko od greckich geografów, lecz pośrednio także od ujarzmianych naddunajskich barbarzyńców. Wiedzieli coraz więcej o ziemiach nad Wisłą, ponieważ stopniowo zbliżały się tam rzymskie legiony.
Ziemie polskie dwa tysiące lat temu: kraj Lugiów?
Już za życia Jezusa w 12 r. n.e. wydawało się, że Rzymianie bez problemu opanują całą środkową Europę. Na północnym-wschodzie oparli się na Łabie, planując atak na germańskie państwo Marboda na terenie Kotliny Czeskiej. Ów wódz próbował stworzyć państwo zorganizowane wedle wzorów, które w młodości poznał jako zakładnik w Wiecznym Mieście. Do wielkiej rzymskiej ofensywy jednak nie doszło. Cały plan udaremniło gwałtowne powstanie w prowincjach naddunajskich. Bliższe Rzymowi, były strategicznie ważniejsze i wymagały spacyfikowania za wszelką cenę. Dlatego w Germanii pozostał tylko konsul Publiusz Kwinktyliusz Warus z trzema legionami. Zaś jego błędy doprowadziły do wielkiej klęski Rzymian w bitwie z germańskimi plemionami w Lesie Teutoburskim. Po niej granice imperium cofnęły się z powrotem nad Ren.
Po śmierci Augusta (14 r. n.e.) kolejny cesarz Tyberiusz odpuścił dalszą ekspansję w tym rejonie. Ta decyzja mogła zaważyć, że rzymski walec niszczący do tej pory kolejne ludy i państwa nie dojechał z rozpędu nad Wisłę. A problemy z Marbodem rozwiązano zgodnie z łacińską zasadą „dziel i rządź”. Napuszczono na niego Arminiusza – tego samego, który pokonał Warusa.
Pomimo zahamowania rzymskiej ekspansji konflikty na północy przyczyniły się do lepszego rozeznania w geografii i etnografii tych obszarów. Na podstawie doświadczeń i przekazów z prowadzonych na tych terenach wojen dwa tysiące lat temu historyk Strabon wzmiankował już kilka środkowoeuropejskich ludów, m.in. Lugiów, którzy okażą się dla dalszych losów naszych ziem dosyć ważni (notabene, to z niego miała pochodzić Ligia z „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza; przyp. red.). Jednak przekaz Strabona jest jeszcze pełen białych plam. Nie wie, co dokładnie znajduje się za Germanią. Miesza różne nazwy plemion, w tym ludy irańskie zamieszkujące wówczas wybrzeże Morza Czarnego, oraz ludy znane z mitów. Nawet sama granica Germanii jest niepewna – nie wiadomo, czy lokować ją na Łabie, czy na Wiśle.
Wkrótce nadarzy się jednak okazja do uzupełnienia informacji. W I w. wyruszają już rzymskie ekspedycje bursztynowym szlakiem. Używane przez antycznych medyków, magów i jubilerów „złoto północy” jest tak chodliwe, że Rzymianie zamiast kupować bursztyn od np. celtyckich pośredników, sami zaczną się po niego wyprawiać.
Ekwita wyrusza po bursztyn
„O prawie 600 mil [889 km] od Carnuntum w Panonii oddalone jest to wybrzeże Germanii, z którego jest przywożony bursztyn. Przekonano się o tym niedawno. Żyje jeszcze ekwita rzymski, wysyłany dla zdobycia bursztynu przez Julianusa zarządzającego igrzyskami gladiatorskimi cesarza Nerona. Przemierzył on te miejsca handlowe i wybrzeża, przywożąc takie ilości bursztynu, że nawet siatka służąca do powstrzymania zwierząt i osłaniania podium miała we wszystkich węzełkach bursztyny (…). Najcięższa bryła ważyła 13 funtów [4,26 kg]”. Ta informacja podana przez Pliniusza, urodzonego rok przed śmiercią Strabona, opowiada o jednym z najsłynniejszych spotkań Rzymian z mieszkańcami ziem polskich.
Wielu autorów publikacji popularnonaukowych uważa, że była to wyprawa wyłącznie kupiecka. Nic bardziej mylnego! Ekwici, choć u schyłku republiki często zajmowali się operacjami finansowymi i handlem, nie ograniczali się wyłącznie do tego. Członkowie tej średnio zamożnej klasy społecznej w epoce cesarstwa sprawowali ważne funkcje wojskowe i administracyjne. Fakt, że ekwitę wysłał zausznik cesarza Nerona wskazuje, że była to misja państwowa, oficjalna. Oprócz zdobycia cennego bursztynu miała też zapewne charakter rozpoznawczy. Wiemy, że w tamtych czasach szykowano również wyprawę w poszukiwaniu źródeł Nilu oraz w stronę Morza Kaspijskiego. Za tymi decyzjami stała zarówno ciekawość świata, jak i rozpoznanie ewentualnych możliwości podboju (chociaż trudno przypuszczać, żeby Neron rzeczywiście palił się do wojaczki).
