Jak rozpadają się wielkie imperia? Rzym, Chiny, ZSRR

Choć tradycyjna historia lubiła przypisywać upadek wielkich imperiów głównie błędom rządzących, przegranym wojnom, szerzącym się destrukcyjnym ideom czy moralnej degrengoladzie – rzadko kiedy zdarzało się, aby wśród najważniejszych czynników sprawczych nie znalazły się problemy gospodarcze.

Niewiele znamy przypadków wielkich mocarstw, które zawaliły się wyłącznie z przyczyn ekonomicznych. Zazwyczaj to wynik nakładania się równoległych procesów gospodarczych, społecznych i politycznych. Mechanizm tego nakładania się może być bardzo prosty. Wielkie mocarstwo, które słabnie gospodarczo, z czasem dysponuje coraz mniejszymi dochodami podatkowymi. To prowadzi do rosnących problemów z finansowaniem imperialnej polityki, przegranych wojen i obcych najazdów. Rządzący, starając się rozpaczliwie zapewnić niezbędne fundusze metodą wzrostu obciążeń podatkowych, zostają znienawidzeni przez poddanych. Wiedzie to do rewolucji, buntów, anarchii, upadku instytucji państwowych. Oczywiście chaos i najazdy pogłębiają tylko problemy ekonomiczne. Z czasem dawne wielkie imperium całkowicie upada gospodarczo, a odnotowanym przez historyków ostatecznym ciosem (co nie znaczy wcale, że najważniejszą przyczyną upadku!) bywa rzeczywiście obca inwazja lub rozpad wewnętrzny.
 

UPADEK STAROŻYTNYCH IMPERIÓW

Kiedy tylko zaczynamy mówić o degrengoladzie wielkich imperiów, nieuchronnie pierwszy przychodzi nam do głowy starożytny Rzym. Edward Gibbon nie miał wątpliwości: całe zło zaczęło się pod koniec panowania Marka Aureliusza, a główną przyczyną był upadek starorzymskich cnót spowodowany szerzeniem się chrześcijaństwa. Część tradycyjnie myślących historyków zgadzała się z Gibbonem, część wskazywała na trapiące imperium kryzysy polityczne i ciągłe najazdy germańskich barbarzyńców. Wszystko to była w jakiejś mierze prawda. Ale nie sposób nie zauważyć, że jednym z głównych powodów słabnięcia Rzymu (który pozwolił barbarzyńcom bezkarnie przekraczać Ren i Dunaj, a następnie osiedlać się w różnych częściach imperium) był trwający nieprzerwanie od III wieku n.e. kryzys gospodarczy. Do tego czasu rozwój władzy Rzymu oznaczał cywilizacyjny i ekonomiczny postęp, a pax romana równał się bezpieczeństwu w całym basenie Morza Śródziemnego, swobodnemu handlowi, rozwojowi produkcji rolnej i rzemiosła, postępowi technologicznemu. Poczynając od II–III wieku n.e., wszystko zaczęło się zmieniać na gorsze. Wraz z ostatecznym ustaleniem się granic imperium i zaprzestaniem podbojów, oparte na sile niewolniczej latyfundia utraciły bogate źródło podaży pracy. System pieniężny został w znacznej mierze zniszczony eksperymentami monetarnymi kolejnych cesarzy, usiłujących zwiększyć dochody państwa poprzez psucie waluty (zmniejszanie zawartości kruszców w monetach prowadziło natychmiast do inflacji). Odpowiedzią była kontrola cen, a zwłaszcza wprowadzenie cen maksymalnych żywności w miastach. To jednak prowadziło do braków żywności i stopniowego przenoszenia się części ludności na wieś i powrotu do rolnictwa. Słowem, w gospodarce rzymskiej zachodziły procesy stopniowego upadku, a w ślad za tym zmniejszały się wpływy podatkowe i możliwości militarne państwa. Nie ma wątpliwości, że potężny cios zadały Rzymowi kolejne fale germańskich inwazji (też zresztą wywołane czynnikami ekonomicznymi – Germanie uciekali w granice cesarstwa przed agresją koczowników z Azji, których prawdopodobnie wygnał stamtąd brak żywności!). Warto przy tym zauważyć, że Germanom nawet nie śniło się wówczas obalenie cesarstwa. Groźniejszym dla istnienia Rzymu efektem ich działań było raczej pogłębienie się gospodarczego regresu.

