Przedszkola zamiast szkół

Wojciech Mikołuszko: W jednym z artykułów napisał pan: „Powinniśmy sprawić, by nasza szkoła, czy wręcz całe życie, bardziej przypominało przedszkole”. Dlaczego tak pan sądzi?

prof. Mitchel Resnick: W edukacji trzeba zacząć od określenia celu. Odmienne cele prowadzą do odmiennych strategii. Ja doszedłem do wniosku, że celem edukacji powinno być wykształcenie kreatywnych myślicieli. W dzisiejszym społeczeństwie mniej przecież chodzi o to, co i ile człowiek wie, ale o to, czy myśli twórczo, czy potrafi znajdować nowe rozwiązania w nowych sytuacjach. Potem się zastanowiłem, jak sprawić, by ludzie rozwinęli się w kreatywnych myślicieli. I uznałem, że najlepiej takimi metodami, jakimi uczy się dzieci w tradycyjnych przedszkolach.

By wychować ludzi na kreatywnych myślicieli, najlepiej uczyć ich metodami typowymi dla przedszkola – postuluje prof. Mitchel Resnick z Massachusetts Institute of Technology (MIT) w Stanach Zjednoczonych

W.M.: Co jest w nich takiego szczególnego?

M.R.: Po pierwsze większość czasu dzieci tam coś tworzą. Rysują, budują, opowiadają. Po drugie współpracują w grupie. A to bardzo ważne w dzisiejszym społeczeństwie, gdyż kreatywne myślenie wymaga angażowania innych. Po trzecie w przedszkolu dzieci mają sporo elastyczności. Mogą podążać za własnymi zainteresowaniami, mogą wybierać, czym będą się dziś zajmować. Większość pracy kreatywnej wywodzi się ze spraw, które nas obchodzą.

W.M.: Tyle że zanim zaczniemy być kreatywni, powinniśmy się dowiedzieć, co odkryli inni…

M.R.:  Chwileczkę, chwileczkę! Mówi pan „ZANIM zaczniemy być kreatywni”. Nie zaprzeczy pan jednak, że dzieci w przedszkolach SĄ kreatywne?

W.M.: Zgadzam się, są kreatywne.

M.R.:  A nie musiały nauczyć się wszystkiego! Oczywiście, ważne jest, by rozumieć, jakie rzeczy zostały zrobione przed nami. Ale reaguję na słowo ZANIM. Dajmy na to, że z jakiegoś powodu lubię mosty. Gdy idę do przedszkola, buduję mosty z klocków. Potem chcę zrobić lepszy most, więc udaję się do biblioteki lub szukam w  internecie informacji, jak inni ludzie budują mosty. Nie jest więc tak, że najpierw się uczę, a potem coś robię, a raczej tak, że zaczynam coś robić, a ponieważ chcę być lepszy, uczę się, jak inni to robili. I tak chciałbym zorganizować szkołę.

W.M.: Ale jeśli zostawić dzieci samym sobie, to mogą stać się leniwe, zacząć grać wyłącznie w głupie gry komputerowe…

M.R.: Niech pan unika dychotomii! Mówię „Nie ucz ich wszystkiego”, ale mówię też „Nie zostawiaj ich samym sobie”. Chcę wspierać dzieci w podążaniu za ich zainteresowaniami.

W.M.: Chyba sporo wymaga pan od nauczycieli. W jednym z artykułów napisał pan, że uczniowie powinni widzieć, jak uczą się ich nauczyciele.

M.R.: Jedną z najważniejszych rzeczy jest, by w szkole dzieci uczyły się, jak dobrze się uczyć. To bardziej istotne od zapamiętania stolic wszystkich krajów. Dzisiaj musisz uczyć się całe życie. By to umieć, powinieneś być otoczony przez innych uczących się. Dobrze, by nauczyciele pokazywali uczniom, jakie oni mają strategie uczenia się.

W.M.: Jak ten przedszkolny sposób uczenia skopiować w liceum  lub na uniwersytecie?

M.R.: Poprzez właściwe użytkowanie nowych technologii. Tradycyjne przedszkole działało tak dobrze dzięki interesującym materiałom: klockom, farbom. Starsze dzieci potrzebują zaawansowanych technologii. Jednym z przykładów jest komputerowy zestaw symulacyjny, który opracowałem kilka
lat temu. Masz na ekranie grupę obiektów i przypisujesz im proste reguły. Możesz na przykład stworzyć prosty ekosystem – lisy, które jedzą króliki, i króliki, które jedzą trawę – i obserwować, jak on ewoluuje.

W.M.: Swoje idee rozwija pan w klubach komputerowych dla dzieci i nastolatków, które zaczął pan zakładać na początku lat 90. Jak wyglądają tam zajęcia?

