Focus: W książce pisze Pan o wielu politycznych mordach – od Frakcji Czerwonej Armii po argentyńską juntę, od bułgarskiego komunistycznego dysydenta Georgija Markowa po salwadorskiego biskupa Oscar Romero. Można odnieść wrażenie, że niezależnie od miejsca i czasu winni najczęściej pozostają bezkarni. Czy tylko dlatego, że stoją za nimi interesy potężnych mocarstw?
Prof. Arkadiusz Stempin: Sami kilerzy – ci którzy pociągają za spust, wbijają sztylet czy wlewają truciznę do szklanki, są w większości wyłapywani. Znamy i mordercę biskupa Oscara Romero, i zamachowca na polskiego papieża, i na prezydenta Johna F. Kennedy’ego czy premiera Izaaka Rabina. Natomiast nie wiemy, kim byli ich mocodawcy. W tym sensie zamach na Jana Pawła II jest wręcz modelowy. Żyjący jeszcze zamachowiec Ali Agca sam nie wie, od kogo finalnie otrzymał zlecenie. Wpływowi mocodawcy przy coraz większych możliwościach manipulacji układają fałszywe tropy, które śledczych mają doprowadzić do szału. Trop bułgarski prowadzący do radzieckiej KGB w okresie zimnej wojny wykreowała CIA. Przypomnę, że sam papież, jeszcze w stanie lotnego umysłu, podczas wizyty w Bułgarii expressis verbis zapewnił Bułgarów, że trop bułgarski jest nieprawdziwy. A wiedział, co mówi. Do końca pontyfikatu pozostawał w bardzo bliskich relacjach z amerykańskim prezydentem i miał wgląd do wiedzy, którą dysponowała CIA. Pańskie przypuszczenie mogę więc ogólnie potwierdzić, nieco precyzując: kilerzy stoją na usługach potężnych wywiadów i służb.
„Niezmiennie na męczeński parnas wynoszeni są ci zamachowcy, którzy usuwając tyrana, nie wahają się w imię nadrzędnej idei przed przelaniem własnej krwi. Dotyczy to szczególnie tych, którym przyświecają motywy religijne lub ideologiczne. W naszych czasach są to islamscy terroryści” – stwierdza Pan w książce. Ale podobne przypadki mieliśmy w naszej historii, zwłaszcza w wieku XIX. Dość wspomnieć sztyletników z czasów powstania styczniowego, którzy zdrajców i carskich agentów zabijali przy pomocy zatrutych ostrzy zwanych marytkami. Dla Rosji byli terrorystami, chociaż stał za nimi powstańczy rząd. Wśród Polaków już wtedy budzili kontrowersje, ale dla wielu stali się bohaterami. Akceptujemy to, bo był to terror słabych i zrozpaczonych przeciw represyjnej władzy? Może za kilka pokoleń nasz stosunek do współczesnych skrytobójców też się zmieni na bardziej złożony?
Kanadyjski psycholog ewolucyjny Steven Pinker dowodzi, że raptownie zmniejsza się przemoc i gwałt w kontaktach międzyludzkich oraz w relacjach między państwami. Teza, która pewnie wymaga zniuansowania, skoro tuż za naszą granicą, na Ukrainie, nabrzmiewa konflikt wojenny. A jednak fakt, że zniknęła z naszej codzienności kultura pojedynkowania się na szpady, obrony honoru przy pomocy wyzwania na pojedynek (tak powszechnego jeszcze w belle epoque, w Polsce międzywojennej już zakazanego, jakkolwiek nielegalnie praktykowanego) przemawia punktowo za słusznością tezy Pinkera. Ponadto demokracje niechcianych polityków pozbawiają władzy nie sztyletem czy trucizną, a głosowaniem w wyborach. Przestępców politycznych wysyłają z kolei przed sądy. W ostatnim czasie mord polityczny pozbawił życia właściwie tylko dyktatora libijskiego pułkownika Kaddafiego. Wolno przypuszczać, że akceptacja dla mordu politycznego w przyszłości będzie jeszcze mniejsza, choć na razie nie znika.
Sporo miejsca poświęca Pan sprawie mordów dokonanych najwyraźniej na zlecenie Kremla za władzy Władimira Putina. Mimo nich rosyjski przywódca jest przyjmowany z honorami, a sankcje wobec Rosji są częstokroć symboliczne. Przyzwyczailiśmy się do tego, że silny może więcej?
Tak było jednak zawsze. Silny gracz w najbardziej oczywisty sposób dyktował warunki gry. Wystarczy przyjrzeć się kluczowym akcjom CIA – po II wojnie światowej. Natomiast zabójstwa dokonane na przeciwnikach politycznych Putina, z jego rozkazu lub nadania, zmuszały demokratyczne kraje zachodnie do nakładania sankcji. Najdosadniej po zamachu na byłego agenta FSB, który zakończył współpracę i przeprowadził się do Wielkiej Brytanii, Siergieja Skripala – w 2017 roku. Eliminowanie oponentów na drodze politycznego mordu nie wykluczyło jednak Putina z uczestnictwa w tych globalnych przedsięwzięciach, w których jest on partnerem dla Zachodu, jak np. z polityki klimatycznej, Iranu czy Bliskiego Wschodu. Należy Putin do global players, czy nam się podoba czy nie. Ale tu wkraczamy bardziej w obszar powiązań polityki z etyką. Sama polityka to wszak niewielki akwen z duża ilością rekinów. Uznawany za mistrza realpolitik Henry Kissinger na pytanie zadane przez prezydent USA Nixona, czy ich oponenta z lat 70. kanclerza Niemiec Willy Brandta dopadł rak krtani, odpowiedział szczerze: „No nie, niestety jeszcze nie”.
Zamachu na Siergieja Skripala dokonano przy pomocy toksyny, zwanej nowiczokiem. Do wielu mordów politycznych by nie doszło tak łatwo, gdyby nie technologiczne wynalazki i nowinki z laboratoriów powstałe z myślą o zabijaniu. Stoją za nimi armie naukowców. Oni naprawdę wierzą, że ich odkrycia użyte będą w celach defensywnych? Może problem tkwi nie tylko w politykach i agentach?
Pewnie dlatego 87-letni rosyjski chemik Wiłł Mirzajanow, który w latach zimnej wojny pracował przy produkcji środków bojowych z rodziny „nowiczoków” przeprosił Aleksieja Nawalnego za swój wkład w tworzeniu substancji, którą otruto oponenta Putina. Po upadku ZSRR Mirzajanow zamieszkał w USA i upublicznił w ramach ekspiacji istnienie „nowiczoka”. To wyjątek. Pozostali członkowie z teamu radzieckich naukowców nie bąknęli słowa „przepraszam”. Nauka w służbie tej czy innej racji stanu, zakreślonej przemocą, w tym mordem politycznym, nie jest jednak zjawiskiem z ostatnich lat. Natomiast jako społeczność międzynarodowa zawieramy regulacje eliminujące np. środki bojowe typu „nowiczok” z arsenałów broni. Bardziej jednak należy cieszyć się z optymistycznej wykładni Pinkera, że przemoc w naszej cywilizacji się zmniejsza, choć samo zjawisko mordu politycznego nie znika. Czego przykładem jest zamordowanie w Polsce prezydenta Pawła Adamowicza lub w sąsiednich Niemczech seria 10 mordów ultraprawicowej NSU na obcokrajowcach na przestrzeni lat 2000–2007, nie mówiąc już o terroryzmie islamskim w XXI wieku.