Śmieszna joga

Masz depresję? Kłopoty? Chorujesz? No to śmiej się, wyjdzie ci na zdrowie

Codziennie rano , pod Wrotami Indii – jednym z najsłynniejszych zabytków Bombaju – odbywa się tajemnicza ceremonia. „Ho ho ha ha ha!!” – wykrzykuje chórem 20 osób, a po chwili wybucha gromkim śmiechem. Wszyscy zachowują się jak dzieci – klaszczą, stroją głupie miny, pokazują sobie języki i skaczą jak żaby. Niektórzy łapią się za brzuchy, innym ze śmiechu lecą łzy. Wbrew pozorom nikt ze zgromadzonych nie postradał zmysłów, a po 40 minutach wszyscy wracają do swoich obowiązków. Co więcej, na całym świecie codziennie zbiera się około 5000 takich grup. Największą jednak popularnością hasya yoga, czyli joga śmiechu, cieszy się wśród Hindusów. Pracownicy w fabrykach i przedsiębiorstwach, pacjenci w szpitalach, dzieci w szkołach, mordercy i złodzieje w więzieniach – tysiące mieszkańców Indii zgodnie zaczyna dzień od śmiechu.

TERAPIA ŚMIECHU WARTA?

Pomysłodawcą połączenia śmiechu z jogą jest pochodzący z Bombaju lekarz rodzinny. „Jestem najzdrowszą i najszczęśliwszą osobą na świecie, ponieważ jestem członkiem klubu śmiechu” – mówi o sobie doktor Madan Kataria, od 13 lat znany również jako „doktor śmiechu”. Zanim – w celu przeprowadzenia eksperymentu na potrzeby swojego artykułu – sformował pierwszą grupę jogi śmiechu, doktor Kataria musiał się sporo nabiegać po jednym z bombajskich parków. Zaczepiał spacerujących ludzi, aż w końcu udało mu się namówić cztery osoby. Zebrali się na trawniku, a stojący w środku opowiadał dowcipy. Następnego dnia doszło kilka osób, po tygodniu wesoła gromadka liczyła już ponad 50 członków. Szybko jednak zasób śmiesznych anegdot wyczerpał się.

„Stało się oczywiste, że jeżeli chcemy śmiać się każdego dnia, to nie możemy być zależni od kogoś, kto opowiada dowcipy 365 dni w roku” – wspomina początki pierwszego klubu śmiechu doktor Kataria.

SYMULUJ, A SIĘ UDA

Uczestnicy eksperymentu byli zgodni – śmiech wpływał pozytywnie na ich samopoczucie. Jego terapeutyczną funkcję potwierdzają również wyniki wieloletnich badań. Zgodnie z teorią Sigmunda Feyerabendta, w trakcie śmiechu funkcjonowanie serca, wątroby i śledziony znacznie się poprawia. Wzmagają się też ruchy robaczkowe jelit, a system immunologiczny działa wydajniej. Poza tym głęboki oddech brany w czasie serdecznego śmiechu dotlenia organizm, pobudzając serce, przeponę i płuca. W tym samym czasie w mózgu wydzielane są endorfiny, które pozytywnie wpływają na nasz stan psychiczny. „Śmiech wyzwala emocje, umysł staje się wolny i otwarty. Zaczynamy patrzeć na nasze życie pozytywnie i – co najważniejsze – rzeczywiście zaczynamy odczuwać radość chwili i doceniać jej wielkość” – twierdzi Ewa Foley, organizatorka sesji jogi śmiechu w Warszawie. Zatem… symuluj!„Chcesz się zdystansować do swoich lęków i smutków? Chcesz pokonać wewnętrzne ograniczenia? Śmiej się!” – zachęca doktor Kataria. Pod koniec lat 90. kluby śmiechu zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu, a ich inicjator zyskał przydomek „guru chichotania”. Przełomowa dla ich działalności teza mówi, że ludzki umysł nie odróżnia prawdziwego śmiechu od udawanego. Okazuje się, że aby się śmiać, nie trzeba być szczęśliwym, nie trzeba mieć poczucia humoru ani nawet powodu do śmiania się. Opowiadanie dowcipów stało się zbędne. „Mamy takie powiedzenie: Fake it, fake it untill you make it! (Udawaj, udawaj, aż ci się uda!)” – opowiada doktor Kataria. „Na początku śmiech jest wymuszony, ale z czasem przeistacza się w prawdziwy i niekontrolowany rechot” – dodaje. Podczas standardowej sesji uczestnicy ćwiczą przynajmniej kilka rodzajów śmiechu, z których każdy pobudza inne mięśnie i inne narządy wewnętrzne. Praktykują np. śmiech głośny, śmiech bezgłośny, śmiech cichy z otwartą buzią, śmianie z zamkniętą buzią i skakanie jednocześnie, śmiech umiarkowany, śmiech koktajlowy i śmiech z machaniem rękami. W przerwach mają miejsce ćwiczenia oddechowe i rozciągające, przypominające klasyczne asany.„Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju medytacja śmiechem i poprzez śmiech, w której dochodzimy do momentu pustki umysłu. Nie istnieje nic oprócz nas i śmiechu. A potem, gdy naturalnie wszystko ucichnie, opanowuje nas uczucie błogości i szczęścia, wracamy do świata, który wygląda już inaczej – piękniej i przyjaźniej” – tłumaczy Ewa Foley. Z badania przeprowadzonego przez niemieckiego psychologa Michaela Titze wynika, że śmiejemy się dzisiaj nie więcej niż sześć minut każdego dnia, podczas gdy 50 lat temu nasi przodkowie śmiali się codziennie przez 18 minut. Ale czy byli od nas zdrowsi?

Śmiechoterapia

Jednym z prekursorów gelotologii, czyli terapii śmiechem (gelos to po grecku śmiech) był Norman Cousins – chorujący na serce i bolesną chorobę zwyrodnieniową stawów amerykański dziennikarz. Podczas gdy lekarze wróżyli mu rychłą śmierć, on leczył się dużymi dawkami witaminy C i śmiechem. „Szczęśliwie odkryłem, że dziesięciominutowy, głęboki, wstrząsający przeponą śmiech w dużym stopniu znieczula ból i daje mi przynajmniej dwie godziny pozbawionego bólu snu” – wspomina w książce pt. „Anatomia choroby”. Dlatego gdy ból dawał o sobie znać, Cousins włączał filmy braci Marx.