“Wpływ superfoods na nasze zdrowie jest minimalny”. Droga i egzotyczna żywność to placebo naszych czasów? [RAPORT]

Świat oszalał na jej punkcie. Ale droga i egzotyczna żywność oznaczona znaczkami „super” to rzeczywiście sposób na zdrowie czy tylko placebo na problemy współczesności?
“Wpływ superfoods na nasze zdrowie jest minimalny”. Droga i egzotyczna żywność to placebo naszych czasów? [RAPORT]

W Afryce znają go od tysięcy lat. Nie ma smaku, ale za to jest bogaty w składniki odżywcze. Zawiera sześć razy więcej witaminy C niż pomarańcze, dwa razy więcej wapnia niż krowie mleko, a do tego sporo potasu, fosforu i błonnika. Niektórzy przewidują, że owoc baobabu – bo o nim mowa – lada moment podbije zachodni rynek. Po piętach depcze mu sorgo, czyli starożytne bezglutenowe zboże, a także kulli – odmiana purpurowej kukurydzy, która była podstawą diety w imperium Inków. Wciąż nie wiadomo, czy do sprzedaży trafi „mleko” karalucha z gatunku Diploptera punctata. W 2016 roku zespół naukowców ogłosił, że żółtawy płyn, którym samica karalucha karmi potomstwo, jest jedną z najbogatszych w składniki odżywcze substancji na naszej planecie. Co prawda owady wytwarzają ją w bardzo małych ilościach, ale niewykluczone, że umieszczając geny karalucha w kulturach drożdżowych dałoby się produkować owo „cudowne mleko” na masową skalę.

 

 

Brzmi jak wariactwo? Spokojnie, to tylko kolejna próba zaspokojenia naszego apetytu na tzw. superfoods. Kategoria ta kryje produkty o nieraz bardzo egzotycznych nazwach. Do superfoods zalicza się i owsiankę z miodem manuka, i koktajl ze spiruliną i kawę z mlekiem jaka. Wszystkie je łączy funkcjonująca w popularnym obiegu prosta definicja. Superfoods są to produkty spożywcze bogate w składniki odżywcze uważane za korzystne dla naszego zdrowia. A dokładniej: takie, które mają zapobiegać chorobom lub nawet nas z nich leczyć.

 

OSTATNI GRYZ MODY

Wiara w zbawienny wpływ jedzenia na zdrowie to nic nowego – ludzie łączą je z medycyną od tysięcy lat. Dziś jednak zamiast do zielarza czy znachora wystarczy pójść do sklepu i spojrzeć na półki – zarówno te z żywnością, jak i te z kosmetykami uginają się od produktów z etykietką „superfoods”. Zgodnie z badaniem Mintel’s Global New Products Database między 2011 a 2015 rokiem ilość dostępnych w sprzedaży produktów spożywczych zawierających termin „superfood” zwiększyła się o 202 proc. Tylko w Niemczech w latach 2013–2016 liczba produktów oznaczanych jako „superżywność”, „superowoc”, „superzboże”, „superwarzywo” czy „supernasiona” wzrosła łącznie o 433 proc. Podaż idzie w parze z popytem – 61 procent Brytyjczyków przyznaje, że kupuje produkty z tej kategorii.

Najbardziej na punkcie superfoods oszaleli Amerykanie – USA to największy rynek tych produktów na świecie wart około 40 mld dol. Dla porównania drugi w kolejności rynek niemiecki wart jest około 9 mld euro. Także w Polsce wielu producentów poszerza swoją ofertę o linie produktów wzbogaconych składnikami z kategorii „super”. Wiodące polskie marki notują ogromne wzrosty sprzedaży – niektórzy producenci superżywności deklarują, że ich roczne obroty wzrosły z kilku w 2017 roku do nawet kilkunastu milionów złotych w 2018 roku.

Prognozy na przyszłość są jeszcze lepsze: szacuje się, że w ciągu dwóch lat globalny rynek superfoods ma być wart astronomiczne 256 mld dolarów. Skąd się wzięła ta moda? I czy przekonanie, że specjalnie dobrana egzotyczna żywność chroni przed chorobami, ma jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości?