Cesarstwo rzymskie na zachodzie Europy ostatecznie upadło w V wieku n.e. I znowu warto zauważyć, że ostateczny cios, który do tego doprowadził, miał w znacznej mierze charakter ekonomiczny. Zachodnie cesarstwo było w stanie wystawiać nowe armie, bronić się, wykupywać od najazdów i pacyfikować łapówkami barbarzyńskich najeźdźców tylko tak długo, póki miało swoją ostatnią bezpieczną bazę ekonomiczną w północnej Afryce. Jednak to właśnie ostatnie źródło zboża, ludzi i pieniędzy wyschło nagle w roku 429, gdy prowincje północnoafrykańskie zostały zajęte przez Wandalów. Jeśli szukać rzeczywistego coup de grâce, który zakończył życie imperium rzymskiego, to był to właśnie ekonomiczny cios spowodowany utratą Afryki, nie zaś mało znaczące, choć symboliczne, wydarzenia z roku 476. Warto zauważyć, że z podobną historią mieliśmy do czynienia w przypadku cesarstwa bizantyńskiego. Bizancjum przetrwało trudne czasy germańskich inwazji głównie dzięki mocniejszej gospodarce. Pozwoliła mu również przetrwać katastrofalne straty terytorialne, zadane w VII i VIII wieku przez Arabów. Ostateczny upadek zaczął się jednak od utraty ostatniej bezpiecznej bazy ekonomicznej, jaką dla cesarstwa stanowiła Anatolia (czyli dzisiejsza Turcja), w XI–XII wieku zajęta przez plemiona tureckie. Od tego momentu Konstantynopol nie miał już sił, by opierać się kolejnym agresorom, choć agonia trwała jeszcze trzy wieki.

 

WARIANT CHIŃSKI

W przypadku innego wielkiego imperium – położonego na drugim końcu świata – degrengolada gospodarcza doprowadziła w pierwszej kolejności do buntów i rozpadu władzy centralnej. Mowa o Chinach, które jeszcze w roku 1820 dysponowały PKB większym o 60 proc. niż zachodnia Europa (przy trzykrotnie wyższej liczbie mieszkańców dawało to poziom PKB per capita o prawie połowę niższy niż w Europie) i porównywalnym poziomem rozwoju technologicznego. Sto lat później kraj znalazł się jednak w stanie gospodarczego upadku i politycznego rozkładu. Choć Chiny stworzyły całe wieki przedtem model scentralizowanej władzy, którą w imieniu cesarza sprawowali wyłonieni w konkursach urzędnicy, poczynając od XVIII wieku zmienił się on we własną karykaturę – nieudolne rządy skorumpowanej i skostniałej biurokracji. Jedyną troską rządu było rolnictwo, handel i rzemiosło cieszyły się małym uznaniem. Za szczególnie groźny uważano handel zagraniczny, gdyż wraz z importowanymi towarami do kraju mogłyby dotrzeć całkowicie zbędne importowane idee. Jeszcze w XV wieku zakazano podróży morskich i zniszczono wszelkie dokumenty na temat chińskich odkryć geograficznych (wiek wcześniej niż Vasco da Gama dotarł do Indii, wielkie chińskie ekspedycje morskie admirała Zheng He zapuszczały się aż do brzegów Afryki). Z czasem w ogóle zakazano indywidualnych podróży zagranicznych i prywatnego handlu, a wszechobecny aparat państwa skutecznie tropił wszystkich, którzy byli nadmiernie bogaci. Ceną za tępy konserwatyzm i biurokratyczne spętanie inicjatywy ekonomicznej ludzi stało się dramatycznie szybko rosnące zacofanie gospodarcze. Na początku XX wieku chiński PKB per capita stanowił już tylko 15 proc. europejskiego, a kraj był całkowicie bezbronny wobec agresji dysponujących niezwykłą przewagą technologiczną i militarną krajów zachodnich i podążającej ich śladem Japonii.

