Oczekiwania, które zabijają. Między rodzicem i dzieckiem

Czasami dorosłe dziecko mówi do swojego rodzica: „chcę, żebyś był szczęśliwy”. Tymczasem tak naprawdę chciałoby powiedzieć: „chcę być szczęśliwy i chcę, żebyś mnie w końcu pokochał”
Oczekiwania, które zabijają. Między rodzicem i dzieckiem

Noc, chłopiec woła tatę i prosi go o wodę. Na imię ma Franz i tylko trochę chce mu się pić. Woła tatę z kilku powodów – boi się być sam, chce ojca zirytować i chce go też rozbawić. Herman, ojciec chłopca, upomina go surowo. Franz wciąż prosi o podanie wody. Wtedy tata bierze syna na ręce, zanosi na drewniany balkon i zostawia go tam samego, w koszuli nocnej, za zamkniętymi drzwiami.

Wspomnieniem tym podzielił się dorosły Franz Kafka w „Liście do Ojca” napisanym w 1919 r. „Dokładnie przypominam sobie tylko jedno zajście z wczesnego dzieciństwa” – pisał Kafka, a później opisał noc, podczas której prosił o wodę. „Pozostał mi z tego wewnętrzny uraz. Nigdy nie potrafiłem doszukać się właściwego związku pomiędzy tym zrozumiałym dla mnie proszeniem o wodę a niezwykłą ohydą wyniesienia mnie na balkon. Jeszcze po latach cierpiałem z powodu dręczącego wyobrażenia, że ogromny mężczyzna, mój Ojciec, najwyższa instancja, mógł przyjść i prawie bez powodu wynieść mnie w nocy z łóżka na balkon, i że ja tak zupełnie nic nie znaczyłem dla niego”.

Franz nie miał odwagi wręczyć listu osobiście swojemu ojcu. Pełen lęku, przekazał go na ręce mamy. Co znamienne, list zaczyna się słowami: „Najukochańszy Ojcze, niedawno spytałeś mnie, czemu twierdzę, że odczuwam przed Tobą lęk. Jak zwykle nie wiedziałem, co Ci odpowiedzieć, częściowo właśnie z lęku, który odczuwam wobec Ciebie”.

Oczekiwanie, według Słownika Języka Polskiego, pojawia się zwykle w liczbie mnogiej i oznacza „to, czego się pragnie i spodziewa; przypuszczenie, nadzieja, pragnienie”. Oczekiwań zazwyczaj jest kilka – to nieprzypadkowa psychologiczna zachłanność. Oczekiwanie wykracza poza pragnienia – bo te można zazwyczaj samemu zrealizować, a czasami na nich poprzestać i śnić, marzyć, snuć plany. Aby powstało oczekiwanie, musi pojawić się jeszcze nadzieja, czasami przypuszczenie, czasami upór, a czasami roszczenie, które stwarza to, co mieści się w słowie „spodziewać”. Oczekiwania, które lubią chodzić parami, zazwyczaj kierowane są pod określonym adresem, uczymy się tego od małego.

Przez pierwsze lata życia, jeśli mamy szczęście, rodzice zaspokajają nasze potrzeby, karmią nas, troszczą się – podają wodę, gdy o nią prosimy. Czasami zdarza się tak jak w przypadku Franza, że ci, których prosimy o wodę, wynoszą nas w złości na balkon. Bez względu na to, czy nasze potrzeby zostały zaspokojone w dzieciństwie czy nie, wytworzyły mechanizm konstruowania oczekiwań wobec świata zewnętrznego – najpierw całym tym światem są rodzice, opiekunowie, później ich rola się kurczy. Oczywiście dziecko, które dostało wodę, gdy chciało się napić, i to, które za swoje pragnienie zostało ukarane tak jak Franz, będzie generowało inny rodzaj oczekiwań wobec świata. Pierwsze, z wyższym poczuciem wartości, będzie miało w sobie więcej spokoju, pewności i zaufania. Drugie – z niskim poczuciem wartości – będzie prawdopodobnie żyło z lękiem, niepokojem i poczuciem zagrożenia. Postawę taką obrazowo wyraził Franz Kafka: „weź mnie, weź mnie – splot błazeństwa i bólu” („Dzienniki 1910–1923”).

