Barcelona, Amsterdam, Paryż czy Wenecja. Te europejskie miasta można wskazać jako czołowe przykłady overtourismu, czyli przeludnienia związanego ze zbyt dużą liczbą turystów. Mimo powszechnej wiedzy o tym, jakie tłumy na ulicach nas tam czekają, to wciąż jednak miliony ludzi prą tam, aby zobaczyć czy to wieżę Eiffela, czy to plac św. Marka.
Czytaj też: Turystyka filmowa w pigułce. 8 miejsc, do których podróżujemy dzięki ekranowym hitom
Organizacja Turystyki przy ONZ opublikowała prognozę, według której w 2024 roku światowa turystyka niemal zrówna się z poziomem sprzed pandemii. W przypadku Europy szacunki wskazują nawet na wzrost ruchu turystycznego o 2 proc. względem 2019 roku. Rekordowy wzrost zanotują kraje Bliskiego Wschodu, do których uda się ponad jedna trzecia więcej turystów niż przed pięcioma laty.
Masowa turystyka na świecie wraca do poziomów sprzed pandemii
To wszystko wskazuje na to, że sektor turystyki będzie się miał wyjątkowo dobrze. Tego nie mogą jednak powiedzieć lokalni mieszkańcy we wspomnianych Barcelonie czy Amsterdamie. Joe Pavelka z Uniwersytetu Mount Royal przedstawił w The Conservation problem overtourismu. Jego zdaniem, miarka się przebrała, czego znakiem były protesty mieszkańców stolicy Katalonii na początku czerwca br. Sprzeciwiali się oni turystyfikacji miasta.
Czytaj też: Gdzie są największe parki w Polsce? To nie tylko Park Śląski czy Myślęcinek
Ciekawym przykładem zniechęcania turystów do przyjazdu okazał się Amsterdam. Władze miasta wyszły z kampanią promocyjną w Internecie. W reakcji na konkretne frazy wyszukiwane w sieci wyświetlał się na ekranie spot przestrzegający przed nadmiernym spożyciem alkoholu, narkotyków oraz hałaśliwym stylem bycia. Kampania była skierowana m.in. do młodych Brytyjczyków udających się do stolicy Holandii na wieczory kawalerskie. Metropolia przyjęła liczbę 18 milionów turystów rocznie jako górną granicę, w przypadku przekroczenia której rada miasta będzie interweniować – donosi CNN.
Pavelka przedstawia kilka sposobów, jak sobie radzić z uczuciem przeludnienia w miejscach turystycznych. Po pierwsze, unikać zatłoczonych destynacji, co się wydaje oczywiste (ale jak widać, dla milionów ludzi wciąż nie jest). Po drugie, racjonalizować sytuację – być może tłumy w danym muzeum wynikają z tego, że każdy chce zobaczyć ten sam ważny obraz lub rzeźbę. Po trzecie, zmienić obraz produktu turystycznego. Najpewniej nie będziemy tak chętni do podróży do Wenecji, gdyby bombardowały nas spoty donoszące o nieprzyjemnym zapachu w mieście, dzikich tłumach, wysokich cenach i chińskich pamiątkach wszędzie.
Czytaj też: 8 najstarszych zamków w Polsce. Lublin i Wawel ustępują małej warowni na zachodzie
Po czwarte, to praca u podstaw – niczym u XIX-wiecznych pozytywistów. Reagujmy w muzeach i galeriach, gdy widzimy grupę zachowującą się głośno i nieadekwatnie. Zgłaszajmy takie przypadki obsłudze i pracownikom. Ponadto warto zachęcać lokalne organizacje turystyczne do promocji mniej znanych miejsc w danym regionie, aby rozproszyć milionowe tłumy i dać lokalnym mieszkańcom nieco ulgi.
Overtourism będzie rosnąć w siłę. Zdaje się, że już tego nie zatrzymamy
Tak czy owak, nie zważając na powyższe rady, overtourism będzie prawdopodobnie nabierał na sile. Także w Polsce. Już teraz podnoszone są głosy chociażby w Krakowie, w którym kolejne dzielnice w centrum miasta ulegają turystyfikacji i stają się nieprzyjazne mieszkańcom. Do „turystycznego przeludnienia” dochodzi także dzięki mediom społecznościowym. Instagram stał się doskonałym narzędziem do ciągłej promocji konkretnych miejsc. Czasami chęć doświadczeń rodem z Instagrama bierze górę nad rozumem.
Czytaj też: Gdzie znajdują się największe muzea na świecie? W Polsce mamy jeden imponujący przykład
Pavelka podsumowuje swoje dywagacje stwierdzeniem, że trendy turystyczne sprzed pandemii wciąż będą się utrzymywać. Będziemy podróżować do bezpiecznych (naszym zdaniem) miejsc, ograniczając się najczęściej do państw Globalnej Północy. Mimo overtoursimu Paryża czy Rzymu, wciąż będziemy wybierać tego typu destynacje, ponieważ czujemy się w nich pewniej.