To jednak wcale nie potężni wrogowie rozmontowali dawne chińskie imperium. Przegrane wojny opiumowe z Wielką Brytanią, nieszczęsna wojna koreańska z Japonią i stłumione przez zachodni korpus interwencyjny powstanie Bokserów pogłębiły tylko ruinę finansową oraz skompromitowały władzę cesarską. Jednak ostateczny cios zadały jej bunty poddanych, które doprowadziły na początku XX w. do rewolucji, a następnie rozpadu władzy centralnej i podziału kraju na walczące ze sobą prowincje pod rządami dowódców wojskowych. Chiny spadły na dno gospodarczego i politycznego upadku, z którego zaczęły się na dobre wydobywać dopiero w ostatnich dekadach XX w.

 

POLSKI ŚLAD

Gospodarcza degrengolada powodowała upadek zarówno światowych imperiów, jak i mocarstw regionalnych. Schemat ten znamy aż za dobrze z naszej własnej historii. Przez długi czas zdumienie budził fakt, jak szybko załamała się około połowy XVII w. potęga Rzeczypospolitej. Ci sami Szwedzi, których na początku XVII stulecia z łatwością rozpędzała polska husaria, pół wieku później dokonali skutecznej inwazji na Polskę, grożąc jej unicestwieniem. Ci sami Rosjanie, którzy na początku wieku musieli znosić polską załogę na Kremlu, wiek później stali się panami polskiej sceny politycznej i zmienili faktycznie kraj w swój protektorat.

Wyjaśnieniem tego niezwykłego upadku są głównie czynniki natury ekonomicznej. Potęga polityczna Polski w ciągu XVI wieku zbudowana została na pozornie solidnym gospodarczym fundamencie – wielkich dochodach z eksportu zboża.

Był to fundament tyleż duży, co kruchy. Podczas gdy w krajach Europy Zachodniej zaczęły tworzyć się podstawy wczesnego kapitalizmu, w Polsce poszukiwanie jak największego zysku z ekstensywnej produkcji rolnej prowadziło do ukształtowania się zjawisk powtórnego rozwoju pańszczyzny. Celem stał się więc nie wzrost wydajności, lecz obniżenie kosztów pracy. O ile szacuje się, że w roku 1500 wydajność rolnictwa niderlandzkiego i polskiego była zbliżona, o tyle w roku 1700 wydajność rolnictwa niderlandzkiego była już ponad dwukrotnie wyższa. Po okresie dobrej koniunktury ceny zboża na zachodnioeuropejskich rynkach zaczęły więc spadać, podcinając gospodarcze korzenie polskiej potęgi. To – oczywiście wraz z rosnącą w kraju anarchią – doprowadziło do spadku wpływów podatkowych, a w efekcie do serii krwawych wojen, które jeszcze bardziej spustoszyły gospodarkę i w drugiej połowie XVII wieku spowodowały utratę połowy ludności kraju. Zanim Rzeczpospolita zdążyła się podnieść z gospodarczej zapaści, polityczną i finansową słabość kraju wykorzystali sąsiedzi, dzieląc go pomiędzy siebie (pierwszym historykiem, który w pełni dostrzegł gospodarcze korzenie upadku pierwszej Rzeczypospolitej, był na początku XX wieku Franciszek Bujak).

 

 

MECHANIZM KENNEDY’EGO

Niezwykle sugestywny model, opisujący związki potęgi gospodarczej i mocarstwowego statusu, stworzył w końcu lat 80. amerykański historyk Paul Kennedy. W jego rozumowaniu do upadku supermocarstwa nie potrzeba wcale kompletnej gospodarczej degrengolady w stylu upadającego Rzymu czy coraz bardziej zacofanych XIX-wiecznych Chin. Wystarczy mechanizm znacznie prostszy, polegający na tym, że supermocarstwo bierze z czasem na swoje barki zadania, którym nie jest w stanie sprostać jego gospodarka. To prowadzi do nadmiernego wysiłku i osłabia konkurencyjność w stosunku do innych krajów. A spadek relatywnej (niekoniecznie – bezwzględnej!) pozycji gospodarczej supermocarstwa prędzej czy później oznacza zmierzch jego globalnej potęgi.