 

ETYKIETKA NIEPRAWDĘ CI POWIE

Uchodzące za zbawienne dla naszego zdrowia antyoksydanty, błonnik pokarmowy, kwasy tłuszczowe, minerały i witaminy to główne powody, dla których sięgamy po superfoods. I słusznie. Nasiona chia zawierają wszystkie podstawowe aminokwasy (podstawowy budulec białek). Uzyskiwana z korzenia ostryżu kurkuma jest źródłem substancji o właściwościach antyzapalnych. O jagodach acai mówi się, że są prawdziwymi bombami odżywczymi, bogatymi w witaminy, minerały i zdrowe tłuszcze. Problem w tym, że producenci superfoods powszechnie przypisują im niezgodne z prawdą właściwości. Obiecują ochronę przed rakiem, wieczną młodość, gładką cerę czy niesłabnącą potencję seksualną.

Nierzadko bez skrupułów zakłamują przy tym dane o ich rzeczywistych wartościach odżywczych. W USA, gdzie restrykcje co do stosowania terminu superfood są dużo luźniejsze niż w krajach Unii Europejskiej, w latach 80. i 90. XX w. pod superżywność podszywał się chociażby… mrożony jogurt. – To, że coś jest „pełne” składników odżywczych, nic nie znaczy – tłumaczy dietetyczka Barbara Dąbrowska-Górska, propagatorka Pozytywnej Dietetyki. – Etykietka „super” nic ze sobą nie wnosi. Zgodnie z wytycznymi Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) za tymi hasłami powinna iść konkretna i opisana we właściwy sposób wartość odżywcza – wyjaśnia.

 

Co to znaczy? Dążąc do uregulowania informacyjnego chaosu, w ramach EFSA stworzono listę autoryzowanych oświadczeń żywieniowych, które można zamieszczać na produktach spożywczych. Powstają one na podstawie badań naukowych i mówią o roli konkretnych składników odżywczych w funkcjonowaniu naszego organizmu. – Nie ma w nich mowy o tym, że coś cokolwiek leczy. Nie są to hasła w stylu: „wapń leczy osteoporozę”, a raczej „wapń wspiera utrzymanie zdrowia kości” – tłumaczy Dąbrowska-Górska. – Warto też wiedzieć, że zgodnie z międzynarodowymi normami o źródle na przykład witaminy C możemy mówić tylko wtedy, gdy 100 gramów danego produktu pokrywa przynajmniej 15 proc. jej rekomendowanego spożycia. Żeby zaś powiedzieć, że coś jest bardzo dobrym źródłem witaminy C, musi to pokrywać 30 procent jej rekomendowanego spożycia. Takie są wytyczne sporządzone przez EFSA, jednak w praktyce – co widać po hasłach na opakowaniach – panuje wolna amerykanka.

 

SUPERFOOD CZY SUPERZYSK?

– Superfoods nie istnieją. Jest to strategia marketingowa stworzona po to, żeby sprzedawać nazywane w ten sposób produkty – mówi wprost prof. Marion Nestle, specjalistka od żywienia z Uniwersytetu Nowojorskiego, autorka książki „Unsavory Truth”. W czasach kiedy informacja rozchodzi się z prędkością jednego kliknięcia, a media polują na okazje do chwytliwych sloganów, jest to strategia wyjątkowo skuteczna. No bo niby dlaczego uprawiany od ponad dwóch tysięcy lat jarmuż wszedł na kulinarne salony dopiero w ciągu ostatnich 10 lat? Za osobę odpowiedzialną za karierę tej odmiany kapusty warzywnej uważa się specjalistkę od PR-u z Nowego Jorku – Oberon Sinclair. To ona w ramach szeroko zakrojonej akcji promocyjnej zadbała, żeby trafił on do kuchni celebrytów,
a stamtąd na stoły wszystkich śledzących żywieniowe trendy konsumentów.

W podobny sposób firma Pom Wonderful rozreklamowała granaty. Jej wieloletnia strategia promocyjna podkreślała, że picie soku z granata opóźnia starzenie i gwarantuje zdrowie. Efekt? Powiększenie plantacji granatowców w Kalifornii z 2 tys. do 30 tys. akrów i sześciokrotny wzrost konsumpcji artykułów spożywczych na bazie owocu w latach 2004–2008.
 

