Bałtyk ma za mało tlenu dla dorszy. Populacja się kurczy, gatunek może zniknąć

Bałtyk to jedyne morze Europy, w którym liczebność ryb ciągle spada. Szczególnie problematyczny jest dorsz. Ryba lubiana przez Polaków może zniknąć z Bałtyku.
bałtyk może stracić ryby

Źródło: Alexander Vasilchikov / Unsplash

Bałtyk to może specyficzne między innymi przez swoje zasolenie (ok. 7 promili). To za dużo dla gatunków słodkowodnych, a dla wielu ryb morskich jednak za mało. Przez to żadna grupa nie jest idealnie przystosowana do tego relatywnie młodego morza. Dorsz okazał się szczególnie wrażliwy i powoli znika z Bałtyku, szczególnie ze wschodniej części. Przeszkadza mu nie tylko niekomfortowa zawartość wody. Ryby nie mają się gdzie rozmnażać z powodu niedotlenienia dna i rozrastających się „pustyń tlenowych”. Zajmują już około 20 proc. obszaru morza.

Bałtyk jest ciepły i pełen nawozów

Jedną z przyczyn niedotlenienia jest oczywiście słaba wymiana wody między Bałtykiem i oceanem. Nasze morze jest już prawie jeziorem, do tego polodowcowym. Jednak problem zrobił się poważny w ostatnich kilku dekadach. Do powstawania pustyń tlenowych dokładają się oczywiście zmiany klimatyczne i wzrost temperatury wody. Kolejny czynnik to eutrofizacja (nadmierny wzrost żyzności) spowodowana stałym dopływem substancji biogennych (głównie fosforu z nawozów i ścieków). Glony rosną na nich z zawrotną prędkością, a potem gniją, co zużywa tlen.

Czytaj też: Żywe ryby nie będą cierpieć w sklepach. Ustawa łańcuchowa wróci na tapet po wakacjach

Zjawisko pojawiania się pustyń tlenowych znane jest nie tylko obserwującym Bałtyk. U nas jednak może mieć skutki jednocześnie ciekawe i dotkliwe dla środowiska naturalnego, przemysłu, a nawet piątkowych obiadów. Zmniejszenie liczebności dorsza jest najbardziej widoczną ze zmian, jakie obecnie zachodzą w tym morzu.

Specjaliści podkreślają, że ocieplenie się wód morza sprzyja zmianie struktury ekosystemu. Spadek liczebności dorsza na pewno przełoży się na łatwiejszy dostęp do planktonu dla innych gatunków. Więcej jedzenia do podziału oznacza potencjalnie wzrost populacji takich ryb jak śledzie i szproty. Możliwe, że w cieplejszej wodzie lepiej poczuje się makrela, która będzie zastępować dorsza w naszych wodach i pewnie tez na naszych stołach.

Dobra wieść jest taka, że mimo pewnych trudności, Bałtyk się oczyszcza. Widać to szczególnie w płytkich rejonach przybrzeżnych. Rozwijają się tam podwodne łąki traw morskich i roślinności naczyniowej, co sprzyja bioróżnorodności. To doskonałe schronienia dla ryb i innych organizmów. Możliwe, że budowa farm wiatrowych stworzy kolejne miejsca, gdzie zwierzęta morskie będą mogły bezpiecznie spędzać czas. Jak dotąd nie ma powodu, by sądzić, że będzie inaczej.

Czytaj też: Koniec chowu klatkowego zwierząt w Europie. Komisja Europejska szykuje reformę

Warto wiedzieć, że specjaliści nie widzą powodów, by ostrzegać przed jedzeniem ryb, jakie oferuje nam Bałtyk. Nie występuje tu zanieczyszczenie metalami ciężkimi, zresztą Bałtyk wykazuje oznaki poprawy jakości wody. Jedynie wpływ mikroplastiku jest obecnie nieznany.

Niemniej Bałtyk stoi przed wyzwaniami… a właściwie nie samo morze, a ludzie, którzy mieszkają dookoła i starają się o nie zadbać. Komisja Europejska wprowadza coraz bardziej ograniczające limity połowowe na Bałtyku, zarówno dla dorsza, jak i innych gatunków. Ma to pozwolić rybom na odbudowę populacji i pośrednio konieczne, by utrzymać także ten sektor przemysłu. To jednak wyjątkowo trudny zbiornik wodny. W innych morzach ta metoda świetnie się sprawdza, a Bałtyk dalej traci ryby.