Panele słoneczne mają większą moc niż sądziliśmy. Nowe badanie ujawnia nieoczekiwane korzyści

Pozornie niewielka zmiana w sieci energetycznej może bardzo dużo zmienić. Najnowsza analiza pokazuje, że panele słoneczne grają tu kluczową.
Panele słoneczne – zdjęcie poglądowe /Fot. Unsplash

Panele słoneczne – zdjęcie poglądowe /Fot. Unsplash

Najnowsza analiza amerykańskich naukowców rzuca ciekawe światło na korzyści płynące z odnawialnych źródeł energii, przede wszystkim z instalacji fotowoltaicznych. Tymczasem nad Wisłą kluczowe decyzje dotyczące zielonej transformacji wciąż wiszą w powietrzu. Los tak zwanej ustawy wiatrakowej, wytyczającej kierunek rozwoju polskiej energetyki, jest teraz w rękach Prezydenta Karola Nawrockiego.

Panele słoneczne redukują emisję CO2

Badacze z Harvard School of Public Health przeanalizowali dane z trzynastu regionów Stanów Zjednoczonych, szukając odpowiedzi na pytanie o realny wpływ fotowoltaiki na redukcję dwutlenku węgla. Okazuje się, że już 15-procentowe zwiększenie produkcji energii słonecznej przyniosłoby redukcję emisji CO2 o ponad 8,5 miliona ton rocznie. To niemało, bo około 12 proc. celów wyznaczonych przez amerykańską Agencję Ochrony Środowiska na 2042 rok.

Czytaj też: To koniec ery paliw kopalnych? Nowy raport pokazuje prawdę

Największe korzyści odnotowano oczywiście w najbardziej nasłonecznionych rejonach – Kalifornii, Teksasie i Florydzie. Tam każdy dodatkowy megawat z paneli przekłada się na natychmiastowy spadek emisji. Przykładowo: gdyby Kalifornia zwiększyła południową produkcję słoneczną o 15 proc., w ciągu godziny emisje spadłyby o 147 ton, a osiem godzin później – o kolejne 16 ton. To namacalny dowód na to, że panele słoneczne mogą realnie wpłynąć na emisję gazów cieplarnianych, jeśli zastąpią węgiel i gaz w gronie źródeł energii elektrycznej.

Ciekawym spostrzeżeniem naukowców jest zjawisko regionalnego przenikania. Chodzi o to, że korzyści z energii słonecznej nie ograniczają się do miejsca jej wytwarzania – rozlewają się na sąsiednie regiony dzięki sieciom przesyłowym. Gdyby Kalifornia zwiększyła moc fotowoltaiczną o 15 proc., dzienna emisja CO2 spadłaby o około 913 ton na północnym zachodzie USA i o 1942 tony na południowym zachodzie. To mocny argument za koordynowaniem działań nie tylko lokalnie, ale i między regionami, a nawet między państwami.

Oczywiście ten medal ma dwie strony – całkowita roczna emisja CO2 przez USA sięgnęła 4,85 miliarda ton w 2022 roku. W tej skali redukcja emisji dzięki fotowoltaice wynosi 0,176 proc. Pozostaje się cieszyć, że lepsze to niż nic.

Polska energetyka stoi na rozdrożu

Badanie przeprowadzone w USA może rzucić nowe światło na przyszłość polskiej energetyki. W naszej sieci został już przekroczony pułap 30 GW mocy w źródłach odnawialnych, a w 2024 roku zielona energia stanowiła rekordowe 30 proc. produkcji. Oficjalne plany zakładają wzrost mocy odnawialnych źródeł energii do 57 GW w 2030 roku i ponad 90 GW dekadę później. Brzmi ambitnie, ale realizacja wymaga pilnych zmian w infrastrukturze przesyłowej.

Czytaj też: Rynek fotowoltaiki w Unii w kryzysie. To pierwszy taki spadek od dekady

Eksperci z Forum Energii wskazują w raporcie „Polskie Sieci 2040” na konieczność:

  • przejścia od gaszenia pożarów do proaktywnego planowania rozwoju sieci,
  • cyfryzacji procesu wydawania pozwoleń,
  • wprowadzenia systemu współdzielenia fragmentów sieci (cable pooling) dla nowych instalacji
  • oraz ustalenia przejrzystych kryteriów przyłączeniowych.

Warto zauważyć naturalną komplementarność słońca i wiatru. Latem, gdy panele pracują pełną parą, wiatraki często zwalniają. Z kolei jesienią i wiosną sytuacja się odwraca – gdy słońca jest mniej, można polegać na wiatrach. To idealne uzupełnienie, które pomaga stabilizować koszty energii i redukować zależność polskiej energetyki od paliw kopalnych. Niestety, nasze położenie geograficzne nie sprzyja takiej efektywności fotowoltaiki jak w słonecznych stanach USA, dlatego kluczem do sukcesu jest pełne wykorzystanie potencjału wiatru.

Czytaj też: Smog dusi Polaków. GIOŚ podał alarmujące dane, nie ma nadziei na poprawę

Wszelkie spowolnienia w transformacji energetycznej Polski mają poważne konsekwencje ekonomiczne i dla naszego zdrowia. Zanieczyszczone powietrze w Polsce przyczynia się rocznie do 40-50 tysięcy przedwczesnych zgonów. To wynika bezpośrednio z dominacji węgla w miksie energetycznym. Dla porównania: sama elektrownia Bełchatów emituje rocznie tyle CO2, co wszystkie polskie samochody osobowe razem wzięte. Opóźnienia w zielonej transformacji wpływają niekorzystnie nie tylko na nas, ale i na naszych sąsiadów – Niemcy, Czechy i Litwę. Te kraje również mogą mieć problem z pełnym wykorzystaniem swoich inwestycji w OZE w pełni.

Ustawa wiatrakowa czeka na podpis

W Polsce wszystkie oczy zwrócone są teraz na działania Prezydenta RP Karola Nawrockiego. Sejm przyjął 5 sierpnia 2025 roku nowelizację „ustawy wiatrakowej”, która znosi kontrowersyjną zasadę 10H z 2016 roku. Dzięki temu lokalne społeczności będą miały większy wpływ na lokalizację elektrowni wiatrowych, poluzowane zostanie też wiele innych ograniczeń. Nowe przepisy ustanawiają minimalną odległość turbin wiatrowych od zabudowań na 500 metrów (aktualnie obowiązuje 700 metrów). Ustawa przedłuża też zamrożenie cen prądu dla gospodarstw domowych (500 zł za MWh netto) do końca 2025 roku.

Jeśli Polska zmarnuje tę szansę, utraci okazję do zbilansowania kosztów energii dzięki całorocznej produkcji OZE, ale też zostanie w tyle za krajami, które już teraz czerpią korzyści – zarówno ekologiczne, jak i ekonomiczne – z czystej energii. Amerykańskie badanie pokazuje, że nawet niewielkie kroki w rozwoju OZE mogą przynieść znaczące efekty, zwłaszcza gdy podejmowane są w koordynacji z sąsiadami. Jeśli Prezydent podpisze ustawę, kluczowa będzie konsekwencja w działaniu i modernizacji sieci oraz dobieranie odpowiedniego sposobu pozyskiwania czystej energii dla danego regionu.