Wojna Ireny Sendlerowej: jak ratowała dzieci?

Zaryzykowała wszystko, by ratować żydowskie dzieci, skazane na pewną śmierć. Dziś powstają o niej książki i filmy. Jak stała się bohaterką, która zainspirowała innych?
Wojna Ireny Sendlerowej: jak ratowała dzieci?

Irena Sendlerowa z domu Krzyżanowska (1910–2008) w tragicznych latach II wojny światowej działała w Radzie Pomocy Żydom. Udzielała pomocy mieszkańcom warszawskiego getta, uczestniczyła w ratowaniu około 2500 żydowskich dzieci. W 1965 r. otrzymała tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata, była też kandydatką do Pokojowej Nagrody Nobla. Jej życiorys stałą się kanwą książek, filmów i spektakli. 11 sierpnia ukazuje się powieść „Wojna Ireny” Jamesa D. Shipmana – jest to historia inspirowana losami Ireny Sendlerowej. 

Irena Sendler, pseudonim „Jolanta”: co warto wiedzieć?

Była córką praktykującego w Otwocku lekarza i miała szeroki krąg żydowskich znajomych, dzięki czemu mając 7 lat swobodnie mówiła w jidysz. Gdy wybuchła wojna, pracowała w Wydziale Opieki Społecznej zarządu miasta stołecznego Warszawy. „Kiedy pod niemiecką okupacją rozpoczęły się pierwsze prześladowania Żydów, Irena postanowiła wykorzystać swoje stanowisko do niesienia im pomocy. W krótkim czasie na terenie dzielnicy żydowskiej powstała siatka zaufanych osób, wystawiających fałszywe dokumenty dla mieszkających tam rodzin – według nazistowskich zarządzeń Żydom nie wolno było korzystać z żadnych form opieki społecznej. W krótkim czasie stworzony przez Irenę Sendler system pomocy objął ponad 3 tys. osób. Wszystko załamało się jednak w momencie utworzenia w Warszawie getta i zamknięcia mieszkających w nim ludzi” – opisywał na naszych łamach Andrzej Fedorowicz.

Sendlerowa zaczęła przedostawać się na teren warszawskiego getta jako członkini ekipy sanitarnej do zwalczania chorób zakaźnych. „Odnowiła kontakty i system pomocy, w którego ramach do rodzin żydowskich trafiała żywność, odzież, lekarstwa i pieniądze. Kiedy jednak w 1942 r. rozpoczęły się masowe wysiedlenia z getta, i stało się jasne, że mieszkający w nim Żydzi skazani są na zagładę, priorytety zmieniły się. Najważniejszym zadaniem stało się od tej pory wyprowadzenie z getta jak największej liczby ludzi, szczególnie dzieci. Ponieważ możliwość pomocy w ramach Wydziału Opieki Społecznej wyczerpała się, w 1942 r. Sendler rozpoczęła działalność w konspiracyjnej Radzie Pomocy Żydom »Żegota«, finansowanej przez rząd emigracyjny w Londynie. Pod pseudonimem »Jolanta« kierowała wydziałem dziecięcym tej organizacji. Do jej mieszkania zaczęły trafiać przemycane z getta (bywało, że kanałami) żydowskie dzieci, które często sama musiała wykąpać, ubrać, nakarmić i ulokować w bezpiecznych kryjówkach. Stwarzało to nieprawdopodobne sytuacje: kiedy pewnego razu odprowadziła do jednego ze szpitali skrajnie wyczerpaną dziewczynkę, lekarka oskarżyła ją na policji o znęcanie się nad dzieckiem. Dopiero uruchomienie konspiracyjnych kontaktów uratowało »Jolantę« przed sprawą sądową” – opisywał Andrzej Fedorowicz.

Dla każdego z ratowanych żydowskich dzieci Irena Sendlerowa załatwiała fałszywe „aryjskie” dokumenty. Prawdziwe imiona i nazwiska ratowanych zapisywała na bibułkach, które zakopywała w słoiku. Wydobyte po wojnie, pozwoliły dzieciom odkryć ich prawdziwą tożsamość. 

„Wojna Ireny” Jamesa D. Shipmana to powieść inspirowana tymi wydarzeniami, w zbeletryzowanej formie opowiadająca losy bohaterki. Poniżej zamieszczamy fragment dotyczący pamiętnego sierpnia 1942 r., gdy hitlerowcy wywieźli do obozu zagłady w Treblince Janusza Korczaka i żydowskie dzieci z jego Domu Sierot. Irena Sendlerowa była tego świadkiem.