M.R.: Młodzi ludzie mogą tam przyjść, by pracować twórczo nad projektami z wykorzystaniem nowych technologii i przy wsparciu dorosłych. Uczą się wyrażać kreatywnie, rozumować systematycznie i pracować zespołowo. Są otoczeni przez ludzi, którzy robią interesujące rzeczy. Nie ma zajęć typu „Dzisiaj każdy będzie się uczył sztuki japońskiego komiksu”. To raczej mentor przychodzi i mówi „Uwielbiam robić interaktywne japońskie komiksy. Pozwólcie, że wam pokażę”. Ale dalej to dziecko decyduje, czy chce się dowiedzieć więcej na ten etmat.

W.M.: Skąd wziął się ten pomysł?

M.R.: W 1989 roku Muzeum Komputerowe w Bostonie prowadziło warsztaty z robotyki, korzystając z materiałów wypożyczonych z naszego laboratorium.
Przez tydzień przychodziła grupa dzieciaków i pracowała nad projektami robotów. To było wspaniałe doświadczenie – oni mieli dobrą zabawę, a my
uczyliśmy się, obserwując, jak używają naszych technologii. W następnym tygodniu zabraliśmy nasze projekty z powrotem na MIT. Niektóre dzieciaki
wracały do muzeum po szkole i pytały „Gdzie są te roboty?”. Ponieważ nie miały pieniędzy, wkradały się do muzeum i miały przez to kłopoty. To nas zmotywowało do założenia klubu, w którym te dzieciaki mogłyby pracować.

W.M.: Założył pan też stronę internetową Scratch. Po co?

M.R.: Wróćmy do pana pytania o dzieciaki grające w głupie gry. Zgadzam się: ludzie spędzają mnóstwo czasu przy komputerze, gawędząc w sieci, przeglądając internet. Dzięki temu nie stają się kreatywnymi myślicielami. Ale młodzi ludzie, z którymi rozmawiałem, mówili: „chciałbym sam robić takie gry i animacje, tylko nie wiem jak”. Istniejące narzędzia były dla nich zbyt trudne, daliśmy im więc Scratch, który pozwala programować własne historie, gry, animacje, symulacje. Dzieci inspirują się cudzą pracą, otrzymują od pozostałych uczestników pomysły, budują na ich dokonaniach. W  tej chwili Scratch ma już ponad 1,8 mln projektów, którymi dzieci z całego świata dzieliły się między sobą.

W.M.: Projektuje pan też zabawki dla dzieci. Jakie?

M.R.: W 1988 r. stworzyliśmy Lego Logo. Klocki można było łączyć kablami z komputerkiem. Wpisując do niego komendy, można było kontrolować swoje
dzieła. Gdy elektronika stała się tańsza i mniejsza, mogliśmy włożyć ją do klocków. Dzięki temu storzyliśmy Lego Mindstorms – zestaw klocków do budowania robotów. Dzieciaki mogły je łączyć w dowolny sposób, programować i nimi sterować. I znów chodziło o to, aby podążały za własnymi zainteresowaniami. Zbudowały np. interaktywną rzeźbę artystyczną; robota, który podlewał roślinkę, gdy ziemia wysychała; czy dom dla chomika, w którym drzwi otwierały się automatycznie.

W.M.: Większość projektów, które pan realizuje, jest skierowana do dzieci. Czy ma pan coś dla dorosłych?

M.R.: Lubię pracować z dziećmi, bo w ten sposób możemy dokonać największej przemiany w  świecie. Ale niektóre z naszych technologii, takie jak Scratch, wykorzystują dorośli, oni też kupili połowę zestawów Lego Mindstorms. Przede wszystkim jednak moje idee edukacyjne testuję w pracy na MIT. W oparciu o nie zorganizowałem zajęcia i grupę badawczą. Staramy się przekonać naszych sponsorów, by również swoje działy badawcze organizowali w podobny sposób.

 

Profesor od zabawek

Mitchel Resnick jest magistrem fizyki, był dziennikarzem naukowym. W 1983 r. dostał stypendium na Massachusetts Institute of Technology w Cambridge dla dziennikarzy, ale – jak przyznaje – „był jedną z największych porażek tego programu”. Nie wrócił bowiem do dziennikarstwa, lecz pozostał na uczelni jako student. Potem obronił pracę magisterską z informatyki i doktorat. Jest tam teraz profesorem i szefem pracowni Life-long Kindergarten w Media Lab. Wraz ze swymi współpracownikami zaprojektował liczne zabawki edukacyjne, opublikował kilka książek i wiele artykułów.