POLSKIE (I TAŃSZE) ZAMIENNIKI EGZOTYCZNYCH SUPERFOODS

 

 

SUPERZDROWIE KOSZTEM PLANETY

W wielu przypad kach kupowanie superfoods to wątpliwy wybór pod względem etycznym. Produkująca m.in. soki na bazie granatu firma Pom Wonderful sponsorowała brutalne eksperymenty, podczas których na żywych królikach badano potencjalną korelację między substancjami zawartymi w owocach a zaburzeniami erekcji. W wyniku mody na sok z granatów m.in. w Indiach powstały
ogromne plantacje granatowców, które obecnie, w obliczu zmian klimatycznych i przeciągających się susz, pogrążają rolników w dramatycznej biedzie.

Koronnym przykładem nieetycznego superowocu jest uwielbiane na Zachodzie awokado. W Meksyku kontrolę nad jego uprawami sprawują kartele narkotykowe, które zajmują ziemie, zastraszają rolników i nakładają na nich wysokie podatki. W ten sposób zarabiają na ich pracy miliony dolarów. Co gorsza, uprawy awokado odpowiadają za około 40 proc. rocznej utraty tamtejszych terenów leśnych. Sady, które powstają na miejscach wyciętych lasów nie nadają się na siedliska monarchów, co znacznie pogarsza tylko szanse na przetrwanie tych i tak już zagrożonych wyginięciem motyli. Na wyhodowanie zaś 1 kg owoców potrzeba aż 600 litrów wody.

Z kolei promocja zbawiennego działania borówek amerykańskich, żurawiny i jagód acai sprawiła, że w Wielkiej Brytanii, gdzie spożycie warzyw i owoców spadało z roku na rok, spożycie tych akurat owoców zwiększyło się czterokrotnie w ciągu dziesięciu lat. Co ciekawe, borówki amerykańskie trafiają na brytyjskie stoły głównie z Polski, która na fali mody na ten superowoc stała się w ciągu ostatnich lat największym jego eksporterem w Europie.

 

 

BADANIA PRAWIE OBIEKTYWNE

Prawda o produktach z kategorii superfoods i ich medialny wizerunek to zazwyczaj dwie różne rzeczy m.in. dlatego, że badania ich wpływu na zdrowie bywają finansowane przez samych producentów Po przeanalizowaniu 168 badań żywności z 2015 r. prof. Nestle ustaliła, że wyniki 156 z nich były stronnicze i faworyzowały interesy sponsora. To że regularne spożywanie orzechów ma wpływ na obniżenie ciśnienia i cukru we krwi u ludzi otyłych, wiemy między innymi dzięki badaniom opłaconym przez zrzeszenie producentów orzechów pekan – National Pecan Shellers Association (przy czym warto pamiętać, że wynikający z badań wpływ był minimalny). To zaś, że jedzenie awokado podnosi jakość diety i jest źródłem zdrowej energii, wiemy m.in. dzięki badaniu sfinansowanemu przez Hass Avocado Board. Opublikowane w 2015 roku na łamach „British Journal of Nutrition” badanie stwierdzające związek między spożywaniem ziaren kakaowca a obniżaniem ciśnienia krwi zostało natomiast sfinansowane przez producenta batonika Mars.

Wspomniana już firma Pom Wonderful przeznaczyła około 35 mln dolarów na badania dowodzące, że picie soku z granata może zapobiegać chorobom serca i rakowi prostaty. W 2016 roku amerykański sąd uznał jednak, że metodologia stosowana przy badaniach była za mało rygorystyczna, a reklamy wprowadzały konsumentów w błąd. W rezultacie odebrano firmie prawa do informowania o zdrowotnych właściwościach swoich produktów.

 

10 TYS. BORÓWEK DZIENNIE

Naginanie rzeczywistości przez producentów żywności to niejedyny problem. Nawet przy dobrych chęciach stwierdzenie jej realnego wpływu na nasze zdrowie jest bowiem nie lada wyzwaniem. A to m.in. dlatego, że podczas przeprowadzanych w laboratoriach badań analizie poddaje się zazwyczaj dawkę danego wskaźnika tak dużą, że nierealną do wprowadzenia do codziennej diety. Dla przykładu: eksperyment przeprowadzony w 2013 roku dowiódł, że podawany pacjentom występujący w cynamonie związek – cynamoaldehyd – może obniżać poziom cholesterolu u ludzi chorych na cukrzycę. Jego zawartość w cynamonie wynosi 8 proc., co oznacza, że aby uzyskać taki efekt, jaki osiągnięto podczas badania, trzeba by jeść 13 gramów cynamonu dziennie (czyli ponad trzy łyżeczki).

