Uwaga! Dziecko!

W związku dwojga ludzi to nie matka, lecz ojciec dziecka zaprząta coraz mocniej naukowców, badających fenomen stawania się rodzicem. Ciąża, poród i wychowanie potomka okazują się dla mężczyzny znacznie głębszym przeżyciem, niż sądziliśmy

Pojawienie się dziecka zmienia nie tylko związek mężczyzny i kobiety, ale także każdego z rodziców z osobna. Z punktu widzenia genetyki, on będzie zawsze zainteresowany seksem z jak największą liczbą partnerek. Kobieta – przeciwnie. Stara się zatrzymać jednego mężczyznę i mieć z nim dzieci. Badania pokazały, że im więcej potomstwa w rodzinie, tym mniej zdrad, więc z biologicznego punktu widzenia taki właśnie związek realizuje się w pełni. Monogamia, choć zupełnie nie leży w ludzkiej naturze, stała się najpowszechniejszym rozwiązaniem. A mężczyzna z dawcy spermy awansował… No właśnie, awans trwa, a naukowcy odkrywają wciąż nowe tajemnice przeżywania ojcostwa.

EWOLUCJA MATEK, REWOLUCJA OJCÓW

Do historii przeszedł już model patriarchalny rodziny: silna pozycja ojca – głowy domu – tak wobec świata, jak i w relacjach wewnętrznych. Ojciec płodził potomstwo, miał nad nim władzę i dbał o byt materialny.

Głębsze relacje z dziećmi utrzymywała niemal wyłącznie kobieta, piastunka „domowego ogniska”. Paradoksalnie, patriarchat stawiał jednak matkę na pozycji jedynej darzonej zaufaniem osoby w życiu dziecka.

Z czasem, wraz z przemianami historycznymi, ojciec utracił władzę i status „pater familias”. Widać to wyraźnie po II wojnie światowej. Ale na przykład dopiero w 1970 roku we Francji termin ustawowy „władza ojcowska” zamieniono na „władza rodzicielska”. Emancypacja kobiet i kryzys tradycyjnego małżeństwa ujawniły wiele różnych rozwiązań, w których ojciec zgubił niemal całkowicie swoje dominujące znaczenie. Dziś ojcem może być nie ten, kto dał życie, ale mężczyzna, który wychowuje dziecko. Dostępność technik sztucznego zapłodnienia oznacza, że życie przekazuje anonimowy dawca nasienia. Tak więc, na przykład, dziecko nie ma ojca, a ten biologiczny pozostanie dla niego nieznany.

Od kiedy kobiety radzą sobie coraz lepiej z zarabianiem pieniędzy, mężczyzna przestał też być jedynym żywicielem rodziny. Nie jest już w niej panem i sędzią. Kryzys modelu patriarchalnego wyznaczył ojcu i matce zupełnie nowe role, a relacje z dzieckiem nabrały nieznanego dotąd wymiaru. O ile macierzyństwo kobiet przeżywa ewolucyjne zmiany, dla ojcostwa to prawdziwa rewolucja.

DOROSNĄĆ DO DZIECI

 

Jeśli patrzeć na rodzicielstwo z pozycji poniesionych kosztów, nie są one wcale małe. Choćby utrata wolności i zmiana w relacjach między kobietą i mężczyzną. Odsuwanie ojca na margines powoduje, że straty są zwykle bardziej dotkliwe dla niego.

Profesor Bogdan Wojciszke ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej prowadził badania z wykorzystaniem naturalnego eksperymentu – porodu. Przepytano dziewczyny i ich partnerów w szkole rodzenia i ponownie – pół roku po porodzie. Mierzono natężenie różnych składników przed i po. – U kobiet wyraźnie zmniejsza się libido – mówi autor badań. – I trudno się dziwić, skoro często tak namiętnie kochają swoje dzieci.

Amerykańscy uczeni udowodnili, że efektem pojawienia się pierwszego dziecka jest spadek satysfakcji. Głównie z powodu ograniczenia wolności często bardzo młodych ludzi. Do tego życiowego wyrzeczenia pierwsze gotowe są kobiety.

