Gdyby Hitler wygrał wojnę… Tragiczny los Polaków, świat pogrążony w obłędzie

Osuszone Morze Śródziemne, nazistowski podbój kosmosu, zatarcie śladów Holokaustu, groźba wielkiego konfliktu z Japonią – to czeka nas w literackich wizjach świata, w którym II wojnę światową wygrał Hitler.
Gdyby Hitler wygrał wojnę… Tragiczny los  Polaków, świat pogrążony w obłędzie

Jak Hitler zwyciężył? Twórcy książek i filmów wskazali wiele możliwości. Robert Harris w thrillerze „Vaterland” z 1992 r. (później zekranizowanym) wyjaśnia: „Zwycięstwo nad Rosją na wiosnę czterdziestego trzeciego – triumf strategicznego geniuszu Führera! Zapoczątkowana rok wcześniej letnia ofensywa Wehrmachtu odgrodziła Moskwę od Kaukazu. Armia Czerwona została odcięta od pól naftowych Baku. Stalinowska machina wojenna zatrzymała się, bo zabrakło po prostu paliwa”. 

Jak poradził sobie Hitler z Wielką Brytanią? Jeszcze prościej: „Pokój z Brytyjczykami w czterdziestym czwartym – triumf kontrwywiadowczego geniuszu Führera! (…) Wszystkie U-Booty zaopatrzone zostały w nowe maszyny szyfrujące. (…) Namierzanie statków handlowych nie sprawiało odtąd żadnych trudności. Zagłodzoną Anglię zmuszono do kapitulacji. Churchill razem ze swą bandą wojennych podżegaczy uciekł do Kanady”. 

Na placu boju pozostały USA. Ale nie na długo: „Pokój z Amerykanami w 1946 – triumf naukowego geniuszu Führera! Kiedy Ameryka pokonała Japonię, zrzucając na nią bombę atomową, Führer wystrzelił rakietę V3, która eksplodowała nad Nowym Jorkiem. Dał dowód, że zaatakowana Rzesza gotowa jest podjąć kroki odwetowe. Wojna ograniczyła się do serii krwawych starć z partyzantami na obrzeżach nowego niemieckiego imperium. Nastał czas nuklearnego pata, który dyplomaci ochrzcili mianem zimnej wojny”.

Prawda o Żydach

W opisanej sytuacji hitlerowcy, nie mając w zasadzie wewnętrznej opozycji (poza zmarginalizowanym Kościołem i hipisopodobną młodzieżą w dżinsach, konspirującą w Białej Róży i słuchającą „Die Bitels”), toczą zaciekłe zmagania na Uralu z resztkami dawnego sowieckiego imperium. No i rozmyślają o ułożeniu stosunków z Ameryką. 

Rządzi nią w 1964 r. – gdy rozgrywa się akcja powieści – Kennedy. Ale nie John Fitzgerald, lecz jego ojciec Joseph („tchórz, antysemita, gangster i sukinsyn”). Skłonny jest znormalizować stosunki z Hitlerem. Tym bardziej że cały świat nie wie, albo udaje że nie wie, co zrobili hitlerowcy z milionami Żydów. Jedna z bohaterek książki, amerykańska dziennikarka, stwierdza: „Mówią, że tropiąc Żydów, przetrząsnęliście wszerz i wzdłuż całą Europę. A potem wysłaliście ich wszystkich – mężczyzn, kobiety, dzieci i małe niemowlęta – do gett na Wschodzie, gdzie tysiące zmarły z głodu i chorób. Tych, co przeżyli, zmusiliście, żeby ruszyli dalej na Wschód. Nikt nie wie, co się z nimi następnie stało. Garstka uciekła przez Ural do Rosji. Widziałam ich w telewizji. W większości śmieszni starcy; trochę sfiksowani. Opowiadają o zbiorowych egzekucjach, o zbrodniczych eksperymentach medycznych, o obozach, z których nikt nie wyszedł. Mówią o milionach zabitych. Ale wtedy pojawia się w swoim eleganckim garniturze niemiecki ambasador i mówi, że to wszystko jest komunistyczna propaganda. I powiem ci coś więcej: w gruncie rzeczy większość ludzi ma to głęboko w nosie”. 