Podobnie jest w przypadku borówek amerykańskich. Zawierają one resweratrol – substancję wpływającą korzystnie na funkcjonowanie układu sercowo-naczyniowego. W celu uzyskania jego aktywnej dawki wystarczyłoby zjeść, bagatela, 10 tys. borówek dziennie. Badania często przeprowadza się na zwierzętach albo poprzez eksperymenty na wyizolowanych partiach ludzkich komórek. Wykazują one pewien mechanizm działania danej substancji, ale nie gwarantują, że przyniesie te same efekty jako element diety. Udowodnił to eksperyment przeprowadzony na zlecenie BBC na pięciu parach bliźniaków. W każdej parze jedno z rodzeństwa włączyło do diety dodatkową porcję warzyw i owoców, a drugie dodatkową porcję superfoods. Z wykonanych po trzech tygodniach badań krwi nie dało się wywnioskować jednoznacznego wpływu superfoods na zdrowie uczestników badania.

 

Osoby na „superdiecie” wcale nie miały jako grupa lepszych wyników – co więcej, u niektórych odnotowano nawet ich pogorszenie. – Zdarza się, że producent przekonuje, że jego produkt obniża ciśnienie krwi, podpierając się wynikami jednego testu, który był przeprowadzony na zwierzętach i na dodatek nie do końca prawidłowo. Tymczasem historia badań żywności pokazuje, że nie można wyciągać dalekosiężnych wniosków na podstawie testów przeprowadzanych na zwierzętach, bo później podczas prób na ludziach wychodzi coś zupełnie innego – twierdzi Dąbrowska-Górska. – Aby zaś badanie kliniczne z udziałem ludzi było obiektywne, powinno być przeprowadzone z podwójnie ślepą próbą. Dopiero po uzyskaniu podobnych wyników w kilku różnych ośrodkach naukowych można przechodzić do formułowania ogólnych wniosków – dodaje.

 

WIĘCEJ NIE ZNACZY LEPIEJ

W pogoni za zdrowiem zdarza nam się również zapominać, że w wielu przypadkach wartościowe pod względem odżywczym produkty nie są już takie po przetworzeniu. Zielona herbata w plastikowych butelkach nie ma antyoksydantów, a kakao podczas produkcji czekolady traci większość cennych składników. Zapewniające o zdrowiu etykietki sprawiają, iż fiksujemy się na jednym
produkcie, zamiast dbać o zróżnicowaną dietę. Tymczasem jedzenie chociażby jarmużu przy jednoczesnym unikaniu produktów bogatych w tłuszcz mija się z celem – tłuszcz ułatwia bowiem wchłanianie zawartego w tym „superwarzywie” beta-karotenu.

Spożywanie dużych ilości danego składnika również nie ma sensu, bo organizm i tak absorbuje tylko ograniczoną jego ilość. – Potrzebujemy składników odżywczych, ale w małych dawkach – mówi prof. Nestle. – Nie znam przekonujących dowodów na to, że więcej znaczy lepiej. Badania wykazały, że spożywanie jednego mikroelementu w dużych ilościach może być nawet niebezpieczne – przyjmowana w nadmiarze witamina C może sprzyjać powstawaniu kamieni nerkowych, witamina D może nerki uszkodzić, a nadmiar żelaza prowadzić do zaburzeń we wchłanianiu wapnia. I choć w przeciwieństwie do suplementów diety przy spożyciu superfoods trudno jest uzyskać tak wysokie i toksyczne stężenie mikroelementów, to niektóre badania potwierdzają ich potencjalną szkodliwość – udowodniono na przykład, że duże spożycie orzechów brazylijskich łączy się ze zwiększonym ryzykiem raka prostaty. Wybiórcze stosowanie terminu superfoods odwraca też uwagę od równie wartościowych, a nie nazywanych tak produktów: to fakt, że jarmuż ma dużo antyoksydantów, ale czerwona karbowana sałata ma ich o ponad jedną trzecią więcej. – Moda ta sprawia, że niektórzy mogą myśleć, że wartościowe są tylko produkty „z kategorii super” – przekonuje prof. Nestle.