– Kobiety dojrzewają psychicznie do macierzyństwa już po ukończeniu 20 lat – mówi Robert Kowalczuk, psychoterapeuta z częstochowskiej Pracowni Psychoterapii i Psychoedukacji, doktorant Katedry Psychologii KUL. – Gotowość mężczyzn przychodzi później, a to głównie przez wydłużenie czasu zamieszkiwania z rodzicami. Często kobieta rodzi dopiero po trzydziestce nie dlatego, że była zajęta własną karierą, lecz ponieważ dopiero wtedy nie musi sobie tak często zadawać pytania: po co właściwie żyję?

– Decyzję o posiadaniu dziecka podejmuje ten, kto rządzi seksem. A decyzję o seksie kontrolują kobiety – uważa prof. Wojciszke. – Do seksu dochodzi wtedy, gdy one tego chcą, a nie wtedy, gdy mają na to ochotę mężczyźni. Na szczęście oboje chcą tego samego, tylko zwykle nie w tym samym czasie.

Wyjątkowość ludzi polega też i na tym, że mężczyźni pilnie strzegą dostępu seksualnego do kobiet. – Temu służyły kiedyś pasy cnoty, haremy, domy odosobnienia czy klasztory – mówi prof. Wojciszke. – Dziś surogatem pasa są badania DNA. Przy czym zawsze jest to strzeżenie kobiet przed domniemanymi mężczyznami, którzy na nie czyhają. Nigdy na odwrót. Nie odnotowano ani jednej kultury, w której mężczyźni byliby strzeżeni przed czającymi się kobietami.

Z biologicznego punktu widzenia w sytuacji, gdy mężczyzna wychowuje nie swoje dziecko, nie dość, że nie wspiera własnych genów, na dodatek pomaga genom konkurencji.

– A to już kompletna katastrofa – ocenia profesor. – Jesteśmy w sporej części swej natury zwierzakami, co radykalnie musi wpływać na zachowania mężczyzn. Na przykład bardziej strzegą oni swoich partnerek, gdy te są w okresie dni płodnych. Nie wiadomo, jak wykrywają ten moment. Ale są wtedy czuli, mili, a także bardziej zaborczy i kontrolujący. Gdy małżeństwo przeżywa kryzys, to zwykle kobieta wpada na pomysł ocalenia związku przez kolejną ciążę. – Od wielu już par usłyszałem: postaraliśmy się o drugie dziecko, żeby ratować rodzinę – opowiada Kowalczuk. – Mówią: myśleliśmy, że się coś zmieni, że będziemy bardziej razem. Z badań wynika jasno: dzieci co najwyżej są opóźniaczem, ale nigdy nie są ratunkiem przed rozpadem. A statystyki precyzują: rozwodzimy się najczęściej po około 4 latach małżeństwa.

– Polskie sądy w 95 procentach decyzji przyznają dziecko matce – konstatuje prof. Wojciszke. – Nawet gdy ona tego nie bardzo chce. Mężczyzna jest na straconej pozycji już na wstępie. Z drugiej strony trudno się sądom dziwić. W stereotypie, że kobiety lepiej zajmują się dziećmi i są do nich bardziej przywiązane, jest dużo prawdy. Lecz jeśli 95 procent decyzji idzie w jedną stronę, znaczy to, że instytucja jest ślepa i działa jak automat. Jednak zawsze na niekorzyść jednej płci, mężczyzn.

Średnia wieku kobiet rodzących pierwsze dziecko

Rośnie w szybkim tempie. Związane jest to z wieloma czynnikami: wymagania współczesnego świata sprawiają, że wydłuża się proces edukacji, a kobiety w swoich ambicjach nie ustępują mężczyznom. Co za tym idzie, wydłuża się społeczne poczucie młodości, z kolei postęp medycyny przychodzi z pomocą coraz starszym „pierwiastkom”.

GDYBY OJCIEC BYŁ MATKĄ

W powszechnym odczuciu uważa się nadal, że dla kobiety dziecko jest na całe życie, a dla mężczyzny – niekoniecznie. Uczeni przyznają, że miłość matki nie ma równych sobie, i jest to zupełnie wyjątkowe przywiązanie. Większość kobiet nie rozróżnia między swoim dobrem a dobrem dziecka. Zmuszone do wyboru, wybiorą dobro dziecka.

