Po co dzieciom czas wolny bez dorosłych?

Dlaczego gra w piłkę z dziećmi z sąsiedztwa jest z punktu widzenia rozwoju cenniejsza niż udział w rozgrywkach małej ligi?
Po co dzieciom czas wolny bez dorosłych?

Evan ma jedenaście lat. W ciągu tygodnia mama budzi go codziennie o 6.30, żeby zdążył się ubrać i szybko coś zjeść, zanim wyjadą do szkoły. Nie wolno mu pójść piechotą, nawet jeśli szkoła jest blisko i spacer mógłby być okazją do zażycia odrobiny ruchu, bo jego rodzice uważają, że to zbyt niebezpieczne. W szkole większość czasu spędza, siedząc nieruchomo – słuchając nauczycieli, rozwiązując testy, czytając to, co każą mu czytać, pisząc to, co każą mu pisać, i marząc o tym, co naprawdę chciałby robić. Między lekcja-mi nie ma już półgodzinnej przerwy, ponieważ zapobiega to urazom wśród uczniów i chroni dyrekcję przed pozwami sądowymi. Za to nauczyciele starają się wygospodarować więcej czasu na przygotowanie do egzaminów.

Także życie Evana po szkole jest dobrze poukładane – głównie przez jego rodziców – aby wyposażyć go w zrównoważony zestaw przydatnych umiejętności i nie dopuścić, by wplątał się w jakieś kłopoty. W poniedziałki gra w piłkę nożną, we wtorki ma lekcje gry na pianinie, w środy chodzi na karate, a w czwartki uczy się hiszpańskiego. Po południu po obejrzeniu telewizji lub grze wideo spędza jeszcze kilka godzin na rozwiązywaniu zadań domowych. Każdego wieczora jego matka musi podpisać tak zwaną kartę pracy domowej, potwierdzając w ten sposób, że dopilnowała, by syn odrobił lekcje. (…) Jego rodzice chlubią się tym, że syn ma tyle zajęć, i podkreślają, że jest to jego wybór. Ich syn »lubi mieć co robić« i w ten sposób przygotowuje się do prestiżowej szkoły średniej, do której rodzice chcą go wysłać za siedem lat” – w taki sposób Peter Gray, psycholog ewolucyjny, w książce „Wolne dzieci” rysuje obraz życia pewnego chłopca. Wielu podobnych można spotkać także w Polsce.

Gray twierdzi, że stopniowo odebraliśmy dzieciom wolność i swobodę działania, niezbędne do tego, by mogły samodzielnie się uczyć i zdobywać umiejętności, których potrzebują, by poradzić sobie w życiu. „Rozkład dnia wielu dzieci przyprawiłby o ból głowy niejednego dyrektora generalnego” – stwierdza Carl Honoré w książce „Pod presją”, w której porównuje powszechny dziś sposób wychowania do zarządzania projektem i nawołuje do przewartościowania dzieciństwa i oddania go na nowo w ręce dzieci. Większość z nas zgodzi się, że mieliśmy więcej swobody, niż mają dziś nasze dzieci. Jeszcze więcej okazji do swobodnej zabawy wspominają osoby starsze, które po szkole i w weekendy długie godziny spędzały na zabawie bez nadzoru dorosłych. Podwórka i place zabaw, dawniej wypełnione radosnymi okrzykami dzieci, piosenkami i odliczaniem towarzyszą-cym zabawie w chowanego, dziś świecą pustkami. Dlaczego tak się dzieje? Dorośli często winią za to konsole do gier, internet i… same dzieci.

Rodzice uważają, że dzieci nie spędzają czasu na swobodnej zabawie, bo wolą tkwić przy komputerze lub przed telewizorem. Tymczasem 86 proc. zapytanych o to dzieci przedkłada zabawę z przyjaciółmi poza domem ponad gry internetowe. „Być może więc dzisiejsze dzieci dlatego tyle czasu spędzają przy komputerze, bo jest to jedyne zajęcie, które mogą wykonywać swobodnie, bez interwencji i kierownictwa dorosłych” – sugeruje Peter Gray w „Wolnych dzieciach”. Czy rzeczywiście chodzi o bezpieczeństwo?