Wyprawa ekwity ruszyła z prowincji naddunajskich, by wkroczyć na tereny dzisiejszej Polski. Relacje Rzymu z sąsiadującymi Germanami były już wtedy poprawne. Zależni od imperium barbarzyńcy musieli nie tylko przepuścić ekspedycję przez swoje tereny, ale także zapewnić przewodników, którzy poprowadzili Rzymian aż nad wybrzeża Bałtyku. Tylko żałować, że nie zachował się żaden szczegółowy opis tej wyprawy. Można domniemywać, że po drodze rzymscy podróżnicy przechodzili przez ziemie plemienia Lugiów, którzy odgrywali ważną rolę w pośrednictwie handlu bursztynem. Niebawem mieli też… poprosić Rzymian o pomoc.
Klienci Rzymu
Kilkanaście lat po śmierci Nerona za panowania Domicjana (81–96 r.) na północnej granicy Imperium Rzymskiego znowu zaczęło się kotłować. Cesarz musiał walczyć z najazdami Germanów, a także z Dakami i Jazygami. Mimo zaangażowania sporych środków jego sukcesy tylko nieznacznie powiększyły terytoria cesarstwa. Przeszkodziła w tym konieczność walki na wielu frontach, jak i pojawienie się uzurpatora – konsula Saturninusa. Opanowawszy sytuację, w maju 92 r., cesarz wrócił nad Dunaj.
To prawdopodobnie wtedy „w Mezji Lugiowie, którzy znaleźli się w stanie wojny z jakimiś Swebami, wysłali poselstwo, prosząc Domicjana o pomoc. I otrzymali ją, silną nie liczbą, lecz jakością: dano im bowiem jedynie stu jeźdźców. Rozgniewani na to Swebowie wzięli sobie Jazygów do pomocy i zaczęli przygotowywać się, by wraz z nimi przekroczyć Dunaj”. Ten zapis historyka Kasjusza Diona (III w.) dotarł do nas niestety w niechlujnym, bizantyńskim streszczeniu. Realia geograficzne się nie zgadzają (Mezja to północ Bułgarii i Serbii), jednak fakt poselstwa do Domicjana wydaje się pewien.
Lugiów lokuje się mniej więcej na obszarach współczesnego Dolnego Śląska. Ich nazwę kojarzono również niekiedy z Łużycami, a w polskiej nauce próbowano z nich robić Słowian, wywodząc ją od ługów, łęgów tj. bagnistych i podmokłych terenów. Dziś łączy się ją z celtyckim bóstwem Lugiem (Lughem). Na takie pochodzenie Lugiów wskazują też archeolodzy badający ślady wpływów celtyckich na Dolnym Śląsku.
O znaczeniu tego ludu niech świadczy fakt, że Tacyt (I–II w.) wspomniał o silnym Związku Lugijskim. Najprawdopodobniej oprócz jakiegoś elementu celtyckiego w jego skład wchodziły także inne okoliczne plemiona. W późniejszym okresie tam, gdzie żyli Lugiowie, pojawią się Wandalowie. Wybiją się na czoło dawnego związku plemiennego. To jednak nastąpi kilkaset lat później. Ekspedycja stu rzymskich jeźdźców z czasów Domicjana nawet jeśli nie dotarła na tereny dzisiejszej Polski, stanowiła manifestację poparcia imperium dla Lugiów w konflikcie między barbarzyńcami.
Na straganie w dzień targowy
To dzięki wyprawom kupieckim i politycznym Rzymianie trafili na Kujawy i do Wielkopolski, gdzie archeolodzy znaleźli wiele przedmiotów pochodzących z Imperium . Przynajmniej część nie była ani zdobyczą wojenną, ani podarkami, lecz pochodziła z handlu.
Co mogli zaoferować barbarzyńcy bardziej „cywilizowanym” Rzymianom poza bursztynem? Możemy domniemywać, że na południe wysyłano także skóry, różnego rodzaju produkty leśne oraz niewolników. Rzymianie mogli też urządzać werbunek do swej armii (o czym zdaje się świadczyć odkryte na Kujawach mające około 1800 lat pozłacane okucie pasa tzw. beneficiariusa; była to ważna funkcja w rzymskiej armii, swego rodzaju żołnierz do zadań specjalnych).
Wspomina się też niekiedy o eksporcie do Rzymu żelaza. Świadczyć o tym miałyby wielkie starożytne „zagłębia” metalurgiczne, jak to z Gór Świętokrzyskich. Niestety, badania lokalnych rud i wytapianego tam żelaza wskazują, że ustępowało ono znacznie jakością surowcowi, który był dostępny dla Rzymian w prowincjach naddunajskich (np. w Noricum, na terenie dzisiejszej Austrii). Ze względu na dużą ilość fosforu w rudzie przedmioty te były bardziej łamliwe, podatne na korozję. Nawet jeśli „polskie” zagłębia metalurgiczne nie służyły Rzymowi, to dały broń drużynom barbarzyńskich wojowników, jak Wandalowie, którzy udawali się na południe w celu grabienia rzymskich bogactw. I którzy w końcu zdobyli Wieczne Miasto w V stuleciu.
Więcej o świecie w czasach Jezusa – m.in. o tym, jak wyglądała tzw. kultura przeworska na ziemiach polskich dwa tysiące lat temu – przeczytasz w nowym Focusie Historia nr 1/2022.