Profesor Wojciszke tłumaczy to bardzo wczesnym treningiem: – To kobieta chodzi w ciąży, karmi dziecko piersią i ma takie doświadczenia z dzieckiem, o jakich mężczyzna nie ma pojęcia. Gdyby mężczyzna był jedynym opiekunem dziecka, prawdopodobnie upodobniłby się do kobiety w swoich reakcjach. Ale nie jest… – Najtrudniejsze dla nas jest, że my, mężczyźni, z chwilą pojawienia się dziecka często zostajemy przez kobiety odsunięci – tłumaczy Robert Kowalczuk. – Kiedy przychodzą do mnie pary w kryzysie, dopiero analiza wielu lat konfliktów między nimi doprowadza nas do źródła, czyli zazwyczaj czasu, gdy w związku pojawiło się dziecko.

Więcej niż odczucia mówią nam statystyki, a te nie są pochlebne dla mężczyzn. W Polsce ściągalność alimentów to nieco ponad 10 procent. Stąd można wnosić, że 90 procent rozwiedzionych ojców w ogóle nie utrzymuje kontaktów z dzieckiem. Polska jest tutaj wyjątkiem wyłącznie w kwestii kiepskiego egzekwowania pieniędzy.

Mężczyźni, broniąc się przed krzywdzącymi uproszczeniami, pokazują problem na szerszym tle: feminizmu prowadzącego do wojny płci.

Pär Ström w książce „Ucisk mężczyzn i imperium kobiet” wylicza przykłady: kobieta może urodzić dziecko, nawet gdy mężczyzna, z którym zaszła w ciążę, tego nie chce. Musi on wtedy płacić alimenty przez wiele lat. Kobieta może dokonać aborcji, choć mężczyzna chce, by dziecko się urodziło. Kobieta zatem cieszy się w tym względzie absolutną wolnością, podczas gdy mężczyzna nie ma nic do powiedzenia. W przypadku sporów o opiekę nad dzieckiem panuje kultura matriarchatu. Mężczyzna może zostać pozbawiony swoich praw, gdy partnerka lub żona wyrazi sprzeciw, by zajmował się potomkiem.

Doświadczenia te, choć dotyczą Szwecji, wydają się ponadlokalne. Książka zaś jest jedną z pozycji umieszczonych na polskim portalu internetowym o nazwie „W stronę ojca – serwis dla mężczyzn przeżywających kryzys rodzinny”.

NIE SAMĄ MAMĄ…

Od pokoleń mężczyźni dorastają w przekonaniu, że macierzyństwo wzbogaca przede wszystkim kobietę. Dziecko rodzi się z ciała matki, więc jest jej częścią. Najpierw organizmu, a potem własnego „ja”. I dlatego związek ten jest nadzwyczaj silny. Poza tym matka jest na uprzywilejowanej pozycji, bo – poza losowymi przypadkami – zawsze wiadomo, kto urodził.

– A z ojcostwem to jest mniej lub bardziej pewne domniemanie – mówi prof. Wojciszke. – Mamy tysiące badań genetycznych w sytuacji podejrzeń, że formalny tata nie jest biologicznym ojcem. I słusznie, bo w 30 procentach są to dzieci z niewierności. To jednak trochę osłabia związek ojca z dzieckiem.

„Rodzący” mężczyźni

Kuwada to rytuał męskiego porodu praktykowany przez prymitywne plemiona Afryki, ale znany też w wysoko rozwiniętej cywilizacji Chin. W Papui-Nowej Gwinei mężczyzna, którego partnerka oczekiwała dziecka, na wieść o tym wycofywał się z życia plemienia. Aby obwieścić tę nowinę światu, szył specjalne ubranie, a przez czas ciąży symulował wszystkie jej dolegliwości. Gdy kobieta zaczynała rodzić w ustronnym miejscu, mężczyzna kładł się na posłaniu i oczekiwał porodu w asyście rodziny. W miarę postępu porodu jęczał, krzyczał i wił się z bólu. Po chwili przynoszono mu niemowlę, które przystawiał sobie do piersi, symulując karmienie. Na zakończenie kuwady świeżo upieczony ojciec odbierał prezenty i gratulacje za narodziny dziecka.

 

Katherine Ellison w swojej książce „Umysł mamy” dowodzi wprost, że w dłuższej perspektywie posiadanie dzieci rozwija inteligencję matek i wzbogaca je na całe życie. Wylicza pięć atrybutów macierzyństwa: wyostrza spostrzegawczość, zwiększa skuteczność, odporność, motywację i umiejętności społeczne. Kobieta staje się bardziej błyskotliwa i szybsza w działaniu. Poprawie ulega nawet jej wyczucie przestrzeni.

