Sztelt, czyli mikrokosmos

Hermetyczne i biedne miasteczka, w których mieszkało blisko 3,5 mln polskich Żydów, zniknęły z krajobrazu Polski wkrótce po wybuchu II wojny światowej. Dzięki tym, którzy przeżyli hekatombę, przetrwała kultura żydowska

Abraham Joshua Heschel, wybitny teolog żydowski, odnalazł pewnego dnia w Nowym Jorku pieczątkę z napisem „Stowarzyszenie drwali dla studiowania Miszny w Berdyczowie”. Trudno sobie wyobrazić, by w polskiej wsi katoliccy rolnicy stworzyli podobną organizację, żeby wspólnie interpretować Pismo Święte. Ale w sztetlach, żydowskich miasteczkach powstających w Europie Środkowo-Wschodniej od przełomu XVI i XVII w., Torę studiowali wszyscy mężczyźni. Chłopcy już od 5. roku życia uczyli się w chederze, a naukę kontynuowali w jesziwie (akademii talmudycznej) albo w ha- midraszu (domu nauk). Isaak Baschevis Singer w „Urzędzie mojego ojca” wspomina blacharza Mosze Blechera, który „znał wszystkie wersety i komentarze dotyczące Mesjasza”, a nawet „znajdował sprzeczności w Talmudzie”. Dziewczynki uczyły się pisania oraz odprawiania błogosławieństw i modlitw w domu. Kiedy były nieco starsze, chodziły do „szkół” w domach nauczycieli. „Gdy tylko nauczyłyśmy się czytać w jidysz – zostawałyśmy czytelniczkami bibliotek. Książki stały się dla każdej z nas źródłem kształcenia i zdobywania wiedzy” – wspominała Frida Himblau z Pińczowa. A biblioteki w sztetlach miały pokaźne księgozbiory – np. placówka w Działoszycach dysponowała przed wojną 3 tysiącami książek, głównie religijnych. Mieszkańcy sztetli mówili w jidysz (mieszanka hebrajskiego, niemieckiego i języków słowiańskich), ale słowo sztetl jest zniekształconym niemieckim Staat, czyli państwo, albo Stadt, czyli miasto, i zdrobnieniem sztot pochodzącego z jidysz.

Zasady życia mieszkańców sztetli wyznaczała religia, a nad jej właściwym zrozumieniem czuwał opłacany przez gminę autorytet religijny – rabin. Szacunkiem i poważaniem cieszyli się także cadykowie – przedstawiciele szkół chasydzkich, którzy interpretowali mistyczne nauki twórcy ruchu Baal Szema (chasydyzm – największy w nowożytnym judaizmie ludowy ruch religijny, który narodził się w poł. XVIII w.; Baal Szem studiował kabałę, zasłynął jako mistyk i cudotwórca, a w wieku 36 lat ogłosił się cadykiem, by wraz z uczniami wędrować po sztetlach i nauczać). Cadycy nie byli uczonymi w Piśmie, ale osobami natchnionymi. Jeden na trzech polskich Żydów był chasydem, a do słynnych cadyków np. z Góry Kalwarii (Icchaka Meira Altera) czy z Leżajska (Elimelecha) przyjeżdżali chasydzi z całej Polski, a także z zagranicy. Rabini byli niechętni cadykom. Twierdzili, że chasydzi zaniedbują studia nad Torą, proponują zmiany w liturgii, zaś rabini nie są dla nich autorytetem (choć bywało i tak, że cadykowie byli wybierani na rabinów). Cadyków i rabinów łączyło jedno – byli przeciwni żydowskim socjalistom, którzy uważali, że żydostwo powinno być bardziej nowoczesne i rozwijać się w diasporze. Chasydów zwalczali syjoniści, których zajmowała nauka hebrajskiego i dyskusje o ustroju przyszłego państwa w Palestynie.

W „Księgach pamięci gmin żydowskich” Eliezer Berger z Bełza wspomina: „Mój brat, Mosze Pinchas Berger, był jednym z założycieli związku syjonistów w Bełzie. Z biblioteki przyniósł do domu książkę niemieckiego pisarza Lessinga. Wkrótce doniesiono cadykowi reb Isacharowi Dowowi, że u Mordechaja Jehudy Bergera w domu »gore«, czyli, że znajduje się tam heretycka książka”. Gdy cadyk dostał lekturę, wrzucił ją do pieca. W XIX w. w miejscowościach takich jak np. Pińczów czy Działoszyce 9 na 10 osób było wyznania mojżeszowego. Stąd wzięło się powiedzenie „Nabito Żydów jak w Pińczowie”. Sztetle były znakomicie zorganizowane i samowystarczalne. Na czele społeczności stał przewodniczący zarządu – parnas. Rada złożona z najstarszych i najbardziej szanowanych mężczyzn wspierała zarząd. W każdym sztetlu działały samopomocowe związki i stowarzyszenia, np. w Działoszycach istniało Bikkur Holim, którego członkowie pełnili dyżury przy łóżkach chorych; była też kasa pożyczkowa, a dzieci z biednych rodzin i sieroty chodziły do szkoły podstawowej opłacanej przez gminę. Żydzi zamieszkujący sztetle bywali barwnymi postaciami. Na przykład pewien działoszycki grabarz zawsze narzekał. „Interes idzie bardzo źle. A wy jak zwykle przychodzicie za późno”– powtarzał, kiedy zawiadamiano go o kolejnym pogrzebie. Nechumke Pietruszka z Łomży był wrażliwy na muzykę. „Podczas uroczystości państwowych stawał przy samym kapelmistrzu dyrygującym orkiestrą wojskową na placu Sienkiewicza. Cienką pałeczką naśladował jego ruchy i pogwizdywał grane melodie. Nikt mu w tym nie przeszkadzał. Gdy orkiestra wracała do koszar, Nechumke kroczył na jej czele. Dyrygował pałeczką, wygrywając na fujarce wojskowe marsze. Gdy tak dyrygował, stał na jednej nodze” („Księgi pamięci gmin żydowskich”). W czasie II wojny światowej sztetle przestały istnieć. Pozostała tylko pamięć o nich, ślady w literaturze i filmie (szczególnie rozsławił je musical i film „Skrzypek na dachu” na podstawie powieści Szolema Rabinowicza). W polskich miasteczkach pozostały zaniedbane żydowskie cmentarze albo synagogi (zrujnowane lub przekształcone np. w sklep spożywczy w Inowłodzu, bibliotekę w Piotrkowie). I choć wiele się zmieniło po 1989 r., to do tego czasu Polacy wyrzucili z pamięci wspomnienia o tym, co się stało z ich niedawnymi sąsiadami.

Muzeum Historii Żydów Polskich uruchomiło portal internetowy www.sztetl.org.pl, którego celem jest odnalezienie i opisanie miejsc związanych z lokalną kulturą żydowską. Portal wykorzystuje narzędzia Web 2.0 – tzn. użytkownicy są jego twórcami i dostarczycielami treści: zamieszczają zdjęcia, mapy, filmy, komentarze oraz artykuły. Dzięki temu sztetl, który dla większości jest jedynie metaforą zaginionego świata, odradza się w przestrzeni wirtualnej – na www.sztetl.org.pl zostało dotąd opisanych ponad 1100 miejscowości i liczba ta stale się powiększa.