Przyjaźń w pracy. Na co uważać?

Czy czujesz, że komuś w firmie na tobie zależy? Czy masz w niej przyjaciela? Takie między innymi pytania Instytut Gallupa zadał tysiącom pracowników, badając ich poziom satysfakcji zawodowej. Aż połowa z dwunastu pytań w ankiecie dotyczyła relacji w pracy. To pokazuje, jak ważne dla naszego zadowolenia z życia zawodowego są więzi z osobami, z którymi pracujemy.
Przyjaźń w pracy. Na co uważać?

Nie tylko o zadowolenie tu chodzi – nasze sympatie i antypatie wpływają na wyniki pracy, dlatego warto mieć świadomość, co nami w różnych sytuacjach kieruje i w razie potrzeby umieć powściągnąć pierwsze odruchy.

Przyjaźnie w pracy mogą nieść ze sobą wyzwania. Dopóki pracujesz z kimś bliskim na równorzędnym stanowisku, wszystko jest dobrze, sytuacja może się jednak skomplikować, gdy jedno z was zostanie awansowane i stanie się przełożonym drugiego, pojawią się nowe zależności i oczekiwania wobec siebie. Czasem też dla własnego dobra i wyników wspólnej pracy warto zapanować nad chęcią zbyt bliskiego kolegowania się z osobami, z którymi mają nas łączyć przede wszystkim cele zawodowe.

 

Ostrożnie z dobrym sercem

Ta ostatnia sytuacja dotyczy zwłaszcza zawodów związanych z pomaganiem innym. Przyciągają one zwykle osoby z dużym poczuciem misyjności, które czerpią satysfakcję z dobrych relacji z innymi. To właśnie w nich szczególnie ważne jest, by zauważać, czy nie przekracza się granic zaangażowania, starając się dać z siebie więcej niż w danej sytuacji to możliwe. Sygnałem, że tak się dzieje, jest uczucie przeciążenia, mogące prowadzić do wypalenia. By chronić się przed tym, warto w pracy pamiętać o procedurach, a o spełnienie zadbać również w sferze osobistej.

Uważni, choć z innego powodu, powinniśmy być też my, coachowie, bo w naszej pracy liczy się dobra chemia między nami a klientem – co oznacza, że pracujemy z osobami, które lubimy. Gdy chemia jest więcej niż dobra, może pojawić się chęć zaprzyjaźniania się wykraczająca poza ramy coachingu. Trzeba jednak pamiętać, że w zbyt bliskiej relacji klientowi może być, paradoksalnie, trudniej mówić o pewnych sprawach, a coachowi – trudniej stawiać wymagania. A to wszystko przełoży się na jakość procesu coachingowego i ostatecznie na to, w jakim stopniu klient zrealizuje swój cel. Dlatego jeśli mamy klienta, z którym łączy nas wyjątkowe porozumienie, warto sprawdzać, czy podczas sesji priorytetem wciąż jest dla mnie jego cel i czy część sesji nie zmienia się w pogawędki.

 

Koleżanka szefem

Na pewno szczególnym wyzwaniem w pracy są sytuacje, gdy zostaje się szefem swoich kolegów i na nowo trzeba ułożyć relacje. Spotkała się z tym Magdalena Sokół-Andruch. Kiedy prawie dwa lata temu została dyrektorem oddziału firmy, a pięcioro kolegów zostało jej podwładnymi, na początku czuła się nieswojo z tym wyróżnieniem.

„Nie dość, że kobieta w męskim świecie – pracuję w branży budowlanej, więc w zespole miałam trzech facetów, to jeszcze byłam najmłodsza – wspomina. Zostałam jednak dobrze przyjęta, bo był to wcześniej planowany ruch” – uważa. Choć nie obyło się bez problemów w związku ze zmianą łączących ich relacji. „Czasem nie zauważali, że pewne rzeczy nie podlegają już negocjacjom” – mówi Magda. Sygnałem, że zaakceptowali ją w nowej roli, było to, gdy usłyszała, że w oficjalnych rozmowach nazywają ją panią dyrektor, a nie jak wcześniej panią Magdą. Ona sama dostrzega potrzebę pewnych granic w relacjach zawodowych, ale jednocześnie nie wyobraża sobie, by całkowicie odcinać się od zespołu, z którym czuje się zżyta – pracują razem od sześciu lat. „To ważne, żeby ludzie wiedzieli, że mają w tobie oparcie nie tylko służbowo, ale i prywatnie – uważa Magda. Zawsze powtarzam: jeśli coś się dzieje u was niedobrego w domu, mówcie mi. Ja wtedy stanę za wami murem, wyślę was na urlop, odpuszczę”. I podkreśla, że zespół wspaniale się zachował, gdy ona sama przechodziła trudne chwile w życiu rodzinnym.  