 

AMATORZY PROSTYCH ROZWIĄZAŃ

W pewnym sensie poprzez superżywność promuje się też ideę, że na rozwiązanie problemów zdrowotnych są łatwe sposoby. – Ludzie lubią proste rozwiązania. Kupują małą torebkę nasion chia, wrzucają je do jogurtu i czują się zwolnieni z planowania obiadu czy z myślenia o porach posiłków – mówi Dąbrowska-Górska. W rezultacie traktujemy produkty spożywcze jako panaceum na nadciśnienie czy wysoki cholesterol, lekceważąc przy tym m.in. badania okresowe – zauważa dr Nina Shapiro w swojej książce „Hype: A Doctor’s Guide to Medical Myths, Exaggerated Claims, and Bad Advice”. – Wszechobecne reklamy mówią nam, że na każdy z naszych problemów jest lekarstwo. Chcesz wolności – kup luksusowy samochód, chcesz spędzać czas z przyjaciółmi – kup chipsy, chcesz mieć święty spokój – napij się kawy. Superfoods świetnie się w ten trend wpisują.

Dzięki nim wierzymy, że rozwiązanie naszych kłopotów dotyczących zdrowia leży w zasięgu ręki – twierdzi dr hab. Michał Kowalski z Zakładu Antropologii Społecznej Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Moda na superfoods to również odpowiedź na powszechną, ubogą w składniki odżywcze dietę. To nie przypadek, że narodziła się w USA – kolebce junk foodu. Przeciętna dieta Amerykanów, ale i w dużym stopniu Europejczyków, składa się z dużej ilości przetworzonych węglowodanów oraz małej dawki witamin, minerałów i błonnika. Superfoods to swojego rodzaju zadośćuczynienie za pochłanianie pustych kalorii i za stawianie w jedzeniu na ilość, a nie na jakość. Popularność superżywności to również efekt uboczny nowych trendów żywieniowych.

 

Superowoce i warzywa są cennym uzupełnieniem diet wegetariańskich i wegańskich, a moda na diety bezglutenowe w dużym stopniu wypromowała starożytne superziarna. Niemałe znaczenie ma też rosnąca świadomość związana z chorobami cywilizacyjnymi takimi jak otyłość, choroby serca czy rak. Zgodnie z badaniami firmy Nielsen z 2017 r. konsumenci chętnie płacą więcej za produkty, które uchodzą za zdrowe. 80 proc. respondentów wprost stwierdziło, że je pewne produkty, żeby zapobiec chorobom. – Superfoods to rodzaj dopalacza, który ma sprawić, że będziemy żyli lepiej bez wprowadzania poważniejszych zmian. To pewnego rodzaju „pójście na łatwiznę” – łatwiej jest bowiem jeść miechunkę czy orzechy brazylijskie, niż zmienić styl życia i całość nawyków konsumpcyjnych – twierdzi dr Kowalski. – Jest w tym również pewien psychologicznie dający się uzasadnić mechanizm: wobec zagrożeń, których do końca nie rozumiemy, powrót do tego co sprawdzone, dawne i naturalne wydaje się racjonalną strategią.

 

DODATEK DO FUNDAMENTÓW

Prof. Nestle podkreśla, że niepodważalną zasługą mody na superfoods jest fakt, że zachęca ona ludzi do sięgania po zdrowsze produkty. Młodzi i dbający o zdrowie mieszańcy dużych miast to ich najwięksi smakosze. – Wpływ superfoods na nasze zdrowie jest jednak minimalny. Jeśli po zjedzeniu przysłowiowego jogurtu z nasionami chia skonfrontujemy się z informacją na opakowaniu, gdzie jest podana wartość odżywcza dla 100 gramów, przekonamy się, że owa łyżeczka chia wiele w naszej diecie nie zmienia – mówi Dąbrowska-Górska. Dietetycy są zgodni – to, czy dane owoce i warzywa są superfoodem, czy nie, nie ma znaczenia dopóty, dopóki jemy je pięć razy dziennie. Codzienny jadłospis powinien zaś opierać się na prostych nieprzetworzonych produktach z najbliższego sklepu spożywczego. – Wiele moich pacjentów kupuje superfoods, ale nie jada śniadań albo zapomina o jedzeniu warzyw i owoców. To błąd. Produkty te należy traktować jako dodatek, który urozmaici naszą dietę, ale dopiero wtedy, gdy ma ona solidne fundamenty – radzi Dąbrowska-Górska – Pamiętajmy też, że nie są to nagle wykopane spod ziemi produkty. Stoi za nimi machina marketingowa, opierająca się m.in. na celebrytach i instagramowych influenserach – podsumowuje ekspertka.

 

Więcej:dieta