
Kości noszą ślady walki z drapieżnikiem
Badania szkieletu znalezionego w Bułgarii dostarczyły wyraźnych dowodów na gwałtowne starcie. Analiza wykazała liczne uszkodzenia charakterystyczne dla ataku dużego kota. Chodzi o wgłębienia po kłach oraz długie, głębokie rysy pozostawione przez pazury. Rozmieszczenie tych obrażeń sugeruje, że ofiara nie poddała się bez walki, prawdopodobnie zasłaniając się rękami i próbując odeprzeć napastnika. Najbardziej zdumiewający jest jednak fakt, iż te potworne rany zaczęły się goić. Specjaliści od paleopatologii stwierdzili, że młody człowiek żył jeszcze co najmniej kilka tygodni po tym traumatycznym wydarzeniu. W epoce, gdy o antybiotykach nikt nie słyszał, a każda głębsza rana groziła śmiertelnym zakażeniem, jego przetrwanie wydaje się wręcz niewiarygodne. Trzeba jednak przyznać, że kości nie kłamią – ten nastolatek z epoki miedzi otrzymał drugą szansę.
Dla współczesnego Europejczyka lew kojarzy się z afrykańską sawanną lub azjatycką dżunglą. Sześć tysięcy lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Lwy, a konkretnie ich europejski podgatunek (Panthera leo europaea), były wówczas stałym elementem ekosystemu na znacznych obszarach kontynentu, w tym na Bałkanach. Ich obecność stanowiła realne i powszechne zagrożenie dla niewielkich, rozproszonych społeczności ludzkich. W zapisie archeologicznym ślady konfrontacji z tymi drapieżnikami nie są czymś wyjątkowym. Znacznie rzadsze są natomiast dowody na to, że ktoś z takiego starcia wyszedł żywy. Większość ofiar ginęła na miejscu z powodu rozległych obrażeń lub wkrótce potem w wyniku komplikacji.
Opieka społeczności kluczem do przetrwania
Samotny, ciężko ranny osobnik w prehistorycznych warunkach nie miał praktycznie żadnych szans. Jego przetrwanie przez tygodnie po ataku jest więc najlepszym dowodem na to, że nie został pozostawiony samemu sobie. Ktoś musiał oczyścić i zabezpieczyć jego rany, przynosić mu wodę oraz pożywienie, a także zapewnić schronienie i ochronę przed kolejnymi zagrożeniami. Ten aspekt odkrycia jest może nawet bardziej interesujący niż sama brutalność ataku. Pokazuje, że już w epoce miedzi istniały silne więzi społeczne oraz – co istotne – pewna, choćby najbardziej elementarna, praktyczna wiedza o opatrywaniu ran.
Nie było to oczywiście leczenie w dzisiejszym rozumieniu, ale skuteczna interwencja, która dała organizmowi szansę na samoregenerację. Można to odczytać jako przejaw współczucia, lecz również racjonalnej kalkulacji, wszak każdy członek grupy stanowił wartość. Odkrycie dostarcza nam więc kilku warstw informacji. Z jednej strony jest to surowy obraz brutalności prehistorycznego świata, w którym życie ludzkie mogło się skończyć w szczękach drapieżnika. Z drugiej – to subtelna opowieść o odporności, współpracy i woli życia.