Groza tropików. Zabezpiecz się przed egzotyczną podróżą

Każdy w miarę rozsądny podróżnik powinien pamiętać o szczepieniach ochronnych i „rozpoznaniu terenu” przed wyjazdem. Niestety, to nie zawsze wystarcza, by uchronić nas przed niebezpieczeństwem. W Polsce są raptem dwie placówki zajmujące się szerzej medycyną tropikalną – tyle wystarczało, kiedy ich klientela ograniczała się głównie do marynarzy i pracowników kontraktowych pracujących na Bliskim Wschodzie.

Egzotyczna podróż, poznawanie innych kultur, prawdziwa przygoda w dziczy… Któż z nas o tym nie marzy? Wystarczy jednak chwila nieuwagi, by po takim wyjeździe została nam pamiątka na całe życie – czasem znacznie krótsze, niż byśmy chcieli.

Czasy się jednak zmieniły. Od kilkunastu lat coraz częściej jeździmy na wakacje w najodleglejsze zakątki świata, gdzie czyhają na nas stworzenia o wiele groźniejsze od swojskiej salmonelli (będącej niegdyś zmorą stołówek w domach wypoczynkowych Funduszu Wczasów Pracowniczych). Warto więc najpierw sprawdzić, z jakimi zagrożeniami musimy się liczyć i co może nam pomóc w walce z tropikalnymi chorobami.

NIE WYLEGUJ SIĘ NA PLAŻY

Piknik na bielutkim piasku karaibskich plaż może skończyć się tungozą – chorobą wywołaną przez pchły piaskowe z gatunku Tunga penetrans. Mierzące niespełna milimetr długości samice tych owadów wgryzają się częściowo w skórę i żywią się krwią, składając kilkaset jaj, które są wydalane na zewnątrz. Pchły same w sobie nie są groźne – wywołują jedynie nieprzyjemne swędzenie i zaczerwienienie skóry z charakterystycznym czarnym punktem pośrodku.

Potencjalnym zagrożeniem są natomiast wtórne infekcje, które błyskawicznie rozwijają się w rozdrapanych ranach – mogą doprowadzić do gangreny, a nawet sepsy. Dlatego lepiej nigdy nie zapominać o pełnych butach, gdy przechadzamy się po tropikalnych piaskach – sandały czy klapki to proszenie się o kłopoty. W razie wykrycia infekcji należy zgłosić się do lekarza, który usunie pchłę i przepisze antybiotyki.

ŚPIJ Z WENTYLATOREM

Choć biura turystyczne mają obowiązek informować swoich klientów o zagrożeniu malarią, nadal niewielu z nas się nią przejmuje. Informacje trafiają do folderów w postaci niewielkich wzmianek, małymi literkami na ostatniej stronie. Nieco większą świadomość zagrożenia mają ludzie jeżdżący na własną rękę, ale nawet uznawani za wytrawnych globtroterów podróżnicy mają skłonność do bagatelizowania ryzyka. Efektem jest spora grupa osób przywożących do Polski malarię z wakacji – co roku kilka z nich umiera z tego powodu. A chorobie w większości wypadków da się zapobiec.

Najważniejsza jest profilaktyka, czyli skonsultowane z lekarzem zażywanie leków przeciwmalaryczych. Niezbędne są też środki odstraszające komary, czyli repelenty zawierające co najmniej 20 proc. DEET (N,N-dietylo-m-toluamidu). Warto też zabrać ze sobą moskitierę i spać w pokoju z włączonym wentylatorem – komary nie lubią ruchu powietrza. A jeśli pojawią się u nas dziwne grypopodobne objawy nawet parę miesięcy po powrocie, nie lekceważmy ich – pamiętajmy, że to może być malaria, i zgłośmy się do specjalisty od chorób tropikalnych.

 

ZDEZYNFEKUJ PYSZNOŚCI

Kosztowanie specjałów lokalnej kuchni może skończyć się nie tylko gwałtowną biegunką, która dotyka niemal każdego podróżnika. Wśród egzotycznych delicji czyha na nas wiele pasożytów, które dają o sobie znać z pewnym opóźnieniem. Owoce i warzywa bardzo często zanieczyszczone są jajami tasiemców lub glisty ludzkiej, a wśród liści sałat i kapust mogą kryć się ameby i cysty lamblii. Dlatego kiedy wiele dni czy tygodni po powrocie z wakacji zaczynamy cierpieć z powodu rozstroju żołądka (typowego dla lambliozy), dziwnego uczucia sytości (glistnica) czy postępującej anemii (tasiemczyca), warto jak najszybciej zgłosić się do specjalisty.