Najczęściej deklarowanym powodem, dla którego ogranicza się czas swobodnej zabawy bez nadzoru dorosłych, jest przekonanie, że dzieci nie są wtedy bezpieczne. Międzynarodowe badania wskazują, że rodzice obawiają się, że dziecko dozna krzywdy ze strony obcych, ulegnie wypadkowi lub atakom chuliganów. „Jeśli w jakimkolwiek kraju bawiące się dziecko zostanie porwane, padnie ofiarą molestowania lub zginie z rąk obcego, media rozdmuchują całą historię i rozniecają lęk dorosłych. W rzeczywistości nie-szczęścia tego rodzaju zdarzają się jednak bardzo rzadko” – zauważa Gray. Wypadki zdarzają się również w szkołach, w domach, nawet pod okiem najbliższych. Dzieci, które bawią się bez nadzoru dorosłych, są uważniejsze, bo wiedzą, że muszą same zapewnić sobie bezpieczeństwo.

 

„Można zaobserwować to na placu zabaw. Kiedy dziecko wspina się na drabinki i jego mama siedzi na ławce, to jest znacznie bardziej ostrożne niż wtedy, gdy rodzic stoi przy nim i je asekuruje” – zauważa Agnieszka Stein, psycholog. – „Nie da się asystować dzieciom do końca życia, więc potrzebują okazji, by nauczyć się brać odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo”. Wielu dzieciom nie wolno jednak bawić się samym na dworze. To z kolei powoduje, że te, które mogą, nie mają się z kim bawić. A kiedy dzieci jest mniej, bezpieczeństwo rzeczywiście się zmniejsza.

Prof. Gerald Hüther, neurobiolog z Uniwersytetu w Getyndze, zauważa, że nie tylko obawa o bezpieczeństwo ogranicza dzieciom możliwość zabawy na zewnątrz, ale także społeczny niski poziom akceptacji dla obecności dzieci w przestrzeni publicznej. Dziecięcą zabawę traktuje się jako czynnik zakłócający spokój. Badania Krajowej Organizacji ds. Zagospodarowania Terenów Rekreacyjnych przeprowadzone w Niemczech wskazują, że głównym problemem firm zajmujących się budową placów zabaw są protesty przyszłych sąsiadów, którzy obawiają się nadmiernego hałasu. „Dzieci dowiadują się zatem bardzo wcześnie, że są dla społeczeństwa przeszkodą i czymś niepożądanym” – pisze Hüther w książce „Wszystkie dzieci są zdolne”.

Doświadczanie wolności

Wolność fizyczna, wolność ruchu, wolność decydowania i wyboru to pragnienia, których spełnienie decyduje o jakości naszego życia. Również życia naszych dzieci. Sprawdź ze sobą i swoim dzieckiem (biorąc pod uwagę jego wiek, preferencje, miejsce waszego zamieszkania), gdzie możecie pobyć przez jakiś czas osobno. Osobno wjedźcie na górę windą, pozwólcie dziecku wyjść naprzeciw innego dorosłego członka rodziny powracającego do domu, sprawdźcie, czy w pobliżu jest sklep, w którym można porozumieć się ze sprzedawcą, aby obsłużył wasze dziecko, jeśli pojawi się ono w nim samo, rozdzielcie się w drodze do domu ze spaceru i wróćcie innymi drogami. Obdarzajcie się wzajemnie zaufaniem na własną miarę i możliwości. Wybierzcie takie aktywności, które tylko trochę przekraczają waszą strefę komfortu, mają odpowiednio krótki i odpowiednio długi czas trwania oraz sprzyjające okoliczności (dzień bez pośpiechu, piętrzących się zajęć). Jak się czuliście wolni od kontroli? Z jakimi myślami było wam trudno? Jakie myśli wspierały wasz spokój i zaufanie? Co stało się dla was możliwe dzięki temu doświadczeniu?