 

Toksyczne przywiązanie

Są takie oczekiwania, które wiążą rodziców z dzieckiem, również wtedy gdy jest ono dorosłe. Niektórzy z nas przez całe życie robią wszystko, by ich rodzice byli szczęśliwi, zadowoleni, dumni z nich. Taka postawa zmusza do kontrolowania siebie i swoich zachowań, ogranicza wolność, ale przede wszystkim zabija relację z rodzicami – co jest paradoksem, bo to właśnie w imię tej relacji podejmujemy się tych wszystkich działań. Pragnienie, by nasi rodzice byli szczęśliwi, jest naturalne i zdrowe.

 

Oczekiwanie od siebie, by moi rodzice byli szczęśliwi, jest nierealne i szkodliwe. Możemy pragnąć ich szczęścia i zachować świadomość, że zasięg naszego wpływu jest ograniczony, nie ochronimy rodziców przed pewnymi wypadkami, chorobami, ale też nastrojami. Czym innym jest oczekiwać od siebie szczęścia rodziców – to znaczy nie ujawniać przed rodzicami tych informacji, które wywołają ich niezadowolenie, co szybko czyni taką relację powierzchowną, pozbawioną intymności, martwą. Takie oczekiwanie łączy rodzinę silnymi więzami, pisał o nich Franz Kafka w liście do swojego przyjaciela Oskara Pollaka: „Są ze sobą powiązani linami i źle jest już wtedy, gdy te liny poluzują się wokół jednego z nich i opada on nieco głębiej niż inni, w pustą przestrzeń, a straszne jest, gdy liny wokół niego się zerwą, i on spada”. Kafka był przerażony, gdy jego siostra postanowiła wyjechać, by spełnić swoje marzenia, przerażała go samotność.

Liny, toksyczne więzi, wytwarzają między rodzicami i dziećmi uzależniające oczekiwania, te z kolei dają iluzję poczucia bezpieczeństwa, bo zmuszają do stałej obecności i uczestniczenia w swoim własnym życiu (nawet jeśli miałoby to być codzienne wykonywanie telefonu z drugiego końca kraju).

Kafka pisze o pustej przestrzeni, w którą można spaść, będąc pozbawiony owych więzi, tym samym ujawniając lęk przed samodzielnością i odpowiedzialnością, który nie pozwala mu skonfrontować się z ojcem, a nawet wręczyć mu osobiście napisanego do niego listu. „W mojej praktyce najczęściej spotykam się z takim wzorem relacji u ludzi, którzy są emocjonalnie niedojrzali i przez to pozostają w dużej zależności od rodziców. Czują, że muszą  dbać o ich samopoczucie, starają się neutralizować nieprzyjemne emocje, które mogłyby pojawić się w ich relacji głównie poprzez bycie uległym, mało asertywnym, nieautentycznym, manipulującym” – wyjaśnia Monika Jędrowska, psychoterapeutka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego pracująca w Ośrodku Psychoterapii i Rozwoju Osobistego w Poznaniu. Dzieje się tak, ponieważ osoba uwikłana w nadmierne oczekiwania wobec rodziców żyje w przekonaniu, że będzie mogła osiągnąć włas ne szczęście dopiero wtedy, gdy szczęśliwi będą jej rodzice.

 

Judyta, 32 lata – ratunek zamiast miłości

Całe dzieciństwo była świadkiem wrogości, agresji i przemocy matki wobec starszej siostry. Judyta była traktowana przez matkę jak księżniczka, skarb, wybawienie od udręki kontaktu ze starszą córką. Cały czas miała jednak poczucie zagrożenia i gigantycznego lęku, że wystarczy jeden jej fałszywy krok, by została strącona z piedestału i skończyła jak siostra. Wobec tego bardzo się starała, żeby matkę zadowolić, wyprzedzić nadciągający zły humor i znaleźć sposób, by rozładować napięcie. Była śliczna, łagodna i posłuszna. Nienawidziła siostry za to, że była nieposłuszna i krnąbrna, czym doprowadzała mamę do wściekłości.

