Polak dokonał niemożliwego. Andrzej Bargiel zjechał na nartach z Everestu

22 września 2025 roku Andrzej Bargiel dokonał rzeczy, która do tej pory pozostawała w sferze ekstremalnych marzeń: zjechał na nartach ze szczytu Mount Everestu, bez wsparcia tlenowego. Ten wyczyn – łączący w sobie elementy wspinaczki, skialpinizmu i niebywałej odwagi – przesuwa granice możliwego w alpinizmie i sportach ekstremalnych.
...

Andrzej Bargiel, znany z rekordowego zjazdu z K2, po raz kolejny postawił sobie cel niemal niemożliwy – połączenie wejścia na najwyższy szczyt Ziemi bez dodatkowego tlenu z pełnym zjazdem narciarskim. Wyprawa miała być nie tylko testem fizycznej wytrzymałości i technicznych umiejętności, ale także precyzji planowania, logistyki oraz współpracy całego zespołu, który przez tygodnie czuwał nad bezpieczeństwem i przebiegiem ekspedycji.

Czytaj też: Ile razy można wyjść na Mount Everest? Ile razy się chce i ten niezwykły Szerpa to udowadnia

W skład zespołu weszli: kierownik wyprawy (Tomasz Gaj), lekarka Patrycja Jonetzko, fizjoterapeuta Piotr Sadowski, ekspert ds. bezpieczeństwa Jan Gąsienica-Roj, operatorzy kamer (m.in. Dariusz Załuski, Maciej Sulima), operator drona Bartek Bargiel i fotograf Bartek Pawlikowski.

Andrzej Bargiel zjechał na nartach z Everestu

Wyprawa Bargiela rozpoczęła się 20 sierpnia 2025 roku, w ramach projektu Everest Ski Challenge prowadzonego pod szyldem autorskiej inicjatywy Hic Sunt Leones. Najpierw zameldował się w bazie pod Everestem, skąd – po aklimatyzacji i przygotowaniach – przystąpił do zakładania kolejnych obozów i wyboru możliwych tras zjazdu. Kluczową rolę w planowaniu linii zjazdu odegrał jego brat, Bartek, operujący dronem i wspierający w technicznym opracowywaniu mapy trasy.

Czytaj też: Everest stał się prawdziwym muzeum. W niektóre eksponaty aż trudno uwierzyć

Do ataku szczytowego wyprawa wystartowała z obozu czwartego (około 7900 m n.p.m.), tuż przed północą czasu lokalnego. Ze względu na znaczne ilości śniegu tempo wspinaczki bardzo szybko spadło – cała droga zajęła ok. 16 godzin. Bargiel dotarł na wierzchołek o godzinie 15:17 lokalnego czasu. Na szczycie miał do dyspozycji zaledwie kilka minut, by rozpocząć zjazd zanim Słońce zacznie zachodzić. Ponieważ wejście przeciągnęło się, noc zastała go na wysokości ok. 6400 m n.p.m. (na poziomie obozu drugiego) – dalszy zjazd musiał zostać odłożony do rana.

Andrzej Bargiel podczas zjazdu z Everestu /Fot. Red Bull

Trasa zjazdu prowadziła przez lodowiec Khumbu, który Bargiel pokonał bez korzystania z liny i poręczówek. Jego linia przejazdu przebiegała m.in. przez południowe stoki Everestu, przez znane punkty jak Stopień Hilarego, South Summit, Balkon, Przełęcz Południową, żebro Genewczyków, aż do obozu drugiego, a następnie dalej zboczami Nubtse i w dół przez lodowiec aż do obozu bazowego.

Doświadczeni himalaiści oceniają, że trudności terenowe, ryzyko lawin, pęknięcia szczelin lodowych, zmienne warunki śniegowe i potencjalnie zdradliwe zmrożenie śniegu stanowiły prawdziwe zagrożenie przez niemal cały zjazd.

Zjazd bez tlenu – przekraczanie granic

Najbardziej przełomowym aspektem tej wyprawy jest fakt, że Bargiel wykonał zjazd bez wsparcia dodatkowego tlenu. W strefie śmierci (powyżej 8000 metrów) powietrze jest skrajnie rozrzedzone: organizm musi działać przy minimalnej rezerwie tlenu, co uniemożliwia długotrwały wysiłek i znacznie obniża sprawność fizyczną.

Andrzej Bargiel jako pierwszy człowiek na świecie zjechał z Everestu bez wsparcia tlenem /Fot. Red Bull

Dotychczasowy pierwszy zjazd na nartach z Everestu – dokonany przez Słoweńca Davo Karnicara 7 października 2000 roku – odbył się z pomocą tlenu i przy użyciu nieco łagodniejszych warunków niż te, z którymi mierzył się Bargiel. Tym samym Bargiel stał się pierwszym człowiekiem, który doprowadził do końca taki zjazd bez butli z tlenem.

Ryzyko tej decyzji było ogromne. Nawet dla doświadczonych himalaistów, przebywanie powyżej 8000 metrów bez tlenu jest ekstremalnym testem wytrzymałości. Intensywny wysiłek związany ze zjazdem – wymagający operowania ciałem w dynamiczny sposób – stawiał dodatkowe obciążenie na organizm, który już i tak walczył o podstawowe funkcje życiowe.

Bargiel podkreślał, że nie była to kwestia pokusy spektaklu, ale głęboko przemyślanej kalkulacji: pełna autonomia – fizyczna i mentalna, minimalizacja sprzętu (zbędny tlen to dodatkowa masa) i absolutne zaufanie do własnego przygotowania i znakomitego zespołu wsparcia.

W odpowiedzi na osiągnięcie Bargiela pojawiły się gratulacje ze świata himalaizmu i skialpinizmu. Jeden z cenionych alpinistów, Dariusz Załuski (który wspierał Andrzeja podczas wyprawy) zwrócił uwagę, że choć zjazd na K2 w 2018 r. był spektakularny, to ten wyczyn – z Everestu i bez tlenu – ustawia nową poprzeczkę nie tylko techniczną, ale i mentalną.

Dla Polski osiągnięcie Bargiela to kolejna narodowa karta w historii sportów ekstremalnych. Jego wcześniejsze zjazdy – także z K2 – stawiały go w gronie ścisłej czołówki światowej. Ten ostatni zjazd to nie tylko kolejny rekord, ale potwierdzenie, że jego ambicja i profesjonalizm konsekwentnie się rozwijają.