DDT powoduje raka i się nie rozkłada. Do oceanu trafiło go 1700 ton

DDT, zwany również dichlorodifenylotrichloroetanem, to środek owadobójczy, a badania nad nim zostały ukoronowane nagrodą Nobla. Nie od razu było jednak wiadomo, jakie są konsekwencje jego stosowania.
DDT powoduje raka i się nie rozkłada. Do oceanu trafiło go 1700 ton

Syntezę tego związku przeprowadził w 1874 roku Othmar Zeidler, lecz o jego owadobójczych właściwościach świat dowiedział się dopiero za sprawą Paula Müllera. I to właśnie na konto tego ostatniego trafiła nagroda Nobla. O ile zwalczanie insektów było pożądane, a DDT wydawał się świetnie nadawać do tego celu, tak nieco mniej jasne okazały się konsekwencje dla innych organizmów. A tych było co niemiara. 

Czytaj też: Niezwykły gość w Bałtyku. Mieszkaniec Gdyni natychmiast złapał za aparat

W czasie drugiej wojny światowej DDT używano także do ochrony przed tyfusem plamistym, malarią i innymi chorobami przenoszonymi przez owady. Z czasem jednak uodporniły się one na działanie tego środka. Niestety, jednocześnie nie doszło do zniknięcia wszystkich negatywów wynikających z jego stosowania. Długi czas rozpadu, wpływ na funkcjonowanie ptaków i ssaków oraz uśmiercanie korzystnych dla środowiska insektów czy zwiększenie ryzyka zachorowania na raka wśród ludzi. Lista była coraz dłuższa.

Nic z tego nie robili sobie pracownicy firmy Montrose, zajmującej się produkcją DDT. W latach 1940-1960 wylewali oni związek do kanalizacji, a beczki zawierające owadobójczy środek zostały także zatopione w pobliżu wyspy Santa Catalina. Część pojemników celowo przedziurawiono, aby zatonęły. Najwyraźniej zakładano, iż problem, którego nie widać, nie istnieje.

Za odkrycie przydatnych właściwości DDT chemik Paul Müller otrzymał w 1948 roku nagrodę Nobla

Łącznie do oceanu trafiło nawet 1700 ton DDT. Kilkadziesiąt lat później przeprowadzono badania środowiskowe w obrębie składowiska, które wykazały, że związek produkowany przez Montrose nie wykazuje oznak rozpadu. Oznacza to, że pozostaje on w swojej wysoce stężonej i najbardziej niebezpiecznej formie. 

Badania z 2020 roku dostarczyły dowodów na negatywny wpływ DDT na lokalne środowisko. Niemal 1/4 z 400 dzikich uchatek kalifornijskich cierpiała na raka. Analizy ciał tych zwierząt wykazały wysokie stężenia DDT w ich tkance tłuszczowej. Krótko mówiąc: idiotyczna działalność człowieka z połowy poprzedniego stulecia wciąż zbiera swoje żniwo. Co gorsza, nie widać perspektyw na poprawę. 

Czytaj też: Komary nie dają nam spokoju. Na Florydę zawitał nowy gatunek

Jeśli chodzi o wpływ dichlorodifenylotrichloroetanu na człowieka, to wymienia się między innymi występowanie drgawek, uszkodzeń wątroby, bezpłodności oraz chorób nowotworowych. Mając na uwadze fakt, że toksyczne pokłady praktycznie nie uległy rozkładowi mimo upływu dziesiątek lat, sytuacja staje się jeszcze bardziej krytyczna. Tym bardziej, że do dalszego uwalniania DDT z dna może doprowadzić zarówno działalność człowieka (na przykład układanie kabli) jak i aktywność dzikich zwierząt, poszukujących pożywienia w tym obszarze.