Nauczenie drzew: “Nie możesz poprawić swojego cienia”

Przebywanie w otoczeniu przyrody wzmacnia uważność, inteligencję witalność, radość, relaksację, koncentrację i bezstronność.

Zawiozłem drewno do lasu. Dziekan uniwersytetu Mahachulalongkornrajavidyalaya w Bangkoku poprosił mnie, żebym wygłosił wykład o buddyzmie Theravady, najstarszej szkole buddyjskiej. Jego uniwersytet jest być może największą na świecie instytucją akademicką zajmującą się Theravadą, kształci głównie mnichów, nauczają w nim głównie mnisi.

Skoro już miałem wozić drwa do lasu, to postanowiłem zrobić to prawie dosłownie. Opowiedziałem o drzewach.

O tym, że – jak pokazują japońskie badania – dwadzieścia minut patrzenia na nie zmniejsza poziom kortyzolu, hormonu stresu, w ślinie o 13,4 proc. I że pacjenci, którzy widzą drzewa za oknem, zdrowieją po tych samych operacjach szybciej niż chorzy, za których oknem widnieje ceglana ściana. Są też milsi dla pielęgniarek (pisałem o tym w „Coachingu” w tekście „Witamina N”, nr 2/2012). Jak się to ma do Theravady?

To w obrębie tej buddyjskiej szkoły narodziła się Tajska Tradycja Leśna. Dziewiętnasty wiek wchodził w drugą połowę, gdy kilku mnichów postanowiło porzucić wygodne życie pod dachem i ruszyło do dżungli, żeby medytować w cieniu drzew, w jaskiniach i pod klifami. Tak jak kiedyś Budda. Tam szybko przekonali się, że dżungla sprzyja medytacji. Spokój w sercu pojawia się sam, bez specjalnych technik medytacyjnych, umysł jest klarowniejszy niż w mieście, szuka nowych powiązań między przedmiotami, w końcu traci z oczu przedmioty i „widzi” tylko proces życia. To, że ten proces dzieje się sam, nikt nim nie kieruje. To, że wszystko się ciągle zmienia. To, że przywiązywanie się do czegokolwiek to najlepsza recepta na cierpienie.

„Nie możesz poprawić swojego cienia. Dajmy na to, że twój cień jest czarny. Możesz szorować go mydłem aż do śmierci, a on i tak zostanie czarny – a to dlatego, że nie jest materialny. To samo dotyczy pojęć. Nie naprawisz ich, bo są jedynie widmami, które cię mamią”

Ajahn Lee Dhammadaro, buddyjski mistrz medytacji

Mnisi myśleli, że dzieje się tak dlatego, że są daleko od ludzi. Że nie muszą troszczyć się o pieniądze, karierę, podziw innych i podboje miłosne. Że wokół są tylko rośliny, zwierzęta i ludzie tacy jak oni – fanatycy medytacji. Nie znali współczesnych badań, z których wynika, że przebywanie w otoczeniu przyrody wzmacnia siedem czynników uznanych przez Buddę 2500 lat temu za sprzyjające przebudzeniu umysłu: uważność, inteligencję, witalność, radość, relaksację, koncentrację i bezstronność.

Różnica między wykładem na Zachodzie i Wschodzie polega na tym, że tu prowadzi się go w butach, a tam – boso (poprzedzają go długie mowy powitalne i pochwały na temat autora, przygotowane na podstawie wszystkiego, co znaleziono w sieci). Ale są też podobieństwa. Zawsze znajdzie się ktoś na sali, kto nie słuchał, i po wykładzie ma serię wątpliwości na temat swoich własnych myśli, a nie – jak mu się wydaje – tego, co właśnie usłyszał. Tak jest w Warszawie i Poznaniu. Tak było w Bangkoku.

Otwierające ten felieton słowa Ajahna Lee Dhammadaro, jednego z mistrzów Tajskiej Tradycji Leśnej, były prawdziwe kiedyś i są teraz, zarówno w Europie, jak i Azji. Może pojęcia w ogóle są niekomunikowalne. Rozumie je najwyżej ten, kto je wypowiada, za to mamić mogą wszystkich.