To zjawisko miało być rodzajem zorzy polarnej. Okazało się czymś zupełnie innym

STEVE, czyli Strong Thermal Emission Velocity Enhancement, to zjawisko przypominające na pierwszy rzut oka zorzę polarną. Zidentyfikowane w 2016 roku, zostało niedawno uznane za fenomen o odrębnej naturze.
To zjawisko miało być rodzajem zorzy polarnej. Okazało się czymś zupełnie innym

 Sprawą zainteresowała się Claire Gasque z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Paradoksalnie, pomimo doświadczenia w badaniach poświęconych zorzom polarnym, na temat związany ze STEVE natknęła się w czasie ekspertyz dotyczących… wpływu wulkanów na jonosferę. 

Czytaj też: Tak powstaje złoto. Po latach poszukiwań naukowcy znaleźli dowody w odległym kosmosie

Skąd w ogóle wzięły się teorie, w myśl których STEVE oraz zorza polarna miałaby być podobnego rodzaju zjawiskiem? To za sprawą podobieństw dotyczących pojawiania się na niebie świateł powstających w związku z aktywnością Słońca. O ile jednak zorza może być wielobarwna i migocząca, tak w tym przypadku mowa raczej o fioletowych bądź zielonych łukach. 

Ze względu na występowanie takich pokazów w czasie burz słonecznych, nie powinny dziwić głosy sugerujące, jakoby STEVE i zorze powstawały na skutek interakcji naładowanych cząstek emitowanych przez naszą gwiazdę i uderzających w górne warstwy ziemskiej atmosfery. 

Zjawisko znane jako STEVE było do tej pory uznawane za rodzaj zorzy polarnej, lecz obecnie wydaje się, że jego źródło leży gdzie indziej

W toku ostatnich ustaleń okazało się natomiast, że wyjaśnienie tego fenomenu może leżeć gdzie indziej, o czym czytamy na łamach Geophysical Research Letters. W myśl jednej z hipotez STEVE miałby powstawać za sprawą pól elektrycznych biegnących równolegle do pola magnetycznego Ziemi. Wyjaśniałoby to, dlaczego takie światła pojawiają się w większej odległości od biegunów niż ma to miejsce w przypadku zórz polarnych.

Problem w tym, że pola elektryczne i magnetyczne zazwyczaj są ustawione względem siebie pod kątem prostym. Według Gasque w teorii powinien być możliwy scenariusz, w którym umiarkowane pola elektryczne biegnące równolegle do ziemskiego pola magnetycznego mogłyby występować na wysokości około 110 kilometrów. Tamtejsze atomy działałyby jak izolator, a wzbudzone cząsteczki tlenu i azotu mogłyby tworzyć pokazy kojarzone ze STEVE.

Czytaj też: Kosmiczny Teleskop Hubble’a odkrywa galaktyczną paradę. Idą przez kosmos jedna za drugą

Czasami zdarza się, że zjawisko to przeplata się z innym nazywanym przez naukowców picket fence. Termin ten odnosi się do struktury świateł przywodzących nieco na myśl deski tworzące płot. Jak wynika z badań poświęconych temu zjawisku, nie pojawia się w nim błękit powstający w wyniku jonizacji azotu. Pozwala to sądzić, iż istnieje określony zakres energii elektronów, który warunkuje tworzenie się picket fence, a cząstki te nie mogą pochodzić z kosmosu, ponieważ byłyby zbyt wysokoenergetyczne. 

Gasque teoretyzuje, że kluczową rolę może w tym przypadku odgrywać coś w rodzaju równoległego pola elektrycznego. Gdyby warunkowało ono tworzenie się tego “płotu” to mogłoby się też odnosić do STEVE. Skąd brałyby się jednak powiązania z aktywnością Słońca? W tym przypadku astronomowie mają pewien pomysł: burze słoneczne zapewniają warunki, w których pola elektryczne mogą przyspieszać cząstki, co prowadzi do powstawania świetlnych pokazów. Proponują, by wystrzelić rakietę, która mogłaby wykazać, czy równoległe pola elektryczne faktycznie istnieją, a jeśli tak, to jakie jest ich natężenie.