Oczywiście nie oznacza to, że powinniśmy rezygnować z egzotycznych rozkoszy podniebienia. Trzeba jednak przestrzegać podstawowych zasad higieny. W dobrych restauracjach świeże owoce i warzywa, będące najczęstszym źródłem zakażeń, są płukane roztworem jodyny lub nadmanganianu potasu. Jeśli jemy poza takim lokalem, możemy sami zdezynfekować w ten sposób jedzenie (nadmanganian można bez problemu kupić w aptece w formie kryształków, które w razie potrzeby rozpuszczamy w wodzie).

POSZUKAJ SOBIE ŁÓŻKA

Jeśli na nasz widok ludzie mdleją lub zaczynają uciekać, przypomnijmy sobie, czy kilka miesięcy wcześniej nie byliśmy czasem w Afryce równikowej. Liczne gatunki żyjących tam pasożytniczych much wypracowały sobie niezwykle perfidny sposób na zdobywanie pokarmu. Owady te składają jaja w ziemi lub błocie, np. w szparach spękanego klepiska chaty. Tam wylęgają się larwy, które czekają cierpliwie, aż położy się nad nimi jakieś zwierzę lub człowiek. Wtedy wkręcają się w skórę, na wszelki wypadek wydzielając substancje ją znieczulające.

Niektóre, tak jak Auchmeromyia senegalensis (znana również pod wiele mówiącą nazwą „kongijskiej larwy podłogowej”), posiliwszy się przez kwadrans, wracają do swojej dziury w ziemi. Inne, np. muszka tumbu (Cordylobia anthropophaga), żerują w ciele żywiciela, dopóki nie przyjdzie czas, by się przepoczwarzyć. Wtedy wydostają się z nas, wygryzając sobie dziurę w skórze, co przypominać może sceny znane z horrorów. Cykl rozwojowy trwa nawet kilka tygodni, a zmiana strefy klimatycznej może go wydatnie spowolnić. Dlatego w Afryce nie należy nigdy spać na „gołej” podłodze, a także zawsze prasować ubrania (zwłaszcza bieliznę), które suszyły się na otwartej przestrzeni – wiele much składa jaja właśnie na nich.

PAMIĘTAJ O TAŚMIE

Po powrocie z Meksyku warto mieć na podorędziu taśmę klejącą. Samice tamtejszych much z gatunku Dermatobia hominis łapią samice komarów i składają na ich ciele jaja. Larwy wykluwają się i czekają, aż komar usiądzie na ciele swojej ofiary i wbije w nią kłujkę. Wtedy korzystają z otwartego „przejścia” i osadzają się w naskórku. Tam przez kilka tygodni rosną i w końcu wychodzą na zewnątrz. Zdarza się, że za miejsce żerowania obierają ucho wewnętrzne (wtedy ofiara inwazji cierpi omamy słuchowe) lub nos… Pomijając te dość ekstremalne przypadki wymagające interwencji chirurgicznej, w warunkach polowych żerujących pod skórą larw najłatwiej można się pozbyć, zalepiając obszar infekcji taśmą klejącą. W ten sposób po prostu udusimy pasożyty.

 

NIE MOCZ NÓG

Groźnymi pasożytami, które bezpardonowo wkręcają się w nasze ciała, są przywry krwi (Schistosoma). Chorobę zwaną schistosomatozą może wywołać kilka gatunków tych tropikalnych robaków. W skrajnych wypadkach powikłania są na tyle ciężkie, że prowadzą do śmierci. Przywra dostaje się do krwiobiegu z wody, na ogół stojącej, zanieczyszczonej odchodami zwierząt domowych, będących podobnie jak człowiek jednymi z żywicieli pasożyta. Często do infekcji dochodzi na polach ryżowych – odwiedzający Azję powinni więc zrezygnować z chłodzenia stóp w wodzie ryżowisk. W razie infekcji konieczne jest zażywanie leków przeciwpasożytniczych.

ZAPOMNIJ O ASPIRYNIE

Malaria kojarzy się z dżunglą i bagnami. Daje nam to złudne poczucie bezpieczeństwa, kiedy przebywamy w miastach i innych względnie cywilizowanych obszarach tropików. Jednak malaria nie jest jedyną chorobą tropikalną przenoszoną przez komary. Rynsztoki i kanalizacja większości miast Azji to wylęgarnia niepozornych, maleńkich komarów z rodzaju Aedes, przenoszących wirusa gorączki krwotocznej, zwanej popularnie dengą. Na tę chorobę nie ma szczepionki ani skutecznego lekarstwa. W łagodnej wersji jej objawy przypominają przeziębienie, w gorszej ciężką grypę, w najgorszej kończą się zgonem. Wszystko zależy od szczepu wirusa, którym się zaraziliśmy, i tego, czy próbujemy zbijać gorączkę kwasem acetylosalicylowym (aspiryną, polopiryną itd.). Nawet niewielka dawka tego leku obniża krzepliwość krwi i może wywołać rozległy krwotok wewnętrzny u osoby chorej na dengę.