Choć często bagatelizujemy te sygnały, pogorszenie nastroju jesienią może być objawem choroby znanej jako sezonowe zaburzenie afektywne, w skrócie SZA
(po angielsku – SAD, od seasonal affective disorder), a potocznie – depresja sezonowa. Według definicji Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) do postawienia takiej diagnozy konieczne są co najmniej trzy epizody zaburzeń nastroju na początku konkretnej pory roku (zwykle jesieni), a objawy ustępują, gdy pora roku się zmienia (np. na wiosnę). Objawy to senność, zmęczenie, zwiększony apetyt na węglowodany, czasem też obniżenie popędu seksualnego. Większość z nas odczuwa pogorszenie nastroju, gdy kończą się ciepłe dni, ale nie wszyscy chorują na SZA. Prawdopodobnie w grę wchodzą skłonności dziedziczne. Choroba dotyka ok. 10 proc. populacji, przy czym kobiety cierpią na nią trzy razy częściej niż mężczyźni. Skąd bierze się ta choroba? Być może podatność na sezonową depresję zależy od daty urodzenia.
W 2004 r. wiedeńscy psychiatrzy przebadali 553 pacjentów z SZA. Okazało się, że większość przyszła na świat w bardziej nasłonecznionych miesiącach – między kwietniem a wrześniem. Trzy lata później podobne badania przeprowadzili naukowcy z Uniwersytetu w Bolonii. Poprosili o wypełnienie kwestionariusza ponad 1600 studentów. Także i tu badacze odkryli, że zmiany pór roku silniej wpływają na osoby urodzone latem. Kiedyś jesienno-zimowa senność nie stanowiła problemu. Życie bez elektryczności wymuszało ograniczoną aktywność, co pomagało także w oszczędzaniu żywności (mniej wysiłku – mniejsze potrzeby energetyczne). Dziś osobom, którym SZA sprawia poważne problemy, zaleca się psychoterapię. Jednym z głównych jej założeń jest pogodzenie się z tym, że – mimo tempa życia narzucanego nam przez współczesną cywilizację – nie możemy być tak samo aktywni przez cały rok. Jeśli podejrzewamy u siebie SZA, warto zgłosić się do lekarza. A gdy zdarzają się nam sporadyczne jesienne smutki, możemy spróbować pomóc sobie sami. I nie jest to wcale takie trudne, jak mogłoby się wydawać.