Z Magdą Sokół-Andruch pewnie zgodziłaby się Sylwia Orczyk, kierownik sklepu w sieciówce odzieżowej, która również została wybrana na szefa z zespołu. „Najgorzej, gdy ktoś awansuje i zamyka się w biurze, chce kierownikować, rządzić, a nie zarządzać. Takiej osobie będzie trudno pociągnąć za sobą ludzi” – uważa Sylwia, która w swojej pracy też stanęła przed wyzwaniem związanym ze zmianą relacji.

 

Awans nie był dla niej zaskoczeniem – z powodu wcześniejszych doświadczeń na podobnym stanowisku szybko stała się w zespole nieformalnym liderem. Dla większości koleżanek jej awans był zrozumiały, ale nie dla wszystkich. Jedna z nich także liczyła na to stanowisko i nie potrafiła zaakceptować nowej sytuacji. Atmosfera zaczęła się psuć. Sylwia postanowiła działać. „Wzięłam tę koleżankę na rozmowę w cztery oczy i wytłumaczyłam jej, czemu wybrano mnie.

Miałam doświadczenie, zarządzałam już ludźmi, miałam też pomysły na akcje marketingowe, które przyniosły wzrost sprzedaży” – mówi Sylwia. Widząc ambicje koleżanki, wyszła też z inicjatywą. „Obiecałam jej, że popracujemy wspólnie nad tym, żeby ona też doszła do tego poziomu” – dodaje. Rozmowa okazała się przełomowa, dziewczyny się zaprzyjaźniły. „A po roku ona też awansowała na kierownika działu” – mówi z dumą Sylwia.

Pewnie nie ja jedna mam w głowie kilka scenariuszy, według których mogłaby się potoczyć ta historia, gdyby Sylwia nie znalazła w sobie przyjaznych uczuć dla kogoś, kto chciał być na jej miejscu. Dzięki temu jednak, że tak się stało, trudną sytuację obróciła w taką, w której obie strony wygrały.

 

Pokonać uprzedzenia

Przed podobnym wyzwaniem, kiedy trzeba było powściągnąć pierwotną niechęć i uruchomić w sobie przyjazne uczucia, stanęła Helena Dutkowska, która szefowała zespołowi zarządzania kompetencjami i rozwojem i była dumna z dobrej opinii, jaką cieszył się on w organizacji.

Gdy dowiedziała się, że ma do niego dołączyć osoba znana w firmie z konfliktowości i trudnego charakteru, a do tego dużo od niej starsza, była pełna obaw. „Bałam się, że taka osoba może popsuć atmosferę w zespole, i to, jak jesteśmy postrzegani w firmie” – mówi Helena.

Jej przełożony był jednak przekonany, że sobie poradzi. Postanowiła podjąć wyzwanie. „Na początku postanowiłam porozmawiać z tą panią tak, jakbyśmy się wcześniej w ogóle nie znały. Po prostu jest nowym członkiem zespołu, wyjaśniłam jej, że traktuję ją na równi z innymi i mam wobec niej takie same oczekiwania jak wobec innych. Odcięłam się od tego, co było, co słyszałam o niej i od swoich uprzedzeń. Obiecałam, że dam jej wsparcie, wszystkiego ją nauczę, a jeżeli będzie miała z czymś problem, zawsze może do mnie przyjść” – tłumaczy Helena. To podejście okazało się skuteczne. Nowa pracownica szybko się wdrożyła i przesiąkła zasadami nowego zespołu. Zmieniła się nie do poznania, co zauważono i doceniono także w firmie. Okazało się, że ta pani wcale nie była złym człowiekiem, tylko kiedyś została źle potraktowana i dlatego w taki sam sposób odnosiła się do innych. Karta się odwróciła, gdy trafiła do zespołu, którego szefowa wyznaje zasadę: traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany.

 

Przyjazna przestrzeń

Kiedy słuchałam tych historii, a także kiedy analizowałam własną praktykę coachingową,  stwierdzałam się w przekonaniu, że w pracy ważniejsza niż przyjaźń jest umiejętność znajdowania w sobie przyjaznych uczuć do ludzi różnych od nas i tworzenia przyjaznej przestrzeni, w której mogą się spotkać i usłyszeć, a dzięki temu zrozumieć, osoby o różnych historiach i dążeniach. Mamy wtedy okazję się przekonać, że aż tak bardzo wcale się nie różnimy. I że otwierając się na siebie, możemy osiągnąć więcej, niż wynikałoby to z naszych zawodowych ról.