Tajne kopalnie uranu na Śląsku. Górnikom wypadały zęby, schodziła skóra

Dopiero od niedawna wiemy, że w PRL wydobywano uran do prób z bronią jądrową. Tajne kopalnie działały w sudeckich Kowarach, w Radoniowie i Miedziance. Narosło wokół nich wiele legend.
Tajne kopalnie uranu na Śląsku. Górnikom wypadały zęby, schodziła skóra

Kiedy Stalinowi doniesiono o amerykańskim projekcie atomowym Manhattan, traktowany dotąd po macoszemu radziecki program nuklearny nabrał tempa. Pilny projekt nie mógł jednak ruszyć bez podstawowego surowca: uranu – źródła izotopu 235, niezbędnego do skonstruowania bomby. W ZSRR nie było udokumentowanych złóż tego pierwiastka, rozpoczęły się więc gorączkowe poszukiwania, zwłaszcza tam, gdzie po wojnie stacjonowała Armia Czerwona. Wkrótce do Polski, Niemiec, Austrii i Czechosłowacji udały się grupy specjalistów, które namierzyły, skonfiskowały i wywiozły do ZSRR kilkaset ton uranu w różnej postaci. Jeden z przechwyconych ładunków pierwiastka pochodził z tajnej niemieckiej kopalni uranu w Schmiedebergu, czyli Kowarach. To tam w czasie wojny wydobywano rudę uranu na potrzeby nazistowskich badań nad energią nuklearną.

MOSKWA NA TROPIE URANU

Po wojnie Kowary znalazły się po polskiej stronie granicy Z miasteczka wysiedlono autochtonów. Strzeżone przez wojsko tereny penetrowali teraz radzieccy geologowie. Kowarskie łupki okazały się bogate w uran i wkrótce polski rząd podpisał z ZSRR porozumienie w sprawie poszukiwania, wydobycia i eksportu rudy uranu. Tak rozpoczyna się historia polskiego uranu – przez lata prawie zupełnie nieznana.

Otwarta w 2011 roku prywatna podziemna trasa turystyczna „Kowarskie Kopalnie” prowadzi dawną sztolnią transportową 19a kopalni Kuźnieckie Rudniki (z czasem przemianowanej na tajny zakład R1). Od 1951 roku w konspiracji wydobywano tu rudę uranu. Trasę założył syn ostatniego dyrektora kopalni Sławomir Adamski, miłośnik górnictwa i niezrównany „uranowy” ekspert. W ciemności rozświetlanej jedynie górniczymi czołówkami zwiedzający poznają historię przedsiębiorstwa, o którym do lat 90. wiedziała tylko garstka ludzi.

Droga wiedzie wyrobiskiem, którym transportowano z szybów urobek (dziś w znajdującym się na końcu trasy zatopionym szybie trenują najlepsi polscy nurkowie głębinowi). W kopalnianych wnękach ucieczkowych przygotowano miniekspozycje: kilofy, karbidowe lampki i archaiczne pochłaniacze pyłowe z azbestowym filtrem – jedyną ochronę górników. Gdzie indziej – kolekcję sudeckich minerałów: chryzoprazy, fluoryty i agaty z Lwówka Śląskiego oraz blok fluorescencyjnego szkła uranowego, które wyrabiano w regionie w XIX wieku. Jest też minilaboratorium górnicze z gigantycznymi szklanymi kolbami i menzurkami. „Do młodych turystów staramy się dotrzeć w prostszy sposób – opowiada gospodarz. – Jednocześnie chcieliśmy uniknąć stworzenia górniczego »Disneylandu«, choćby przez szacunek dla pracy górników – tłumaczy surowość trasy jej założyciel. – Chcemy pokazać turystom wycinek nie- przekłamanej górniczej historii. Największym skarbem Kowarskich Kopalni są usłyszane tu opowieści, których nie przeczytamy w podręcznikach”.

„W Polsce w latach 50. wydobyto 720 ton uranu, który do Związku Radzieckiego wywożono w postaci rudy o zawartości 0,2 proc.” – Sławomir Adamski cytuje z pamięci wszystkie dane dotyczące przedsiębiorstwa R1. Dementuje jednak mit, jakoby Rosjanie zagrabili uran – rudę Związkowi Radzieckiemu sprzedawano. Czy Polsce się to opłacało? Trudno dziś obiektywnie ocenić, ponieważ nie funkcjonowała wówczas gospodarka rynkowa. Polski rząd uważał jednak, że podpisaliśmy umowę na korzystnych warunkach. Na pewno Rosjanie pokrywali koszty poszukiwania i wydobycia. Udział polskiego uranu w radzieckim programie atomowym wynosił zaledwie 3 proc. (rudy z NRD – aż ponad 50 proc.!). Jednak kiedy umowa z Polską stawała się dla władz ZSRR mniej korzystna, zaczęto wycofywać się z kolejnych zapisów. W roku 1956 Rosjanie wiedzieli już, że nie znajdą nowych złóż w Polsce, więc zaniechali pokrywania kosztów poszukiwawczych. Sprzedaż uranu do ZSRR przestała być dochodowa w 1962 roku.

