Amerykańska armia przeprowadziła w lipcu ciekawe testy bojowe, mocując legendarny karabin maszynowy M134 Minigun do wieży czołgu M1 Abrams. Eksperyment odbył się 24 lipca w bazie Fort Bliss w Teksasie i był bezpośrednią reakcją na wyzwania obserwowane na innych frontach, gdzie małe drony stały się prawdziwym postrachem nawet najnowocześniejszych maszyn.

Niekonwencjonalna broń na pancernym gigancie
Testowana konfiguracja zastąpiła standardowy karabin M240, zwykle montowany nad włazem ładowniczego, znacznie potężniejszym M134 Minigunem. Ta broń, kojarzona głównie ze śmigłowcami bojowymi jak UH-1 Huey czy AH-6 Little Bird, jest zdolna wystrzeliwać do 6000 pocisków na minutę i gwarantuje tym samym nieporównywalnie większą siłę ognia w porównaniu do standardowego uzbrojenia pomocniczego czołgu. System był obsługiwany ręcznie przez celownik Trijicon MGRS, zasilany z magazynka mieszczącego 3000 nabojów. Chociaż samo rozwiązanie wydaje się prowizoryczne, to może być ważnym krokiem w poszukiwaniu efektywnej obrony przed rojami dronów.


Decyzja o tak nietypowym eksperymencie nie wzięła się znikąd. Obserwacje z konfliktu w Ukrainie jednoznacznie pokazały, jak bardzo nawet zaawansowane systemy opancerzone są podatne na ataki tanich dronów rozpoznawczych i bojowych. Chociaż tradycyjne aktywne systemy ochrony czołgów (APS) dobrze radzą sobie z pociskami przeciwpancernymi czy granatnikami, to często zawodzą przeciwko chmarom małych, zwrotnych i trudnych do wykrycia dronów. Minigun ma potencjalnie wypełnić tę lukę właśnie dzięki swojej ogromnej szybkostrzelności i możliwości stworzenia gęstej kurtyny ognia w krótkim czasie. To swoisty powrót do podstaw w formie zalania wroga pociskami, a nie skierowana w jego kierunku jednego precyzyjnego efektora.
Na razie testy mają charakter czysto eksperymentalny, a armia USA nie ogłosiła żadnego programu wdrożenia Minigunów na Abramsy. Jednak plany na przyszłość sięgają znacznie dalej. Amerykanie rozważają bowiem zautomatyzowane systemy celowania oraz moduły naprowadzane radarem, wzorowane na morskich systemach obrony bezpośredniej CIWS Phalanx, znanych jako R2-D2. Taka ewolucja mogłaby zapewnić w pełni zintegrowaną, automatyczną osłonę przeciwdronową, nie obciążając dodatkowo i tak zajętej załogi czołgu. To byłby prawdziwy game-changer, choć na jego realizację przyjdzie nam pewnie jeszcze trochę poczekać.
Czytaj też: Wzięli bezpieczeństwo w swoje ręce. Budują przeciwlotniczą potęgę, której pragną inni
Stany Zjednoczone nie są osamotnione w poszukiwaniu skutecznych metod zwalczania dronów. Na całym świecie trwa wyścig w rozwoju systemów o dużej szybkostrzelności, które mają po prostu “podziurawić” niebo w razie ataku dronów i nie dać im okazji do ataku kamikadze lub zrzucenia bombki do otwartego włazu. Przykłady? Chiny mają system LD2000 z działkiem Gatling kalibru 30 mm na mobilnej platformie kołowej, Turcja ma system TOLGA, Iran eksperymentuje z klonami działka M61A1 Vulcan montowanymi na ciężarówkach 6×6, a nasz kraj ma np. opracowany przed laty wielolufowy karabin maszynowy WLKM kalibru 12,7 mm od Tarnowskich Zakładów Mechanicznych, który to jest zdolny do oddania 3600 strzałów na minutę i śledzenia celów w sposób autonomiczny.

Konfiguracja Abramsa z Minigunem wyróżnia się jednak unikalnym połączeniem ciężkiego pancerza, mobilności i potężnego nasycenia ogniowego w jednej platformie, a jest to coś, czego brakuje lżejszym rozwiązaniom. Wszechstronność platform bojowych zawsze jest bowiem w cenie. Dlatego też integracja systemów o bardzo dużej szybkostrzelności z ciężkim sprzętem pancernym może stać się kluczowym elementem wielowarstwowej obrony. Testy w Forcie Bliss wskazują na przygotowania do operowania w obszarach szczególnie narażonych na ataki dronów, gdzie te mogą pojawiać się masowo i w nieprzewidywalny sposób.
Amerykańska armia wyraźnie zakłada, że przyszłe strefy walki będą zdominowane przez zagrożenia ze strony dronów różnego typu. Nawet najlepszy pancerz wspomagany aktywnymi systemami ochrony może okazać się niewystarczający bez dodatkowej, specjalistycznej osłony przed tym nowym, wszechobecnym wrogiem. Minigun na Abramsie to jak na razie raczej prowizorka niż gotowe rozwiązanie, ale pokazuje kierunek myślenia: czasem stara, dobra „miotła” może być potrzebna do zamiecenia nowych śmieci z nieba.

Czytaj też: Rosyjski niszczyciel w akcji. Szturm rozpocznie nową erę robotycznych walk na wojnie
Eksperyment USA z Minigunem na czołgu Abrams to wyraźny sygnał, że armie zdają sobie sprawę ze skali zagrożenia, jakie niosą ze sobą tanie i szeroko dostępne drony. Szukanie rozwiązań często prowadzi do adaptacji istniejących systemów, zanim powstaną wyspecjalizowane, nowe technologie. Skuteczność tego konkretnego pomysłu pozostaje jeszcze pod znakiem zapytania, bo ręczne naprowadzanie przeciwko szybkim, małym celom jest wyzwaniem, a amunicja szybkostrzelnych dział po prostu szybko się kończy. Jednak sam fakt takich testów potwierdza, że problem jest traktowany bardzo poważnie. To nie rewolucja, ale raczej konieczna ewolucja w wyścigu zbrojeń, gdzie innowacyjność przeciwnika wymaga równie kreatywnych odpowiedzi. Czas pokaże, czy Minigun okaże się skuteczną tarczą, czy tylko kolejnym etapem poszukiwań.