Od dawna było wiadomo, że prędzej czy później do tego dojdzie. W czwartek oficjalnie już rozpoczął się zaplanowany na dziesiątki lat proces wypuszczania skażonej wody z uszkodzonych reaktorów elektrowni Fukushima Daiichi prosto do wód Oceanu Spokojnego. Łącznie Japonia z czasem musi się pozbyć wody, która swobodnie wypełniłaby ponad 500 basenów olimpijskich. Problem jest zatem ogromny.
Na nagraniu udostępnionym przez TEPCO, operatora uszkodzonej elektrowni po uruchomieniu procesu wypuszczania wody było widać dwóch inżynierów, którzy za pomocą komputera uruchamiają odpowiednie systemy, a następnie potwierdzają uruchomienie zaworów w pobliżu pomp transportujących wodę morską.
Czytaj także: Katastrofa jądrowa w Fukushimie wpłynęła na rośliny w Japonii. Nie tak jak przypuszczano
Warto tutaj jednak podkreślić, że od lat Japonia przekonuje, że przed wypuszczeniem wody do oceanu podlega ona żmudnemu procesowi oczyszczania, dzięki czemu już wypuszczona z reaktorów nie stanowi żadnego zagrożenia. Co więcej, taką samą opinię wydała także Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, która nadzoruje elektrownie atomowe z ramienia ONZ.
Zaraz po uruchomieniu procesu uwalniania wody do oceanu, MAEA potwierdziła, że poziom radioaktywnego trytu w wodzie jest całkowicie bezpieczny i nie stanowi żadnego zagrożenia.
NIe zmienia to jednak faktu, że odpady radioaktywne kojarzą się powszechnie bardzo źle, o czym wiedzą zarówno mieszkańcy Japonii, jak i sąsiadujących z nią krajów. Na reakcję tych drugich nie trzeba było długo czekać. Jeszcze przed wciśnięciem ostatniego przycisku zwalniającego wodę, największy sąsiad Japonii, czyli Chiny, ogłosił, że decyzja ta będzie miała poważne konsekwencje. Według władz Państwa Środka takie działanie doprowadzi do skażenia oceanu i zatrucia żyjących w nim ryb. Nie było zatem zaskoczeniem, że gdy Japonia uruchomiła proces uwalniania wody, Chiny poinformowały o bezzwłocznym wprowadzeniu zakazu importu wszelkich owoców morza z dziesięciu prefektur Japonii. To samo zrobiły Hongkong i Makau. Korea Północna także oprotestowała decyzję Japonii. Co ciekawe, jeszcze tego samego dnia Japonia zażądała od Chin zniesienia zakazu i rozpoczęcia dyskusji naukowej na temat rzeczywistych zagrożeń spowodowanych przez uwalnianą do oceanu wodę.
Siłą rzeczy taka sytuacja jest bardzo niekorzystna dla całego, sporego w Japonii sektora połowu ryb. Rybacy obawiają się, że wszystkie sąsiadujące z Japonią kraje wprowadzą tego typu zakazy, a i w samej Japonii spadnie popyt na poławiane przez nich ryby, co może doprowadzić do zapaści całego sektora.
A wszystko przez trzęsienie ziemi i wywołane przez nie tsunami
Trzy reaktory znajdujące się w elektrowni Fukushima-Daiichi na wschodnim wybrzeżu Japonii uległy uszkodzeniu wskutek trzęsienia ziemi i potężnego tsunami, które uderzyło w wybrzeże w 2011 roku. W zdarzeniu tym zginęło ponad 18 000 osób, przy czym ostateczna liczba ofiar nie została ustalona do dnia dzisiejszego.
Przez ostatnie dwanaście lat operator elektrowni zebrał łącznie ponad 1,3 mln metrów sześciennych wody, która była wykorzystywana do chłodzenia zniszczonych reaktorów. Do wody tej należy także dodać wody gruntowe oraz przedostający się do reaktorów deszcz. Siłą rzeczy, woda, która ma bezpośredni kontakt z reaktorami, ulega zanieczyszczeniu pierwiastkami promieniotwórczymi i nie można jej nigdzie wypuszczać. Problem jednak w tym, że na przestrzeni dwunastu lat wody nazbierało się tyle, że nie było już gdzie jej przechowywać. Japonia podjęła się zatem żmudnego procesu oczyszczania wody z pierwiastków promieniotwórczych.
Czytaj także: Ludzie znikli, wróciły zwierzęta. Skażona Fukushima to dziki raj
Choć z wypuszczanej obecnie wody usunięto wszystkie takie pierwiastki, to nie usunięto trytu, przy czym naukowcy podkreślają, że jego ilość w wodzie jest mniejsza niż w wodzie usuwanej przez liczne inne działające elektrownie jądrowe. Te twierdzenia wspierane są przez licznych ekspertów z zakresu atomistyki.
W ciągu najbliższych siedmiu miesięcy Japonia planuje cztery razy usuwać kolejne zapasy wody do oceanu, przy czym usunięcie całości uzbieranych zapasów może potrwać nawet trzydzieści lat.