Jednak badania ostatnich lat pokazują, że dziecko wpływa bardzo silnie również na mężczyzn. Nauka odkrywa dopiero teraz, że do nowej roli natura przygotowuje tak kobietę, jak i jej partnera. I podobnie jak w przypadku kobiet, ich mózgi także ulegają chemicznym przemianom.

Budzi się w nich chęć opieki nad dzieckiem, a nawet – stają się bardziej rozważni i uprzejmi w kontaktach społecznych.

Obiecujące są na przykład badania nad samcem małpy, który pomaga w opiece nad potomkiem. Wytwarzają się u niego dodatkowe komórki mózgowe, bardzo przydatne do podejmowania decyzji i planowania. Komórki te pracują do momentu, gdy noworodek stanie się niezależny. Uczeni nie wykluczają, że podobne zjawisko zachodzi u ludzi.

Przypisując hormonom bardzo ważną rolę w doświadczaniu ojcowskich emocji, naukowcy udowodnili, że do tej roli przygotowuje ojca sama natura. Okazuje się, że zmiany hormonalne u mężczyzn to efekt intymnych kontaktów i przebywania z ciężarnymi partnerkami. W ten sposób budzi się silna potrzeba opieki nad dzieckiem. Tak jak menstruacja synchronizuje się w skupiskach kobiet, tak kobiety potrafią dzielić z partnerami swoją intymną przestrzeń. W ten sposób mogą przesyłać „chemiczne informacje” o swojej ciąży. A decydujący dla odbioru jest stopień zażyłości partnerów.

Tak jest z prolaktyną – hormonem bardzo ważnym w procesie laktacji u kobiet. Samiec gołębia, któremu ją podano, zaczął znosić jajka i karmić pisklęta. Badając mężczyzn, odkryto, że na trzy tygodnie przed narodzinami dziecka wytwarzają 20 procent tego hormonu więcej.

– Istnienie biologii ojcostwa stało się faktem – uważa Barry Hewlett, amerykański antropolog. I opisuje sytuację, w której mężczyźni trzymają swoje dzieci przy piersi. Ssanie ich sutków, choć nie dostarcza pokarmu, daje maluchom takie samo poczucie komfortu i bezpieczeństwa jak bliskość matki.

– Z jednej strony są oni kochającymi ojcami, z drugiej zaś potrafią normalnie po męsku rozmawiać z kumplami – przekonuje Hewlett. Dowodzi, że już po kwadransie przykładania dziecka do swojej piersi poziom prolaktyny u ojca rośnie. Podobnie podnosi się zawartość kortyzolu, hormonu stresu, który u matek odpowiada za przywiązanie do dziecka.

U świeżo upieczonych ojców rośnie też poziom progesteronu, czyli hormonu płciowego kobiet. Mają go znacznie więcej niż mężczyźni niebędący ojcami. Wahaniom natomiast ulega testosteron, który w powszechnej opinii stanowi o męskości i sprzyja poczęciu dziecka. Zbadano, że u najbardziej troskliwych opiekunów poziom testosteronu gwałtownie spada po narodzinach potomka. Wszystko się zgadza, gdyż wysokie wartości tego hormonu nie skłaniają raczej do zmiany pieluch, ale walki i poszukiwania nowych partnerek.

Współczynniki dzietności

Z danych statystycznych jasno wynika, że mamy coraz mniej dzieci. Tendencja ta jest wyraźna zarówno w miastach, jak i na wsi. Demografowie biją na alarm (średnia 1,25 na parę nie gwarantuje nawet zastępowania pokoleń). Z drugiej jednak strony pozwala to rodzicom poświęcić się wykształceniu i wychowaniu dziecka.

KUWADA, BURZA Z OBJAWAMI

Do fałszywych stereotypów zaliczyć już można pogląd, że więź ojcowska tworzy się dopiero z czasem, w miarę dorastania dziecka. I nie musi wcale być prawdziwe twierdzenie Ericha Fromma, że kobieta kocha dziecko za to, że jest, natomiast mężczyzna kocha je za to, kim jest. Walkę z tym stereotypem zapoczątkowały odkrycia antropologów, którzy zaobserwowali, że w pierwotnych kulturach mężczyźni przeżywają ciążę razem z partnerką. Zjawisko to nazwano kuwada (od francuskiego couvade – leżeć, wylegiwać). Przyszli ojcowie gwałtownie tyli, odczuwali nudności, wymioty, niepohamowany apetyt, bóle kręgosłupa i inne „atrakcje” znane kobietom w ciąży. Naukowcy potwierdzają: także współcześni mężczyźni przechodzą zmiany fizyczne w oczekiwaniu na dziecko.

