Artyści estradowi zasiedli za kółkiem Ubera. Co pandemia zrobiła z twórcami [FELIETON]

Piszę  dziś do wszystkich twórców, którzy oddają światu to, co stworzyli. Książki, zdjęcia, filmy, obrazy, programy, biżuterię, kosmetyki, webinaria, ubrania, dania, ceramikę, kursy, projekty wnętrz itp.
Artyści estradowi zasiedli za kółkiem Ubera. Co pandemia zrobiła z twórcami [FELIETON]

Wszystko to, co powstaje najpierw w nas, w naszym środku, w wyniku aktu kreacji, oddawane jest zewnętrzu i automatycznie wystawione zostaje na ocenę. Nasze wytwory póki schowane w środku, są bezpieczne. Jednak tam ich nikt nie widzi, nawet my sami czasem ich nie widzimy tak w pełni. Wszystkie książki nienapisane, sztuki nie wystawione, tańce nie wytańczone są tam bezpieczne, ale są samotne. Z kolei na zewnątrz mają mniejsze poczucie bezpieczeństwa, za to świat może je wtedy oglądać. Może się nimi zachwycać, podziwiać, obejmować uwagą ale… może też je niszczyć, krytykować, ujmować im wartości. 

Pisanie, fotografowanie, tworzenie filmów, gotowanie, projektowanie wszystko to wymaga odwagi otworzenia siebie na świat zewnętrzny. W języku angielskim jest nawet na to jedno konkretne słowo– „vulnerability”. Po polsku ,„oczywiście” nie ma dobrego tłumaczenia. Piszę cynicznie „oczywiście”, bo mam wrażenie, że to zacna taktyka nie dawać słowa na to, co prowadzi do kreatywności, innowacyjności, bliskości, jedności, miłości. Trochę jakby nasz kraj nie miał na to jeszcze miejsca, bo całą przestrzeń zajmuje cierpienie, wojna i wróg. Ale nie szkodzi, sami zrobimy najpierw przestrzeń na to zjawisko a potem przyjdzie do nas słowo. Vulnerability – które spopularyzowała w swojej definicji dr Brené Brown z Uniwersytetu w Houston – to akt, który można określić trzema słowami: ryzyko, niepewność, emocje. 

Tysiące niemych kroków twórczych musimy najpierw wykonać, żeby dać światu część siebie. Podjąć ryzyko. Wejść w nieznane. Otworzyć się na emocje. To tysiące kroków, których nie widać, nie słychać i nie czuć, bo dzieją się głęboko w nas. To ogromna odwaga otworzyć się na kreację, odważyć na to magiczne prowadzenie rąk, umysłów i serc, żeby potem oddać to światu. 

Akt kreacji jest aktem obnażającym. To witanie się z nagością. To odsłonięcie. To pokazanie siebie w pełni, w całości, w otwartości. I choć to bywa bolesne, trudne a dla wielu może być niepokojące, albo wręcz przerażające to… tylko tak możemy połączyć twórcę z odbiorcą. Tylko tak serce trafi do serca. Tylko tak w otwartości mamy szansę zaprosić odbiorcę do otworzenia siebie. Tylko wtedy film trafia do naszego serca, muzyka do ucha a obraz do oka. I cudownie jeśli odbiorca przyjmie to z otwartymi ramionami. Ale też może być tak, że odbiorca nie przyjmie tego, tak jak sobie wymarzyliśmy. Rozczaruje się zgrzytem miedzy swoim wyobrażeniem, a tym co go w produkcie, usłudze, efekcie zastaje. 

I o zgrozo, to też jest OK. Bo też tak może być. Twórca nie jest omnipotentny i nie trafi do wszystkich. Nawet przysłowiowa pomidorowa nie trafia do wszystkich. Ja chyba z tysiąc razy dostałam pytanie: „Asia ale czy jak zrobię to idealnie, to będę mieć gwarancję, że świat zewnętrzny to zaakceptuje?”. Otóż moi mili zakryjcie oczy i uszy, bo powiem wam prawdę najprawdziwszą: nie ma takiej gwarancji. Swoją drogą to ja długo fantazjowałam, że jest taka kraina „wiecznej pewności efektu”, ale obawiam się, że albo nie umiem jej znaleźć albo ona nie istnieje. 

A teraz do tego aktu twórczego dodajmy szczyptę pandemii. Od marca 2020 wielu i wiele z nas musiało z kreacji znanego, wejść w kreację nieznanego. Rozpocząć oswajanie nieoswojonego – a to może być (prawie zawsze jest) i wymagające, i niepokojące. Oczywiście też piękne, spełniające i wzbogacające ale najpierw… bądźmy szczerzy ,jesteśmy „w twórczej dupie”. 

Pandemia zrobiła takie przetasowania i dla przykładu:

• Fotografowie ślubni musieli podszlifować inny fach.
• Aktorzy stanęli za ladą sklepu meblowego.

 

• Oświetleniowcy koncertowi musieli nauczyć się wspierać nagrania w studio.
• Operatorzy dźwięku stali się kurierami.
• Artyści estradowi zasiedli za kółkiem Ubera. 
• A gotujący wspaniale szefowie kuchni, stanęli na stanowisku kierownika cateringu dietetycznego. 
 

Kreacja, w której czuliśmy się pewni, znani, sprawdzeni -odeszła w dal i musieliśmy te same ręce i to samo serce zaprosić do czegoś innego, czasem zupełnie innego. Jeśli samo tworzenie już było odsłaniające, to kiedy w swojej dojrzałości zawodowej znów stajemy się uczniem własnej kreatywności, paraliż twórcy może być podwójny. 

Nie wiadomo czy wrócimy do swoich pierwotnych źródeł twórczych, bo kto wie, kiedy wrócą wesela, wycieczki, teatry i restauracje. To, co wiadomo, to to że twórczość rodzi się z pustki i pełni jednocześnie. Pełni naszego wnętrza i pustki tego, czego nie ma na zewnątrz. To właśnie teraz tworzą się wynalazki, o których będziemy czytać za pięć lat. Usługi, które zrewolucjonizują rynek. Produkty, których nikt sobie wcześniej nie wyobrażał. Relacje, które wcześniej nie byłyby możliwe. 

Wszystko to, dzieje się za sprawą gotowości naszych rąk, umysłów i serc, które nie bały się otworzyć, nie przestraszyły się oceny, nie bały się wrócić do podstaw. Które pomimo ryzyka, niepewności i emocji weszły w nowe. Nie bały się nawet ocen zewnętrznych. Nie bały się prawie niczego. Oprócz… Te twórcze serca w pandemii bały się tylko jednego. Bały się zamknięcia. Bo zamknięte serce twórcy umiera szybciej. Umiera podwójnie. Umiera dla twórcy i… umiera dla świata.

Nie pozwólmy naszym wewnętrznym artystom umrzeć w 2020. Pozwólmy im żyć. Twórzmy nowe, inne, odmienne. Niech szaleństwo pochłonie akty twórcze, które przywrócą kontakt z naszą kreatywnością. Bo tylko tak ocalimy coś, na co ciągle nie mamy słowa. Tylko tak ocalimy vulnerability, która jest źródłem wszystkiego. Przede wszystkim jest źródłem życia. Ocalmy więc życie przed śmiercią.