W tym świecie – mówiąc Holokaust – ma się na myśli zbrodnie Stalina. Na nieszczęście III Rzeszy, są jednak ludzie, którzy pamiętają o wymordowaniu Żydów i mają na to dokumenty. Ujawnienie i dostarczenie tych kompromitujących Hitlera materiałów do USA jest osią dramaturgiczną powieści Harrisa.

Autostrady w byłej Polsce

Ale, ale – co z Polską w tej wizji? Co z resztą Europy, dlaczego milczy? „Luksemburg stał się Mosellandem, Alzacja i Lotaryngia Westmarkiem, Austria Ostmarkiem. Czechosłowacja – ten bękarci twór traktatu wersalskiego – skurczyła się do Protektoratu Czech i Moraw. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia zostały wymazane z mapy. Na wschodzie Niemieckie Imperium podzielono na cztery Reichskommisariaty: Ostlandu, Ukrainy, Kaukazu i Moskowii – wymienia Harris. – Dwanaście krajów Zachodu (…) otoczyło wianuszkiem Rzeszę, tworząc na mocy podpisanego w Rzymie traktatu Europejską Wspólnotę Gospodarczą. Niemiecki był drugim oficjalnym językiem we wszystkich szkołach. Ludzie jeździli niemieckimi samochodami, kupowali niemieckie radia i telewizory, pracowali w należących do Niemców fabrykach i narzekali na hałaśliwe zachowanie niemieckich turystów w zdominowanych przez Niemców kurortach. Niemcy wygrywali wszystkie międzynarodowe zawody sportowe z wyjątkiem krykieta, w którego grali tylko Anglicy. W tym wszystkim Szwajcaria zachowała neutralność”.

Polska przetrwała… tylko w zrabowanych przez hitlerowców dziełach sztuki („Obraz wydzielał z siebie słaby zapach pleśni i kadzidła – zapach przedwojennej Polski, zapach narodu, który zniknął z mapy Europy”). Próżno szukać resztek naszego kraju na mapie: „Odra: naturalna granica Niemiec z Polską. Tyle tylko, że nie było tutaj żadnej granicy; nie było Polski. (…) Na gołym wzgórzu niedaleko drogi stał Totenburg – Cytadela Poległych – cztery granitowe, wysokie na pięćdziesiąt metrów wieże, otaczające obelisk z brązu. Kiedy go mijali, na metalu zabłysły niczym w zwierciadle słabe promienie słońca. Między tym miejscem a Uralem stały dziesiątki takich mogił – monumentalnych pomników wzniesionych ku czci Niemców, którzy polegli i mieli jeszcze polec w walkach na Wschodzie. Przecinające Śląsk i stepy dwupasmowe drogi biegły grzbietem wzgórz, żeby nie zasypały ich zimowe śniegi – puste, wiecznie smagane wiatrem autostrady”.

Hitlerowskie autostrady! Ten symbol „postępu” to jednak nic w porównaniu z tym, czego dokonali Niemcy w „Człowieku z Wysokiego Zamku” (1962) kultowego twórcy SF Philipa K. Dicka: „Ledwo udało im się z największym trudem wygrać wojnę, a natychmiast zabrali się do podboju planet”.

Rok 1962

„Stary Adolf, przebywający podobno gdzieś w sanatorium, dożywający swoich dni w starczym uwiądzie. Syfilis mózgu jeszcze z czasów, gdy był lumpem w Wiedniu. (…) Cały świat o tym wiedział, a mimo to bełkot Führera był nadal świętością. Biblią. Jego poglądy zaraziły całą cywilizację, a teraz zaślepione, jasnowłose nazistowskie pedały jak zarazki roznosiły chorobę na inne planety” – sarka pewna Amerykanka z powieści Dicka. Okazuje się przy okazji, że w zwasalizowanej przez Niemcy i Japonię Ameryce jest też miejsce na poczucie humoru. „Słyszałeś występ Boba Hope’a poprzedniego wieczoru?” – pyta bohaterka. – „Opowiedział świetny kawał o niemieckim majorze przesłuchującym pierwszych spotkanych Marsjan. Marsjanie nie potrafią przedstawić dokumentów rasowych stwierdzających, że ich dziadkowie byli Aryjczykami. Więc ten major wysyła do Berlina raport, że Mars jest zamieszkany przez Żydów. (…) A oni mają trzydzieści centymetrów wzrostu i dwie głowy”.