Dodatkowo Judyta grała rolę powiernika, partnera, odgromnika w nieudanej relacji z ojcem. To czyniło ją kimś wyjątkowym, a równocześnie śmiertelnie przerażonym. Całą wściekłość – pod postacią okrutnej krytyki i pogardy – kierowała na siebie. „W życiu dorosłym Judyta jest na każde zawołanie matki, gotowa pędzić wiele kilometrów do rodzinnego miasta, żeby tylko mama była szczęśliwa, a nade wszystko się nie rozzłościła. Czuje się przytłoczona tą odpowiedzialnością, zależnością, brakiem wolności, ale taka jest cena utrzymywania relacji z matką. Inaczej nie potrafi. Co kluczowe, zanim Judyta przyszła na terapię, uważała, że miała cudowne dzieciństwo i cudowną relację z matką” – opowiada o jednej ze swoich pacjentek Monika Jędrowska.

 

W ten sposób rodzic i dziecko uprawiają grę, zazwyczaj nieświadomie. Rodzic sięga po dorosłe dziecko jak po ratunek, jak po przedmiot, własność albo niewolnika. Dotyczy to zazwyczaj rodziców, którzy zdecydowali się na posiadanie dziecka bez refleksji, świadomości albo z rozpaczy, smutku, obawy przed pustką – wtedy takie dziecko jeszcze zanim pojawi się na świecie, jest obciążone wieloma oczekiwaniami, które musi spełnić. W skrócie – ma uratować rodzica, oczywiście w sensie emocjonalnym. Zadanie to jest skazane na porażkę, ale właśnie dlatego, że cel nigdy nie zostanie zrealizowany, można zawsze wierzyć, że w końcu się uda. Oczekiwanie od innych ratunku bywa prostsze od zmierzenia się z sobą.

Z kolei dorosłe dziecko żyje tak, aby zaspokoić oczekiwania swoich rodziców, będąc na ich zawołanie albo będąc stale gotowe, by utracić dobry nastrój i dobre myśli o sobie pod wpływem spojrzenia, słów czy zachowania rodzica. Popatrz, jak bardzo się dla ciebie staram – to główne przesłanie gry uprawianej przez dzieci żyjące po to, by spełniać oczekiwania rodziców. „Jest w tym wiara, że taki rodzic w końcu bezwarunkowo pokocha, jeśli kochał warunkowo, doceni, jeśli krytykował, zaopiekuje się, jeśli emocjonalnie opuszczał, uzna, zauważy, usłyszy. Niestety, jeśli nie doświadczyło się zaspokojenia ważnych potrzeb przez rodziców w dzieciństwie, starania podejmowane w życiu dorosłym są skazane na porażkę” – dodaje Monika Jędrowska.

Artur 29 lat – życie bez spontaniczności

To, co pamięta z relacji z rodzicami, to ciągła kontrola, sztywność, brak spontaniczności i tłumienie emocji. Ważna była pracowitość, wypełnianie obowiązków oraz bycie posłusznym. Artur jako dorosły mężczyzna jest wciąż posłuszny rodzicom, robi wiele, żeby ich zadowalać, uszczęśliwiać. „Cały czas czeka, że w końcu to dostrzegą i ostatecznie docenią, uznają, zaakceptują i pokochają go. Mimo że tak bardzo się stara, są krytyczni, wymagający, więc Artur jeszcze bardziej się stara, zaciska zęby i wytrzymuje wielogodzinną pracę w korporacji, w której mobinguje go szef. Przeraził się, kiedy zauważył, że podczas zabawy z dwuletnim synem nie pozwolił mu spontanicznie bawić się  kolejką” – opowiada Monika Jędrowska o Arturze, który trafił na terapię właśnie po to, żeby jego syn pewnego dnia nie zrezygnował ze swoich pomysłów, inicjatywy, kreatywności. Artur dobrze poznał ból, niepokój i poczucie ciągłego napięcia, które pojawiają się, gdy przedkłada się wolę rodziców nad swoje życie.

