5 wybitnych leni. Ich historie udowadniają, że pracoholicy są do niczego

“Do najtrudniejszego zadania wybrałbym kogoś leniwego. On zawsze znajdzie najprostszy sposób, żeby to zrobić” – powiedział kiedyś Bill Gates.

Z kolei hiszpański filozof Miguel de Unamuno trafnie zauważył, że postęp zawdzięczamy raczej nierobom niż sumiennym pracusiom. Nie chcą się wysilać, więc kombinują, jak szybciej i prościej podołać niewdzięcznym obowiązkom.

Koło zapewne wymyślił jakiś obibok, by łatwiej mu było zwozić do osady budulec, łupy myśliwskie i plony. Inny wałkoń odkrył, że z transportem ciężkich ładunków lepiej poradzi sobie wół niż człowiek. Kolejny spryciarz to skryba – miał tak dość przepisywania nudnych ksiąg, że wynalazł maszynę drukarską.

Pralka, odkurzacz, telefon, pilot do telewizora, samochód… za wszystkimi tymi wynalazkami stoją wielcy geniusze, którzy postanowili sobie i bliźnim oszczędzić monotonii i znoju.

Jason Fried i David Heinemeier Hansson, autorzy książki „Rework”, na pracoholikach i perfekcjonistach nie zostawiają suchej nitki. Twierdzą, że stwarzają oni więcej problemów, niż potrafią rozwiązać. Swoje intelektualne lenistwo próbują zakryć fizycznym wysiłkiem. Marnują czas, skupiając się na nieistotnych szczegółach, zamiast przystąpić do kolejnego zadania. Mając do wyboru różne metody działania, zawsze skorzystają z najtrudniejszej. Choćby po to, aby pokazać, jacy są doskonali, niezastąpieni i ważni.

Ale ich poświęcenie zwykle przynosi mizerny efekt, a w niektórych przypadkach jest szkodliwe.

 

Oto kilka przykładów wybitnych leni:

John Lennon

Razem z Paulem McCartneyem stworzył znaczącą większość repertuaru zespołu The Beatles, który po dziś dzień jest światowym rekordzistą w sprzedaży płyt (na kolejnych miejscach znaleźli się Elvis Presley, Michael Jackson i ABBA). Po rozpadzie grupy w 1970 r. rozpoczął karierę solową, nadal odnosząc sukcesy. Dowodem: ballada „Imagine”, którą muzyczny magazyn „Rolling Stone” uznał za trzecią piosenkę wszech czasów.

Choć Lennon był niezwykle płodnym artystą, uważał się za lenia. Kiedyś przyznał, że pociąga go tylko jedna aktywność fizyczna – seks. Gdy opuszczała go wena, po prostu kładł się do łóżka. Pewnego ranka przez pięć godzin męczył się nad utworem, ale efekt nie powalał go na kolana. „W końcu dałem za wygraną i się położyłem” – wspominał. „Wtedy przyszedł Nowhere Man, tekst, muzyka, całe to cholerstwo”.

 

Ronald Reagan

Gdy w 1981 r. wprowadzał się na osiem lat do Białego Domu, nawet wielu Amerykanów podzielających jego poglądy polityczne uważało, że to kiepski materiał na przywódcę światowego mocarstwa. Oprócz braku doświadczenia, znajomości świata i umiejętności analizowania skomplikowanych problemów zarzucali mu lenistwo. A 40. prezydent USA zdawał się potwierdzać ich najgorsze obawy: lubił poobiednie drzemki, dowcipy, westerny i rąbanie drewna na ranczu w Kalifornii.

To jednak ten obibok i lekkoduch okazał się jednym z najwybitniejszych mężów stanu XX wieku. Ożywił amerykańską gospodarkę, a sowiecką – doprowadził do zapaści. Nie wytrzymała tempa wyścigu zbrojeń, które narzucił jej Reagan, co przyczyniło się do rozpadu Związku Radzieckiego i obalenia komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej.

 

Ernest Hemingway

Opublikował siedem powieści, sześć nowel i dwie książki z literatury faktu. Zdobył Nagrodę Pulitzera i Nagrodę Nobla. Kariera literacka nie przesłoniła mu jednak innych aspektów życia. Uwielbiał boks, był zapalonym myśliwym, rybakiem i podróżnikiem. Kochał kobiety (miał cztery żony, a kochanek bez liku). Kiedy pisał, to całym sobą, zaciekle, ale pozwał też sobie na momenty zatrzymania się – najlepiej ze szklaneczką w ręce. Nie czynił sobie z tego powodu wyrzutów. Rozumiał, że nawet najkrótsza pogawędka z przyjacielem lub podziwianie zachodu słońca może zastąpić godziny jałowej, męczącej pracy. Gdy widział kogoś wiecznie zagonionego, zwykł mawiać, że „nie należy mylić ruchu z działaniem”.

 

Winston Churchill

Miał w zwyczaju przesiadywać po lunchu przed swoim domem na skraju stawu, któ- ry sam wykopał. Pogrążony w myślach, niekiedy całymi godzinami obserwował kaczki lub wpatrywał się w jeden punkt. I biada, jeśli ktoś ośmielił się mu wtedy przeszkadzać. Dopiero gdy nabrał pewności w danej kwestii, wracał do ludzi, do pracy. Innym rytuałem polityka było ucinanie sobie drzemki. A tłumaczył to tak: „Nie myśl, że wykonasz mniej pracy, śpiąc w ciągu dnia. To głupi pogląd ludzi bez wyobraźni. Będziesz mógł dokonać więcej. Masz dwa dni w jednym”. Zdaniem niektórych historyków wkład Churchilla w zwycięstwo nad Hitlerem przynajmniej częściowo wynikał z tego, że miał odwagę wyciszać się nawet w obliczu najbardziej palących spraw.

 

Woody Allen

Pytany, czy jest typem pracoholika, odpowiada, że tylko wtedy, gdyby za pracę uznać siedzenie na kanapie i picie piwa. Nienawidzi nocnych zdjęć. Zawsze musi być w domu przed szóstą. Kiedy grają Yankees, opuszcza plan filmowy, żeby obejrzeć ich mecz. Imponuje mu Steven Spielberg, który ciągle re- żyseruje, produkuje, jeździ na dokumentacje. Ale – jak przyznaje – sam nie ma takiego napędu. Czym więc wytłumaczyć to, że co roku pojawia się nowy film Allena? „Wśród moich niezliczonych wad mam też jedną jedyną zaletę: jestem wydajny” – twierdzi reżyser. Ta wydajność, paradoksalnie, łączy się z lenistwem: Allen chce jak najszybciej skończyć film, żeby móc robić to, co sprawia mu największą przyjemność – obmyślać nowe scenariusze i muzykować.