Wiemy już, co wywołuje potężne opady. Potrzeba było niemal dwóch dekad

Aż siedemnaście lat minęło od momentu, gdy naukowcy zidentyfikowali niespodziewany wzór opadów. Sytuacja dotyczyła Holandii, a opisany fenomen świadczył o wyraźnym wzroście występowania ekstremalnych opadów deszczu na terenie tego kraju. 
Wiemy już, co wywołuje potężne opady. Potrzeba było niemal dwóch dekad

Początek całej historii sięga 2008 roku. Właśnie wtedy badacze zakwestionowali założenia powszechnie uznawanego modelu poświęconego opadom. Te, w szczególności gdy są silne i gwałtowne, stanowią ogromny problem. Mogą prowadzić do podtopień i powodzi, a w konsekwencji śmierci oraz zniszczeń infrastrukturalnych.

Czytaj też: Chińczycy sterują pogodą. Wykorzystali w tym celu nową technologię

W obliczu postępujących zmian klimatu takie zjawiska mogą stawać się częstsze, dlatego specjaliści wkładają wiele wysiłku w ich badanie. Problemem, jak sugerują autorzy najnowszych ustaleń na ten temat, była nieskuteczność wspomnianego modelu. Ten opierał się bowiem na założeniu, że do poznania zależności między ekstremalnymi opadami a wzrostem globalnych temperatur wystarczą dane poświęcone pomiarom prowadzonym w krótkich odstępach czasu.

W myśl zależności Clausiusa-Clapeyrona ​​cieplejsze powietrze zatrzymuje więcej wilgoci, co miałoby oznaczać, iż każdy 1 stopień Celsjusza wzrostu temperatury zapewnia wzrost przechowywania wilgoci o około 7%. Autorzy kolejnych badań postanowili sprawdzić tę zależność, wykorzystując nieco odmienne podejście do pomiarów. 

Opady deszczu mogą przybierać na sile i gwałtowności wraz ze wzrostem temperatury. Naukowcy postanowili określić dokładne powiązania i zestawić je z wynikami badań sprzed lat

Tym sposobem doszli do jeszcze bardziej zatrważających wniosków. W nowszym wydaniu wspomniana zależność miałaby oznaczać, iż każdy 1 stopień Celsjusza wzrostu temperatury prowadzi do zwiększenia pochłaniania wilgoci przez powietrze aż o 14%. Mówimy więc o dwukrotnym niedoszacowaniu. Tak przynajmniej sugerowali eksperci stojący za doniesieniami z 2008 roku. 

Po siedemnastu latach osobny zespół postanowił wystawić dawne ustalenia na próbę. Tym razem członkowie zespołu badawczego zaproponowali podział na dwa rodzaje opadów. Pierwszy obejmuje opady warstwowe, które są dość stałe i mają dłuższy charakter pod względem intensywności. Drugi dotyczy natomiast krótkich, znacznie bardziej gwałtownych opadów charakterystycznych dla burz.

Czytaj też: Przerażające przewidywania nt. trzęsienia ziemi. Naukowcy nie doszacowali zagrożenia

Przedstawiciele Uniwersytetu w Poczdamie piszą o przeprowadzonych działaniach na łamach Nature Geoscience. Jak wyjaśniają, przy rozdzieleniu na dwa rodzaje opadów, zależność Clausiusa-Clapeyrona faktycznie ma rację bytu. Jeśli jednak dane dla tych opadów zostaną połączone, to znacznie bardziej miarodajne okazują się sugestie autorów badania z 2008 roku. 

Można więc stwierdzić, iż 14-procentowy wzrost na każdy stopień Celsjusza ma miejsce tylko wtedy, gdy połączone zostaną chmury burzowe i warstwowe. To istotne, ponieważ taka kombinacja jest zwykle odpowiedzialna za nagłe i problematyczne w skutkach powodzie. Dalsze ustalenia w tej sprawie będą na wagę złota, wszak wzrost częstotliwości gwałtownych zjawisk pogodowych już ma miejsce.