 

Nie istnieje jeden wzorzec, który prowadzi do tego, że żyjemy z nieustannymi oczekiwaniami wobec naszych rodziców – powierzchownie życząc im szczęścia, martwiąc się o nich, a na głębszym poziomie prosząc ich o miłość. W relacjach, które ten mechanizm wytworzyły, powtarza się jednak brak gotowości do kochania drugiej osoby bez względu na jej osiągnięcia, oceny, zdobyte nagrody i wymierzone kary. W tym braku gotowości nie ma również miejsca na ciekawość skierowaną do dziecka, tego, kim jest, kim chce być, co sprawia mu przyjemność, a co odbiera mu siły. Miejsce ciekawości zostało zastąpione wychowaniem młodego człowieka na kogoś, kto posiada określony, pożądany zbiór cech.

Niezmiernie ważne jest również, że w takich relacjach traci i rodzic, i dziecko. Omawiany mechanizm oczekiwań „uniemożliwia nawiązanie bliskiej, intymnej relacji z rodzicem, bo będąc na pozycji dziecka, egocentrycznie chcemy, żeby rodzice byli jacyś – bardziej szczęśliwi, bardziej uważni, mniej apodyktyczni. Uniemożliwia to cieszenie się sobą, gdyż dorosłe dzieci, na nieświadomym poziomie, przeżywają intensywną złość, że ich nieustanne starania nie przynoszą rezultatu” – wyjaśnia Monika Jędrowska. Poza tym dorosłe dziecko, dbając o potrzeby rodzica, często zaprzecza swoim potrzebom, doświadczając przy tym wielu trudnych emocji. Tkwiąc w takiej zależności, nie można dojrzeć i uznać się takim, jakim się jest.

 

Michał 43 lata – manipulacja intymnością

Michał jest seksoholikiem, jego ojciec całe życie był uzależniony od alkoholu. Mama jest dzielną, cichą kobietą, która w synu miała jedynego powiernika. Gdy Michał miał sześć lat, matka próbowała się zabić. Do dzisiaj czuje się za to odpowiedzialny i zły na siebie, że niewystarczająco o nią dbał. Jako dorosły człowiek co dwa dni dzwoni do matki i sprawdza, jakie ma samopoczucie, co robi, jak sobie radzi. „Jest czujny, kontrolujący, nie może dopuścić, żeby matka poczuła się gorzej. Nie rozumie, skąd u niego stany depresyjne oraz dlaczego nie potrafi ułożyć sobie bliskich relacji z kobietami – jest seksoholikiem, a partnerkami manipuluje. Uważa, że obecnie ma doskonałe relacje z rodzicami, a mama jest jego największą przyjaciółką” – opowiada Monika Jędrowska.

Dzieci, które były używane przez rodziców do kojenia ich emocji, wspierania, pocieszania, realizowania ich niespełnionych ambicji, budowania własnego wizerunku, utrzymywania rodziny w całości, przejmowania na siebie konfliktów małżeńskich, bycia zastępczym partnerem – czują, że są tak silnie związane z rodzicem, jakby były jego przedłużeniem. Nie wiedzą, kim są, jacy są, mają trudności w określeniu własnej tożsamości. Szczęście rodzica jest ich szczęściem, z kolei nieszczęścia rodzica przeżywane są jeszcze intensywniej. Gdy rodzic cierpi, dorosłe dziecko, używane w dzieciństwie do spełniania wyżej opisanych funkcji, przeżywa przymus zaradzenia sytuacji, zdjęcia z rodziców trudności, pocieszenia, ukojenia. Ludzie często mylą takie zniewolenie z miłością, a oddanie z troską.