Amerykanie mogą sobie jeszcze pozwalać na żarciki ze względu na… Japonię. Kontroluje ona tzw. Wspólnotę Pacyficzną, obejmującą zachodnią część dawnego USA. To Japonia jest w tym świecie oazą zasad (pomijamy Włochy: „Małe imperium na Bliskim Wschodzie, operetkowy Nowy Rzym”). Japończycy kolekcjonują americana z czasów wojny secesyjnej, nie tolerują antysemityzmu… Problem w tym, że nie zrobili nic w kierunku kolonizacji planet. Zamiast tego ugrzęźli w Ameryce Płd.: „Podczas gdy Niemcy z całą energią prowadzili zrobotyzowane prace konstrukcyjne w Kosmosie, Japończycy nadal wypalali dżunglę w głębi Brazylii, wznosząc siedmiopiętrowe gliniane bloki mieszkalne dla byłych łowców głów. Zanim pierwszy japoński statek kosmiczny oderwie się od Ziemi, Niemcy będą mieli w garści cały Układ Słoneczny”.

Zresztą Niemcy i tak już się szykują, żeby Japonię zniszczyć (plan Dmuchawiec: prowokacja, a potem „zmasowany atak nuklearny na Wyspy Japońskie bez żadnego ostrzeżenia”). O tym, że nie cofną się przed niczym, świadczą ich działania w Afryce: „Morze Śródziemne zamknięte, osuszone, przekształcone w pola uprawne dzięki wykorzystaniu energii atomowej: cóż za rozmach! (…) Trzeba było dwustu lat, żeby pozbyć się amerykańskich krajowców, Niemcy zaś prawie osiągnęli to w Afryce w ciągu lat piętnastu”. Po rdzennych Afrykańczykach przetrwał tylko „miliard organicznych kopczyków w Afryce, które teraz nie były już nawet trupami”. No i narzędzia, do których wykorzystali ich kości praktyczni hitlerowcy. 

Błękitnoocy aryjscy osadnicy

Dla odmiany, z Festung Europa w Dickowskim świecie startują międzyplanetarne hitlerowskie rakiety. Na Starym Kontynencie nie ma już miejsca dla Słowian: „Zostali odepchnięci o dwa tysiące lat wstecz, do swojej kolebki w Azji. Wyparci całkowicie z Europy, ku ogólnemu zadowoleniu. Z powrotem do wypasania jaków i polowania z łukiem”. Kolorowe niemieckie pisma pokazują, kto ich zastąpił: „Błękitnoocy, jasnowłosi aryjscy osadnicy pracowicie siejący, orzący i zbierający na rozległych polach Ukrainy, tego spichlerza świata. Nie ma wątpliwości, że to ludzie szczęśliwi, a ich domy i gospodarstwa uderzają schludnością. Nie widzi się już zdjęć pijanych Polaków siedzących w otępieniu przed walącymi się chałupami lub oferujących kilka nędznych brukwi na wiejskim targu. Wszystko to należy do przeszłości, tak jak rozjeżdżone polne drogi, które jesienne deszcze zmieniały w nieprzejezdną bryję” (znów wraca kwestia polskich dróg!). 

Osobna kwestia to Żydzi. Oczywiście padli ofiarą eksterminacji. Ale nie wszyscy. Jeden z nich wtopił się w tłum po przejściu serii operacji plastycznych. Opowiada: „Zmieniłem sobie kształt nosa, zmniejszyłem swoje wielkie, tłuste pory, rozjaśniłem chemicznie skórę, zmieniłem kształt czaszki. Słowem, fizycznie nie można mnie zdemaskować. Mogę – i często tak robiłem – poruszać się w najwyższych sferach nazistowskich. Nikt mnie nigdy nie zdemaskuje”.

Autor książki nie byłby jednak sobą, gdyby w istocie nie pytał o realność naszego świata. Otóż w rzeczywistości „Człowieka z Wysokiego Zamku” promykiem nadziei dla udręczonej ludzkości jest tytułowa postać: pisarz, który opisał w książce świat, w jakim Hitler nie wygrał wojny. 
Dick zaczął też prace nad ciągiem dalszym „Człowieka …”: hitlerowcy odnajdują wszechświat równoległy (może nasz?), w którym przegrali, i postanawiają działać. Cóż, kij ma dwa końce. Wiara w światy równoległe mogłaby dla nas oznaczać, że gdzieś obok funkcjonuje straszna rzeczywistość z powieści Dicka! Ale to jeszcze nic w porównaniu z koszmarem, jaki odmalował w 1966 r. Austriak Otto Basil w „Brunatnej rapsodii”.