Pierwszy z przykładów, którym posłużył się Kennedy, była XVII-wieczna Hiszpania. Pod rządami Habsburgów kraj ten osiągnął w końcu XVI wieku prawdziwie supermocarstwową pozycję, podbijając Nowy Świat, wymuszając unię z Portugalią (wówczas drugim światowym mocarstwem kolonialnym), podporządkowując sobie znaczną część zachodniej Europy i usiłując zbrojną przemocą zwasalizować ostatnie kraje, które stały na drodze do europejskiej hegemonii – Francję, Anglię i Niderlandy. Imperialna polityka finansowana była w głównej mierze z ogromnego napływu szlachetnych kruszców wydobywanych w kopalniach w Meksyku, Peru i Boliwii. Opłacane tym złotem armie oraz floty Karola V i Filipa II toczyły walkę z resztą Europy, usiłując ją ostatecznie zdominować.

Gospodarcze podstawy hiszpańskiej potęgi szybko jednak słabły – i to nie dlatego, że kraj obiektywnie ubożał, ale raczej dlatego, że stopniowo spadała jego finansowa przewaga nad przeciwnikami. Zamiast promowania wolnego rynku i przedsiębiorczości królowie hiszpańscy zadowalali się państwowym monopolem na handel z koloniami, rujnując swoich amerykańskich poddanych zawyżonymi cenami. Nadmierne wydatki wojenne doprowadziły do dwukrotnego bankructwa Hiszpanii (bankrutował więc najbogatszy monarcha ówczesnego świata!). Kolonizacja Ameryki spowodowała masową emigrację ludzi najbardziej rzutkich i przedsiębiorczych, a wzorem życia szlachty, która pozostała w metropolii, stało się próżniactwo i korzystanie z zamorskich bogactw.

Nierównowaga pomiędzy rozdętymi imperialnymi wydatkami i coraz słabiej rosnącymi dochodami doprowadziła wreszcie do tragedii. Podczas wojny trzydziestoletniej, nie zdając sobie sprawy z ryzyka, kierowany przez hrabiego Olivaresa (hiszpańskiego odpowiednika kardynała Richelieu) kraj podjął ostateczny wysiłek zbrojnego wywalczenia sobie hegemonii w Europie. Nic to nie dało – armie hiszpańskie zostały pokonane przez Francuzów, floty zatopione przez Holendrów. Ucisk podatkowy, którym Olivares usiłował sfinansować imperialną politykę, doprowadził do powszechnego niezadowolenia w Kastylii oraz buntów w Katalonii i Portugalii. W ciągu dekady potęga Hiszpanii załamała się, a kraj stracił status supermocarstwa.

Drugi przykład działania mechanizmu Kennedy’ego to upadek imperium brytyjskiego. Jeszcze w roku 1900 Wielka Brytania była najbardziej podziwianym krajem na kuli ziemskiej: jej terytorium zamieszkiwała ponad jedna czwarta ludności globu, wytwarzano tam 30 proc. światowego PKB, a Londyn był finansową stolicą świata. Choć Wielka Brytania nadal się rozwijała, jej przewaga nad innymi gospodarczymi potęgami szybko topniała. Najpierw (w końcu XIX wieku) przegoniły ją szybciej rozwijające się Stany Zjednoczone, potem zaczęły doganiać Niemcy. A tymczasem prowadzenie globalnej imperialnej polityki, utrzymanie najpotężniejszej floty i walka o zachowanie równowagi sił na kontynencie europejskim pochłaniały gigantyczne pieniądze, które coraz trudniej było znaleźć.