 

„Michał nie mógł wyrażać gniewu, bo był uwikłany we wspieranie matki, chronienie jej przed ojcem alkoholikiem. Zamiast doświadczać opieki i troski zaspokajał potrzeby rodziców. Nie mógł przeżywać spontaniczności, doświadczyć swojej autonomii. Przeżywane emocje zostały sprowadzone do lęku i bezsilności, które w dorosłym życiu próbuje się przełamać, manipulując otoczeniem, relacjami. Taka manipulacja staje się podstawowym wzorem intymnych relacji” – wyjaśnia Monika Jędrowska.

Pojednanie

Dorosłe dzieci, które doświadczyły na początku swojego życia opuszczenia, porzucenia albo głębokiego osamotnienia, czasami wyrabiają w sobie narcystyczną potrzebę utrzymywania wykreowanego wizerunku samego siebie. W tym obrazie nie ma miejsca na starego, chorego, nieszczęśliwego rodzica. W relacji z rodzicem nie ma z kolei miejsca na szczerą, autentyczną rozmowę, zmierzenie się z trudnościami – bo te wywołują panikę i lęk. Taka osoba zazwyczaj stale kontroluje siebie, otoczenie i relacje, w których pozostaje. Takie wzorce „uniemożliwiają spotkanie się na płaszczyźnie dorosły – dorosły i przyjęcie się takim, jakim się jest w rzeczywistości. Znacząca część pracy terapeutycznej polega na ponownym doświadczeniu dziecięcej rozpaczy, bólu, cierpienia związanego z frustracją ważnych potrzeb. Opłakanie straty, że w jakimś obszarze rodzice nie sprawdzili się w swojej roli, zawiedli. A potem zintegrowanie tego doświadczenia, zaakceptowanie swojej przeszłości i swojej historii, aby stać się dojrzałym, wolnym człowiekiem” – tłumaczy Monika Jędrowska.

Taka postawa pozbawiona jest oczekiwań, że rodzice będą kimś innym, niż są, że się zmienią, że dadzą nam to, czego chcemy. Z drugiej strony oznacza to zaakceptowanie dorosłego dziecka i jego drogi życiowej, również wtedy, gdy sami nigdy byśmy jej nie wybrali. Każda inna postawa jest egocentryczna, oznacza, że mniejsze znaczenie ma to, jaki jest człowiek – rodzic czy dziecko – chodzi o to, jaki mógłby być, jaki powinien być, jakim chcemy go widzieć. Wszyscy żyjący potrzebą realizacji oczekiwań swoich rodziców albo potrzebą widzenia rodziców w określonej roli, są zatrzymani w czasie, często nie znają historii swoich rodziców, ich przeszłości, nie wiedzą, co i kto ich ukształtował.

 

Nie znają ich szczęścia i cierpienia, bo tak bardzo zafiksowani są na własnym cierpieniu. „Taki człowiek nie jest gotowy zobaczyć w rodzicu kogoś odrębnego, starzejącego się, cierpiącego. Oznaczałoby to spotkanie się ze stratą swoich dziecięcych oczekiwań: bezwarunkowej miłości, ciągłego doceniania, opieki, troski. Pod płaszczykiem zainteresowania i troski o rodziców kryje się wtedy wiele złości, co czasami zamyka usta rodzicom i pozostawia w poczuciu osamotnienia. Żeby zobaczyć i usłyszeć innych ludzi, najpierw trzeba rozwinąć uważny kontakt ze sobą” – puentuje Monika Jędrowska.

To znamienne, że najgłośniejsza książka Franza Kafki nosi tytuł „Proces”. Są dorosłe dzieci, które całe życie spędzają w sali sądowej, do której zapraszają nie tylko swoich rodziców, ale wszystkich, z którymi zbudują relacje. Chcą sądzić, rozstrzygać, a tak naprawdę rozpaczliwie pragną miłości. Pojednanie jest możliwe, wiedział o tym i chciał tego Franz, pisząc do swego ojca pod koniec listu: „Gdybym potrafił jeszcze nakłonić Cię do uznania tego, wtedy byłoby możliwe wprawdzie nie nowe życie – na to jesteśmy obaj za starzy – ale coś w rodzaju pojednania”.