Niedowartościowanie swobodnej zabawy

Wyścig, presja, chęć zapewnienia dzieciom dobrego startu i właściwego spożytkowania czasu, spowodowane dużą konkurencją na rynku pracy, sprawiają, że stopniowo obniża się wiek, w którym zabawę zaczyna się traktować jako stratę czasu. „Gdziekolwiek spojrzeć, zewsząd płynie jedno przesłanie: dzieciństwo jest zbyt cenne, by pozostawić je dzieciom, a dzieci są zbyt cenne, żeby zostawić je samym sobie” – podsumowuje Carl Honoré.

Peter Gray przekonuje, że zabawa jest zaprogramowanym mechanizmem, który służy zdobywaniu wiedzy i umiejętności. W ciągu pierwszych lat życia, dzięki naturalnej ciekawości i dążeniu do rozwoju, dzieci nienakłaniane przez nikogo uczą się chodzić, mówić, sygnalizować swoje potrzeby. „Ten ogromny pęd do wiedzy i zdobywania nowych umiejętności nie znika w momencie, gdy osiągają wiek pięciu czy sześciu lat. To my go wyłączamy za pomocą systemu szkolnictwa, który opiera się na przymusie” – pisze Gray. Dzieci dowiadują się, że nie mogą już dłużej uczyć się w sposób, który jest dla nich naturalny: bawiąc się, rozmawiając, sprawdzając, pytając. Szkoła z nauki czyni pracę, z której uczniowie są rozliczani. Organizujemy coraz młodszym dzieciom coraz więcej zajęć pod kierunkiem osób dorosłych, które mają nie tylko zapewnić im bezpieczeństwo, ale je inspirować, motywować, kontrolować.

 

Zdaniem Graya  stoi za tym przekonanie, że dzieci uczą się tylko wtedy, gdy wykonują zadania zlecane i oceniane przez dorosłych. To, co robią same z siebie, uznaje się za mniej wartościowe.

To dlatego już w przedszkolu zapewnia się dzieciom masę zajęć, a program jest tak przeładowany, że w niektórych placówkach nie starcza czasu na swobodną zabawę.

Po co dzieciom czas nienadzorowany?

„Poprzez swobodną zabawę dzieci uczą się nawiązywać przyjaźnie, pokonywać strach, rozwiązywać problemy, przejmować kontrolę nad swoim życiem. (…) Nic, co dorośli mogą zrobić dla dzieci, żadne zabawki ani zajęcia dodatkowe, żadne wspaniałe chwile (quality time) w rodzinnym gronie nie wynagrodzą dziecku odebranej swobody. To, czego dzieci uczą się same w swobodnej zabawie, nie może zostać im przekazane w inny sposób” – uważa Gray. Agnieszka Stein zauważa, że w swobodnej zabawie nie chodzi o brak obecności dorosłych, ale o postawę dorosłego, który towarzyszy. „Wielu z nas ma problem z tym, żeby powstrzymać się od kontroli, od narzucania struktury dziecięcej aktywności. W nienadzorowanej zabawie chodzi o to, żeby dzieci same mogły podejmować decyzje, popełniać błędy, brać je pod uwagę i wyciągać z nich wnioski. Myślę, że da się stworzyć taki czas również wtedy, kiedy rodzic jest dostępny, a nawet uczestniczy w zabawie, pod warunkiem że będzie jej pełnoprawnym członkiem, na równi z innymi” – przekonuje psycholog.

Co takiego cennego może się wydarzyć podczas zabawy, którą kierują same dzieci? Weźmy za przykład wdrapywanie się na drzewo. Wchodząc na nie, dziecko oswaja strach, poznaje swoje możliwości, zdobywa kontrolę nad własnym ciałem i pewność siebie, która pozwoli mu się zmierzyć z innymi życiowymi wyzwaniami. Innymi słowy, w sposób naturalny zyskuje wiedzę i opanowuje takie umiejętności, których do-rośli uczą się na treningach rozwoju osobistego. Umiejętności społeczne dzieci rozwijają z kolei podczas nienadzorowanej przez dorosłych zabawy w grupie. Zabawa jest z definicji czymś dobrowolnym. Żeby ktoś chciał się ze mną bawić, muszę brać pod uwagę jego potrzeby. Musimy wspólnie ustalić zasady. Jest to więc okazja do nauki samodzielnego nakładania ram na swoje zachowanie, do tworzenia reguł, sprawdzania ich i modyfikowania, doświadczania własnej sprawczości.