Lodowy Sfinks SS i zamek Graala w Arktyce

Jako jeden z pierwszych autorów Basil zwrócił uwagę na okultystyczno-pogańską aurę III Rzeszy. Połączył ją z atmosferą świata wiszącego na krawędzi nuklearnej zagłady, wzbogacił o sadomasochistyczne obsesje głównego bohatera (nordyckiego radiestety, snującego fantazje o ponętnej byłej komendantce obozu koncentracyjnego), a postacie pozbawił wszelkiej nadziei i sympatii.

W tym świecie III Rzesza podporządkowała sobie Amerykę i zajęła Wschód aż po Ural, „naszpikowany kopalniami uranu i bronią jądrową”. Konkretów jest więcej: Rzeszę otacza pierścień zależnych państw i prowincji – w tym Kaukaz, Zakaukazie i Ruś, „którym Führer przyznał specjalną konstytucję stanową według średniowiecznych wzorów (w nagrodę za to, że pierwsze powstały przeciwko apokaliptycznej bestii bolszewizmu)”. Azja Środkowa to hitlerowskie lenna. Także Tybet należy do strefy wpływów niemieckich. 

Posowiecki Wschód to pole do popisu dla „warownych chłopów krwi niemieckiej i nordyckiej” oraz miejsca pamięci: „Rozbudowany w głąb system umocnień i stref osadnictwa zabezpieczał bezkresny Ostland. Wszędzie widać było dzieło nosicieli światła. Tam, gdzie dawniej stały obozy zagłady (UmL–V), wznosiły się teraz sztuczne pagórki – właściwie, jak mówiono, usypane z czaszek – zamki warowne zakonu SS oraz walhalle ariozofów”. 

Oczywiście nie ma tam miejsca dla „gorszych” ras: „Nie było już ani białych, ani czarnych Żydów, dawno przestali istnieć. »Żyd« stał się pojęciem ontogenetycznym, historycznym, abstrakcyjnym terminem. Żydów spotykało się jeszcze tylko w postaci wypchanych eksponatów w muzeach historii naturalnej, gdzie pokazywano ich jako odszczepioną od właściwego pnia ludzkości, zwyrodniałą gałąź hominidów”.

Koniec brunatnej rapsodii

W obliczu konfliktu niemiecko-japońskiego, papież i dalajlama zostają wzięci do niewoli, a dobra Kościoła katolickiego skonfiskowane. Na sesji Rady Rzeszy o globalnym zasięgu Berlin mobilizuje kolaborantów: Lavala, Quislinga, Własowa, Franco. Cios III Rzeszy zadaje śmierć Führera: „Bezpośrednio po ogłoszeniu na cały świat wiadomości o śmierci Hitlera, w Zjednoczonych Stanach Zależnych Ameryki (United Vassal States of America), a głównie w »Apeman Reservations« (AMR) i »Apemen Camps« (AMC) na południu, wybuchły krwawe zamieszki. Zagadką było, w jaki sposób ta wiadomość mogła dotrzeć do podludzi, gdyż od chwili objęcia władzy przez Radę Trzech K–K–K i przywrócenia niewolnictwa (…) rygorystyczna już sama w sobie blokada informacyjna została maksymalnie zaostrzona”.

Jeszcze Hitler nie ostygł w trumnie, a światem wstrząsa atomowa hekatomba. Japonia i Niemcy wymieniają ciosy („Singapur zamienił się w morze płomieni, Kobe i Osaka przestały istnieć. Jednostki sino-japońskich spadochroniarzy zostały zrzucone na protektorat Rzeszy Honkgong”), ale to Azjaci osiągają przewagę. Wysadzają desanty na Krymie, na granicy hiszpańsko-portugalskiej, w Ulsterze, w Finlandii i pod Weroną. Zaś ich pociski jądrowe spadają w końcu i na rdzenne ziemie Rzeszy. 