 

MIESZKANIA DLA GÓRNIKÓW, BARAKI DLA WYROBNIKÓW

Czy faktycznie tajne kopalnie były w całości zarządzane i kontrolowane przez ZSRR? Do roku 1956 Rosjanie stanowili prawie całą kadrę kierowniczą. Polakami byli górnicy oraz… dyrektor zakładu. To dość niezwykły fakt – we wszystkich innych kopalniach w państwach bloku wschodniego tę funkcję sprawowali wysłannicy z Moskwy. W zakładzie R1 dyrektor zajmował się jednak głównie sprawami kadrowymi i organizacyjnymi, Rosjanie zaś kontrolowali wydobycie. Nie byli lubiani przez polską załogę, która zarzucała im wystawne życie.

Kto pracował w kopalni? Po wysiedleniu niemieckich górników w Kowarach chronicznie brakowało rąk do pracy. Według Sławomira Adamskiego pracowników nakłaniano do pracy metodą marchewki, a nie kija. Zachętą, oprócz wysokich zarobków, dodatków i długich urlopów, były dobre warunki socjalne. To właśnie dla górników budowano w Kowarach nowe, wygodne i duże mieszkania. Ruda uranu występuje w niewielkich, osiągających do 30 cm długości, żyłach. Jej wydobywanie wymagało nieomal zegarmistrzowskiej precyzji, dlatego w zakładzie R1 najchętniej zatrudniano wykwalifikowanych górników, takich jak polscy repatrianci z Francji i Belgii, którzy odpowiednie doświadczenie zdobyli w tamtejszych kopalniach. To oni otrzymali najlepsze oferty pracy.

Wbrew mitom (powielał je między innymi Norman Davies w książce „Mikrokosmos”) w zakładzie R1 nie zatrudniano skazańców. W kopalni pracowali natomiast żołnierze z Wojskowych Batalionów Pracy. „Powołany w 1951 roku korpus miał za zadanie rozwiązać problem braku rąk do pracy. Błędne skojarzenie, jakoby żołnierze batalionów byli więźniami, wynikało zapewne stąd, że skoszarowano ich na terenie dawnego niemieckiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – tłumaczy w swojej książce „W cieniu sudeckiego uranu” historyk Robert Klementowski. – W zakładzie R1 szybko jednak z pomocy batalionów zrezygnowano, przede wszystkim ze względu na zupełny brak dyscypliny pracy i lekceważenie obowiązków. Należy bowiem pamiętać, że kierowano do nich »element wrogo ustosunkowany do rzeczywistości«”.

ŚCIŚLE TAJNE

Sudeckie kopalnie i to, co w nich wydobywano, przez długi czas stanowiły tajemnicę państwową. Do 1956 roku do zakładu nie można się było nawet zbliżyć, a góry obstawiono polskimi i radzieckimi żołnierzami. Ciekawscy i tak by zresztą niewiele zobaczyli, ponieważ na zewnątrz wystawał zaledwie budynek wentylatorowni. Nawet koła szybowe schowano pod ziemią. Zakład zakonspirowano do tego stopnia, że powołano dla niego osobny urząd górniczy, a sprawozdania trafiały bezpośrednio do Warszawy.

Sposobem na zachowanie tajemnicy było wyeliminowanie z kopalnianej nomenklatury stów „uran” i „ruda uranu”. W pismach urzędowych korzystano z terminów R2, P-9 i pisano o poszukiwaniu metali nieżelaznych. Do ZSRR oficjalnie wywożono „ziemię odpadową”. Panowała atmosfera nieufności, szerzyły się donosy. Pracowników kopalni nieustannie pilnowali funkcjonariusze UB, a wielu górników trafiało do więzień. W książce Robert : Klementowski wspomina górnika – Edmunda Kumoszkę, aresztowanego za wysłanie listu do brata w Berlinie. Za napisanie zdania: „Robotnicy pracują w wodzie i przy pomocy czerpaków wydobywają jakieś materiały, których składników, ani wartości nie znają” dostał wyrok 4 lat więzienia.

Pomimo konspiracji działalność tajnych kopalń uranu nie umknęła uwadze obcych wywiadów. Już w 1948 roku donosiła o nich polskojęzyczna prasa w Londynie. Pamiątką po „szpiegowskiej paranoi” są łącznice telefoniczne z tabliczkami „Nieprzyjaciel podsłuchuje!”, które można dziś oglądać w Kowarskich Kopalniach.