Niespodziewanie szybkie załamanie brytyjskiej potęgi nastąpiło w połowie XX wieku. Jeszcze w roku 1918, po poprowadzeniu ententy do zwycięstwa w I wojnie światowej, imperium brytyjskie wydawało się potężniejsze niż kiedykolwiek w historii. Również w roku 1945 układający się z Rooseveltem i Stalinem Churchill stał nadal na czele jednego z trzech światowych supermocarstw. Wystarczyło jednak kolejne kilka lat, by imperium w oczach rozpadło się, a Wielka Brytania straciła swój wielkomocarstwowy status. Dlaczego? Oczywiście z powodów gospodarczych. Wyspiarskie mocarstwo mogło zwyciężyć w roku 1918, ale już wtedy było finansowo zrujnowane kosztami wojny. Spotykając się z Rooseveltem w czasie konferencji w Quebecu jesienią 1944 roku, Churchill wiedział, że tym razem jest znacznie gorzej: wygrywająca właśnie wojnę Wielka Brytania była bankrutem, który mógł już tylko prosić Amerykanów o finansowy ratunek. Parada zwycięstwa w roku 1945 okazała się więc jednocześnie początkiem uroczystości pogrzebowych imperium, bo kraj po prostu nie miał już środków na to, by prowadzić swoją wielkomocarstwową politykę.

 

 

KOLOS NA GLINIANYCH NOGACH

Jeszcze bardziej spektakularny upadek supermocarstwa, wywołany głównie czynnikami natury ekonomicznej, mieliśmy okazję obserwować dwie dekady temu. Na naszych oczach rozpadła się polityczna potęga Związku Sowieckiego. Jeszcze w roku 1980 Ronald Reagan określał ZSRR jako „imperium zła”, mające dość sił, by zaatakować i zniszczyć „wolny świat”. Dekadę później imperium w ciągu 3 lat rozpadło się. Główną przyczyną, dla której walczące o światową dominację supermocarstwo okazało się kolosem na glinianych nogach, był stan gospodarki. System centralnego planowania stanowił zaprzeczenie ekonomicznego zdrowego rozsądku. Z gospodarki wyeliminowano własność prywatną, środki produkcji oddano w ręce państwa i świadomie rozmontowano mechanizmy rynkowe, które mogłyby zapewnić ich efektywne wykorzystywanie. Ludzie stracili jakąkolwiek motywację do oszczędności i wydajnej pracy, a zamiast praw rynku do akcji wkroczyła armia nieudolnych urzędników. W komunistycznym imperium straszyły puste półki sklepowe, tasiemcowe kolejki i braki podstawowych towarów. W państwowych przedsiębiorstwach szerzyło się marnotrawstwo i niekompetencja, a podejmowane decyzje były nieefektywne, kosztowne, a często wręcz absurdalne z ekonomicznego punktu widzenia. W miarę jak słabła gospodarka, koszty gigantycznych zbrojeń i imperialnej polityki stawały się coraz bardziej nie do zniesienia. Problemy złagodził jednak na kilka lat nagły zastrzyk gotówki, związany z odnotowanym w latach 1973–1981 gwałtownym wzrostem cen eksportowanej przez ZSRR ropy naftowej.

A jednak oddech był krótkotrwały, a w końcu lat 80. gospodarka Związku Radzieckiego uległa gwałtownemu załamaniu. Zadecydowała o tym kumulacja kilku czynników: świadomej polityki USA nastawionej na drenaż zasobów finansowych ZSRR (narzucenie nowego wyścigu zbrojeń, zablokowanie projektów wzrostu eksportu ropy i gazu, ograniczenie dostępu do kredytów i nowoczesnych technologii); niepowodzenia prób reform Gorbaczowa i ponownego spadku cen surowców energetycznych eksportowanych przez ZSRR. Ceny ropy naftowej spadły między rokiem 1982 a 1988 o 60 proc., pozbawiając Moskwę głównego źródła wpływów dewizowych i doprowadzając ZSRR na skraj bankructwa. A w ślad za tym przyszła wymuszona decyzja o rezygnacji z imperium i niekontrolowany upadek dawnego supermocarstwa.