Niedobitki hitlerowskich nadludzi uciekają na daleką północ, tam gdzie wcześniej postawili monumentalne budowle o działających na wyobraźnię nazwach: Lodowy Sfinks SS, zamek Graala w Arktyce… Gdzieś wśród lodów badacze antymaterii prowadzą prace nad hitlerowską superbombą, wunderwaffe. Mają rozkaz „odpalenia superbomby nawet wówczas, gdyby na jej celowe strategiczne użycie było już za późno”.

Świat umiera z wrzaskiem. Umarłby – gdyby Hitler wygrał wojnę.

Kwestia polska

Ze wszystkich tych książek największy wpływ na popkulturę wywarła najwcześniejsza: „Człowiek z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka. W Polsce wydano ją dokładnie czterdzieści lat temu, z dość sporym opóźnieniem, bo tej kultowej i klasycznej już powieści science fiction stuknie w 2022 roku sześćdziesiąt lat.

Rzecz jasna Dick nie był pierwszym, który bawił się w historyczne „co by było, gdyby”. Już w starożytności Tytus Liwiusz zastanawiał się, czy Rzym oparłby się Aleksandrowi Wielkiemu, gdyby ten nie zmarł przedwcześnie i z czasem skierował swoje kroki na zachód. Przez wieki wiele znakomitości zajmowało się historią alternatywną czy – nieco bardziej naukowo umocowaną – tzw. historią kontrfaktyczną. Owszem, część badaczy jej nie lubi, inni traktują jednak jako wartościową rozrywkę i ćwiczenie umysłowe. Wszystko zależy oczywiście od poziomu danej wizji.

W nowym numerze „Focusa Historia” postanowiliśmy skupić się na Polsce i Polakach. Przedstawiamy trzy różne opowiadania utrzymane w konwencji historii alternatywnej. 

W pierwszym, zatytułowanym „Był sobie Polak, Rusek i Niemiec”, Ziemowit Szczerek zastanawia się nad konsekwencjami ewentualnego sojuszu Polski z Hitlerem i wspólnego pójścia na wojnę przeciw Związkowi Sowieckiemu. Czy z ofiar zamienilibyśmy się w katów? Za kogo byśmy się uważali? Jak wiele by to zmieniło? Czy nasza część Europy stałaby się nie do poznania?

Z kolei Aleksandra Zaprutko-Janicka w opowiadaniu „Zamach na króla Polski” idzie innym tropem. Pokazuje historię bardziej w skali mikro. Przedstawia historię operacji polskiego podziemia, do której nigdy nie doszło, aczkolwiek była podobno planowana. To atak na generalnego gubernatora Hansa Franka jadącego z wizytą do Zakopanego, w odwiedziny do „germańskich” górali. Zamach ma swoją cenę, pytanie czy warto ją zapłacić. Czy w walce z totalitarnym reżimem można być jednocześnie skutecznym i honorowym?

Trzecie opowiadanie to „Ucieczka ze Starego Boru”, łączące kilka wątków. Po pierwsze wykorzystuje ono – w alternatywnym świecie triumfującej III Rzeszy – klisze i postacie znane ze współczesnej kultury masowej. Po drugie pokazuje ewentualny los Polski północno-wschodniej w świecie rządzonym przez aryjskich szaleńców. Po trzecie zahaczamy o dosyć aktualną tematykę starcia nauki i pseudonauki. Ta ostatnia w III Rzeszy była motywowana ideologicznie. Obsesyjnie widziała w wielu dziedzinach wiedzy „żydowskie” i „komunistyczne” wpływy, a sama gotowa była dać wiarę w najbardziej absurdalne teorie, byle były odpowiednio „aryjskie”.

Na koniec zaś, po opowiadaniach, przypominamy sylwetkę naszego największego twórcy science fiction Stanisława Lema – urodzonego 100 lat temu. W jego przypadku II wojna światowa nie była odległą wizją, lecz tragiczną kartą z życiorysu. Do tego proponujemy wywiad z pisarzem SF Marcinem Podlewskim. Opowie nam o tym, dlaczego historia alternatywna jest tak popularna, a jednak Lem unikał jej jak ognia.

Wspomniane opowiadania i artykuły znajdziesz w nowym Focusie Historia nr 5/2021.