
Wokół tego pozornie niewinnego standardu narosła cała sieć teorii spiskowych. Niektórzy widzą w nim narzędzie manipulacji umysłów, nawiązują do nazistowskich eksperymentów czy działań tajnych organizacji. Zwolennicy alternatywnego strojenia na 432 Hz przekonują, że obecny standard to celowe działanie mające negatywnie wpływać na ludzką psychikę. Czy rzeczywiście słuchamy “złej” muzyki?
Strojenie świata do 440 czy 432 Hz?
Teorie spiskowe wiążą zmianę strojenia z nazistami, zakonem Iluminatów lub Rockefellerami. Według tych twierdzeń, standard 440 Hz został celowo narzucony światu w celu kontroli społecznej. Zwolennicy alternatywnego strojenia uważają, że muzyka nastrojona na tę częstotliwość negatywnie oddziałuje na ludzkie ciało i umysł, choć warto podejść do tych rewelacji z dużą dozą ostrożności.
Czytaj też: Muzyka Taylor Swift może uratować życie. To potwierdzone
Tymczasem podstawy fizyczne częstotliwości są znacznie prostsze niż sugerują to miłośnicy spiskowych teorii. Wysokość tonu muzycznego to funkcja prędkości drgań powietrza. Jeden pełny cykl drgania na sekundę to jeden herc – im więcej cykli, tym wyższy ton odbieramy. To fundamentalne prawo fizyki, a nie żadne narzędzie manipulacji.
Zwolennicy 432 Hz przypisują tej częstotliwości niemal magiczne właściwości, nazywając ją “naturalnym rezonansem wszechświata”. Niektórzy sięgają nawet po matematyczne “dowody” – 432 to suma czterech kolejnych liczb pierwszych: 103, 107, 109 i 113. Choć to ciekawe zestawienie, trudno uznać je za naukowy argument.

Przechodząc do historycznego kontekstu, warto zauważyć, że standaryzacja strojenia to stosunkowo nowe zjawisko. W Niemczech przed 1600 r. strój A dla organów wahał się od 567 Hz do 377 Hz – różnica gigantyczna w porównaniu do dzisiejszych standardów. Kompozytorzy musieli dostosowywać się do lokalnych wariacji, pisząc utwory w kilku tonacjach lub transponując na bieżąco.
Nawet słynni kompozytorzy mieli swoje indywidualne preferencje. Handel faworyzował 423 Hz, podczas gdy Mozart 422 Hz. To wyraźnie pokazuje, jak arbitralne były historyczne wybory częstotliwości – nie istniała żadna “naturalna” wartość, do której wszyscy dążyli.
Dopiero w 1955 r. Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna ustaliła standard A-440 Hz, potwierdzając go 20 lat później. Decyzja miała czysto praktyczny charakter – potrzebowano wspólnego punktu odniesienia dla muzyków na całym świecie. Z perspektywy czasu wydaje się to logicznym krokiem w rozwoju globalnej kultury muzycznej.
Argument o magicznych właściwościach 432 Hz szybko traci na wiarygodności przy bliższym naukowym spojrzeniu. Matematyk Jakub Marian wyjaśnia, że definicja sekundy jest historycznie arbitralna. W starożytności godzinę dzielono na 2, 3, 4 lub 12 części, ale nigdy na 60. Gdyby przyjęto inny podział czasu, ta sama częstotliwość miałaby zupełnie inną wartość liczbową.
Profesor Armand D’Angour z Uniwersytetu Oksfordzkiego, badacz starożytnej muzyki greckiej, rozwija ten wątek:
Nie znamy absolutnych wysokości tonów starożytnych strun, które w każdym razie byłyby zmienne w zależności od zasobów, lokalizacji, okoliczności. To fantazja sugerować, że wiemy, iż jakiekolwiek strojenie było dokładnie określone jako A=432Hz.
Jedynym naukowym badaniem porównującym wpływ obu częstotliwości na organizm wykazano niewielkie, choć nieistotne statystycznie obniżenie ciśnienia krwi przy słuchaniu muzyki 432 Hz. Różnice były jednak na tyle minimalne, że nie można mówić o żadnym znaczącym wpływie na zdrowie.
Brak spisku za przyjęciem 440 Hz wydaje się oczywisty z praktycznego punktu widzenia. Gdyby 432 Hz rzeczywiście brzmiało lepiej lub miało korzystny wpływ na słuchaczy, muzycy – którzy są najbardziej wrażliwi na brzmienie – z pewnością by je przyjęli. Standardy muzyczne zawsze ewoluowały w kierunku lepszego brzmienia, nie gorszego. Moim zdaniem, choć temat jest fascynujący, warto zachować zdrowy rozsądek i nie dać się ponieś spirali niepotwierdzonych teorii.