Jak bezpiecznie dawać wolność?

Lenore Skenazy postanowiła pozwolić swojemu dziewięcioletniemu synowi doświadczyć niezależności i wyraziła zgodę, by samodzielnie wrócił nowojorskim metrem z centrum handlowego do domu. Wyposażyła syna w mapę, bilet na metro  i 20 dolarów, na wypadek gdyby jednak musiał wziąć taksówkę. Doświadczenie okazało się dla syna ważne, dało mu wiele satysfakcji i pewności siebie. Od dawna już twierdził, że umiałby sam wrócić do domu. Skenazy, która jest niezależną dziennikarką, po kilku dniach opisała tę historię w swoim felietonie. W konsekwencji zarzucono jej nieodpowiedzialność, narażanie dziecka na niebezpieczeństwo i okrzyknięto „najgorszą matką Ameryki”. Odpierając ataki, Lenore Skenazy zaczęła prowadzić blog, a później napisała książkę „Dzieci wolnego chowu”, w której pisze o tym, jak realizować swoje rodzicielstwo ufając dziecku, bez przeżywania ciągłego strachu.

 

„Przekonanie o nieporadności naszych dzieci staje się samospełniającą się przepowiednią, ponieważ pozbawiając dzieci wolności, pozbawiamy je również możliwości nauczenia się kontroli nad swoim zachowaniem i emocjami” – pisze Peter Gray. Jak praktykować rodzicielstwo oparte na zaufaniu? Przede wszystkim należy zaznaczyć, że to nie to samo co niedbałe rodzicielstwo. Konieczne są bliska relacja i znajomość możliwości dziecka. Taki styl wychowania wymaga z pewnością nie tylko przezwyciężenia własnych lęków, które choć w różnym stopniu, odczuwają przecież wszyscy rodzice. Wymaga także odwagi, by iść pod prąd, i wytrwałości, by w sposób świadomy szukać okazji i stwarzać warunki, w których dzieci będą mogły oddać się swobodnej zabawie w towarzystwie innych dzieci. Może to być ogrodzony plac zabaw, leśna polana, na której rozłożymy koc w pewnej odległości od bawiących się dzieci i zajmiemy lekturą książki, ogród sąsiadów albo gospodarstwo pełne psów, koni i innych zwierząt.

Marta Sikorska, trenerka rozwoju osobistego, mama Mikołajka, regularnie organizuje w swoim gospodarstwie „Wolne wagary”, które z założenia mają być właśnie spotkaniem z wolnością. „Chcę dla mnie i mojego syna takiej przyszłości edukacyjnej, w której będziemy oboje wolni. Nie wiem jeszcze, jaką formę ta edukacja przybierze, bo mieszkamy na uboczu i trudno byłoby tu zebrać stałą grupę unschoolingową” – opowiada. „Te spotkania to mój sposób na to, by poznać ludzi, którzy cenią podobne wartości i darzą dzieci zaufaniem, chcą takiej swobody doświadczać i wzajemnie się w tym wspierać”. Dzieci podczas wagarów w Pasikoniach bawią się w grupie, eksplorują przestrzeń, skaczą po sianie, biegają, budują szałasy, brudzą się. Spędzają czas bez nadzoru dorosłych, wiedząc równocześnie: rodzice znajdują się na wyciągnięcie ręki. Czego się uczą? „Pogłębiają zaufanie do siebie, sprawczość, poczucie kompetencji i wiarę we własne możliwości, czyli to, czego trudno im doświadczać na co dzień podczas zajęć szkolnych” – odpowiada Marta Sikorska.