 

WYPADAŁY ZĘBY, SCHODZIŁA SKÓRA

Górnicy pracujący w kopalniach nie wiedzieli, co wydobywają, i jaki ma to wpływ na ich zdrowie, choć wielu z nich – według relacji krewnych – uskarżało się na skutki uboczne pracy z „materiałem”. Robert Klementowski przytacza przypadek górnika Józefa Buczkowskiego. Wskutek ręcznego sortowania uranu cierpiał na bóle głowy i chroniczną niemoc, zaś z rąk schodziła mu skóra. Członkowie rodzin górników opowiadali o przypadkach wypadania zębów i włosów oraz odpadających paznokciach. Choroby płuc i dróg oddechowych nękały połowę zatrudnionych.

Czyżby w 1951 roku nie znano jeszcze szkodliwego wpływu promieniowania jonizującego? Niekoniecznie. Lokalna społeczność od wieków zdawała sobie sprawę z „tajemniczego” zagrożenia, czającego się w sudeckich kopalniach. W XVI wieku lekarz Georgius Agricola pisał: „Jest jednak inne zło bardzo niszczące, które szybko uśmierca człowieka; w szybach, chodnikach lub sztolniach. Powietrze zatruwane jest trucizną, która się uwalnia pod wpływem ognia z kruszców”. Jednak autochtoni zostali wysiedleni, zaś w 1951 roku wpływu promieniowania na zdrowie górników po prostu nie badano.

Zatrudnieni w kopalniach sprawdzali licznikiem Geigera zawartość uranu w rudzie, biorąc każdy odłamek do ręki – bez rękawic, masek czy kombinezonów. W sortowni zatrudniano kobiety niejednokrotnie ciężarne. Robotnicy niepomni niebezpieczeństwa pili kopalnianą wodę; spożywali posiłki, nie myjąc rąk, a wraz z ubraniami roboczymi przenosili materiał radioaktywny do domów. Od około 1955 roku wśród zatrudnionych w kopalniach uranu w różnych krajach bloku socjalistycznego odnotowywano coraz częstsze przypadki zachorowań na raka płuc. Przełom w podejściu do uranowego BHP nastąpił w 1956 roku, kiedy to o zagrożeniach związanych z radioaktywnością zaczęła się dowiadywać opinia publiczna. W jednym z zaleceń Ministerstwo Energetyki sugerowało między innymi, by pracowników fizycznych nie narażać na promieniowanie jonizujące dłużej niż… 8 lat.

„Dziś wiemy, że to nie uran, lecz radon – gaz szlachetny, będący produktem ubocznym rozpadu uranu – stanowił główne zagrożenie” – wyjaśnia Sławomir Adamski, pokazując na ścianie sztolni drobne żyłki rudy uranu. Kowarskie Kopalnie to jedyne miejsce w Polsce, gdzie uran można zobaczyć w postaci naturalnej. Przewodnik oświetla ścianę wyrobiska ultrafioletową lampką. Czy taka ruda jest radioaktywna? „Pod względem promieniowania jest tu bezpiecznie, jesteśmy bez przerwy monitorowani przez organy państwowe – uspokaja gospodarz Kowarskich Kopalni. – Radon, który w dużych ilościach podtruwał górników, w małych ilościach ma własności lecznicze”.

RADZI I CZYNNI

Kiedy wyeksploatowano bogate w uran rudy i przestało się opłacać nawet wyrabianie koncentratu uranowego ze zmielonych skał, dla sztolni 19a znaleziono nowe zastosowanie. W 1974 roku stworzono tu inhalatorium leczące astmę i choroby układu krążenia. Był to jedyny taki obiekt w Polsce i jeden z pięciu na świecie. Pacjentów przywożono z uzdrowiska w Cieplicach. Turnus trwał 2 tygodnie, a chorych poddawano godzinnym inhalacjom. Pomimo zainteresowania terapią radoczynną (wśród pacjentów zaczęło krążyć powiedzenie, że po kuracji panie są bardziej rade, a panowie czynni), inhalatorium zamknięto w 1989 roku. Zawaliła się obudowa szybu i zabrakło pieniędzy na naprawę. Po zamknięciu inhalatorium całą infrastrukturę rozkradli złomiarze. W szybie do dziś ocalały metalowe łóżka z lat 70. O dziwo, są nadal sprawne!

 

Zakończenie trasy turystycznej Kowarskie Kopalnie zdobi ponura pamiątka po uranowej gorączce – replika radzieckiej bomby atomowej RDS-1. Oryginał, zdetonowany w Semipałatyńsku w 1949 roku, oficjalnie miał moc porównywalną z bombą zrzuconą na Nagasaki. 11 lat później na Nowej Ziemi, archipelagu na Morzu Barentsa, zdetonowano ładunek RDS-220, zwany Car-bombą – największą w dziejach bombę jądrową. Miała moc 58 megaton, czyli 58 milionów ton trotylu. Mogłaby zmieść z powierzchni ziemi Paryż wraz z przedmieściami. Czy do jej produkcji użyto uranu z Polski? Nie wiadomo. Materiały rosyjskie na ten temat są nadal ściśle tajne.


• DLA GŁODNYCH WIEDZY:

» Robert Klementowski, W cieniu sudeckiego uranu. Kopalnictwo uranu w Polsce w latach 1948-1973.