Badania zrobione na zwierzętach pokazały, że samce małp szerokonosych oraz tamaryny (naczelne) podobnie jak ludzie dzielą się obowiązkami przy wychowaniu dzieci. Czekając na dziecko, samce przybierają na wadze około 20 procent. Odkrycie to sugeruje, że syndrom kuwady (zwany też syndromem współczucia ciążowego) należy rozpatrywać w kategoriach przystosowania biologicznego. Hipoteza postawiona po badaniach na tamarynach mówi, że ciąża to czas, który przygotowuje przyszłego ojca do pomocy przy wychowaniu swojego potomstwa.

Szacuje się, że objawów kuwady doświacza w zachodnich kulturach od 20 do 80 procent mężczyzn. Co ciekawe, badanie przeprowadzone przez Anne Storey z Memorial University w Nowofundland wykazało, że wyższą częstotliwość kuwady notowano, gdy to żony były pytane o doświadczenia mężów, niż kiedy mężczyźni odpowiadali na te same pytania w tym samym czasie.

Kuwada przeżywa swój powrót także w szkołach rodzenia. Mężczyźni symulują tam ciążę, tak jak robili to ich przodkowie. Zakładając na siebie tzw. empathy belly, czyli empatyczny brzuch podobny do brzucha ciężarnej, uczą się oddychać i przeć, a przez to mogą silniej współodczuwać ciążę z matką dziecka.

Niedocenianie czy lekceważenie zmian, jakie zachodzą w ojcach oczekujących potomka, mogą mieć fatalne skutki. Mężczyźni bowiem poczują się zwolnieni z głębszego uczestniczenia w rodzicielstwie. Z drugiej zaś strony, rozprawienie się ze stereotypem o ubogich relacjach ojców z dziećmi sprawi, że staną się oni ważniejsi, a nawet niezbędni przy ich właściwym wychowaniu. Argumenty do ręki dostają również wszyscy partnerzy odepchnięci przez kobiety w ciąży.

Odkrycia fizjologii ojcostwa są ważnym komunikatem dla oboja partnerów, i to na długo przed decyzją o zostaniu rodzicami: nie bój się być tatą, twój organizm też ma na przygotowanie 9 miesięcy, a natura zmieni cię tak, byś sprostał rodzicielstwu! A my, matki, oddając nieco macierzyńskiego splendoru, możemy wreszcie spokojnie obniżyć sobie kortyzol i podzielić się z ojcem ciążą i dzieckiem.

Oksytocyna – hormon miłości

Odkrył ją 103 lata temu angielski badacz sir Henry Dale i już wtedy dał jej nazwę od greckich słów: okus – szybki i tokos – poród. Ale dopiero niedawno naukowcy zaczęli deceniać jej nowe, strategiczne dla macierzyństwa znaczenie. Stymuluje poród i powoduje wypływ mleka przy karmieniu piersią. Sarah Hrdy napisała o oksytocynie, że jest „endokrynologicznym odpowiednikiem światła świec, łagodnej muzyki i lampki wina”. Wytwarza ją podwzgórze, skąd uwalnia się do krwi. W mózgu działa jak neuroprzekaźnik, przenoszący informacje między synapsami. Sprzyja poczuciu spokoju, tworzy społeczne więzi. Równie wrażliwy na nią jest świat zwierząt: pieski preriowe po zastrzyku oksytocyny przestają biegać za samiczkami i zamieniają się w opiekuńczych ojców, a samice szczurów liżą wszystkie młode w swoim otoczeniu i bronią ich. Pewnie gdyby nie oksytocyna, orgazm byłby przyjemnością na poziomie zjedzenia szarlotki. Angielski uczony S. Lightman odkrył, że podczas ejakulacji u mężczyzn oksytocyna rośnie aż trzykrotnie. To ona wywołuje odprężenie i błogie uczucie szczęścia po szczytowaniu u obojga partnerów. Ma swój udział nie tylko w powstawaniu rozkoszy, ale też pogłębianiu bliskości i miłości.