Fragment „Wojny Ireny”: Janusz Korczak i jego podopieczni

Po drodze do getta wstąpiła do sklepu na Długiej po chleb i ser. Zamierzała zanieść jedzenie Ewie i doktorowi Korczakowi. Pół godziny później Irena dotarła do sierocińca. Z trudem pokonała ostatnie metry, torba była ciężka, a upał nie ustępował. Nie mogła się doczekać, kiedy usiądzie z Kazią i przekaże jej nowiny. Wieczorem będą w domu! Tym razem obędzie się bez ryzyka. Wyjadą oficjalnie, z dokumentami i przepustką. Żaden niemiecki strażnik nie ośmieli się im przeszkodzić.
Kiedy weszła do budynku, od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. Hol był pusty. Zabawki leżały porozrzucane na podłodze, jak gdyby dzieci opuściły sierociniec w pośpiechu. Irena przemierzała kolejne korytarze, wzywając Kazię, Ewę, każdego, kto tylko przyszedł jej do głowy. Nikt jednak nie odpowiadał. Pobiegła do pokoju Kazi i otworzyła drzwi – był pusty, wszystkie ubranka wisiały na miejscu, a łóżko zostało pościelone.
Ruszyła z powrotem korytarzem. Gdzie, u licha, wszyscy się podziali? Nagle zrozumiała. „O nie, to niemożliwe. Nie dzieci! Nie dzisiaj!” Szybko wyszła z budynku i wróciła na ulicę. Miała wrażenie, że serce zaraz jej pęknie, ale biegła dalej, zwalniając tylko wtedy, gdy nie mogła już dłużej utrzymać tempa. Przeszła przez drewnianą kładkę, przepychając się między ludźmi i skręciła w ulicę Smoczą.
W oddali dostrzegła sporą grupę maszerującą w kierunku Umschlagplatzu. Znajdowała się zbyt daleko, aby ocenić, czy są w niej dzieci. Przystanęła na chwilę, aby złapać oddech, po czym znów zaczęła biec. Z każdym krokiem rozróżniała w tłumie coraz więcej szczegółów. Nie minęła minuta, a już wiedziała, dostrzegła zamykające pochód drobne sylwetki.
Duża grupa dzieci. Dom Sierot doktora Korczaka szedł na Umschlagplatz.
Była już wyczerpana, ale przyspieszyła. Krzyczała, ale jej głos ginął w zgiełku. Była coraz bliżej. Zostało jej do przebycia jakieś sto metrów. Rozglądała się, szukając rozpaczliwie Kazi. Po prawej stronie stała grupka niemieckich żołnierzy; śmiali się i wskazywali ją palcem. Dokoła rozgrywały się dantejskie sceny.
Pociemniało jej w oczach, w jej głowie zapanował chaos. Dotarła do końca kolumny. Na czele widziała doktora Korczaka ubranego jak zawsze w mundur polskiego lekarza wojskowego. Otaczały go dzieci, dwoje z nich trzymał za ręce.
– Irena! – Usłyszała krzyk. Odwróciła głowę w lewą stronę i zobaczyła Ewę. – Mój Boże, Irena… – przyjaciółka objęła ją mocno.
– Gdzie jest Kazia? – zapytała Irena.
– Nie wiem – przyznała Ewa. – Szukałam jej, ale Niemcy przyszli tak szybko…
– Ruszać się! – rozkazał niemiecki strażnik i lufą karabinu uderzył Irenę w plecy.
Wpadła na dzieci, których krzyki i błagania ignorowali granatowi policjanci, Niemcy, a nawet żydowscy urzędnicy. „Co to za świat?” – zastanawiała się Irena. Rozpaczliwie wyglądała Kazi. Nieopodal stała mała dziewczynka o czarnych włosach i w bluzce, która wydała jej się znajoma. Popędziła do przodu, krzycząc jej imię. Wzięła dziecko na ręce, ale kiedy zobaczyła jego buzię, zrozumiała, że się pomyliła. To nie była Kazia.
Dziewczynka krzyknęła i zaczęła się szamotać, więc Irena postawiła ją na ziemi i ruszyła dalej. Łzy przez cały czas spływały jej po twarzy.
Zbliżali się do Umschlagplatzu. Irena zobaczyła, że dziedziniec jest już pełen stłoczonych w ciasnej przestrzeni rodzin czekających na swoją kolej, aby wsiąść do pociągu.
Doktor Korczak dotarł do bramy wiodącej na plac na czele kolumny, po czym odsunął się na bok, dotykając rąk dzieci, gdy go mijały. Miał spokojny wyraz twarzy, uśmiechał się, jak gdyby byli na wycieczce do muzeum. Irena nie odrywała od niego oczu, dopóki nie znalazła się tuż obok.
– Panie doktorze, co pan robi? – zawołała.
– Ciszej! – wysyczał, nie zmieniając pogodnego wyrazu twarzy.
– Niech pani spojrzy na dzieci. Musimy zachować spokój.
Z bliska widziała ból w jego oczach. Zobaczyła prawdę. Wiedział, dokąd jadą i co ich czeka. Zachowywał spokój dla dobra dzieci. Zawsze bardzo szanowała tego człowieka, jednak nigdy nie podziwiała go tak bardzo jak w tej chwili…
 

„Wojna Ireny”, James D. Shipman, Wydawnictwo Słowne, Warszawa 2021