Jak nauczyć się leniuchować? Nie dajcie sobie wmówić, że lenistwo jest złe

Wewnętrzny spokój nie pojawi się automatycznie, kiedy tylko zrobimy sobie przerwę w pracy. Przyjdzie stopniowo i na tyle, na ile się pozbędziemy nerwowych przyzwyczajeń.
Jak nauczyć się leniuchować? Nie dajcie sobie wmówić, że lenistwo jest złe

Ile czasu człowiek jest w stanie przeżyć bez jedzenia, wody, snu i internetu? Infografika opublikowana przez portal Demilked.com okazała się, przynajmniej w części, zaskakująca. Bez jedzenia człowiek przeżyje maksymalnie miesiąc, bez wody – tydzień, bez snu może funkcjonować 4-5 dni. A bez internetu? Zaledwie kilka godzin… Po rzuceniu okiem na statystykę niejeden z nas uśmiechnął się do siebie na myśl o własnym uzależnieniu od sieci. Tylko czy rzeczywiście fakt, że bez internetu jesteśmy w stanie wytrzymać zaledwie moment, jest zabawny? Ewentualnie możemy uznać, że jest to tak okrutnie prawdziwe, że aż śmieszne.

Jesteśmy bez przerwy online, ciągle dostępni. O każdej porze możemy przeczytać e-mail, SMS, odebrać telefon, sprawdzić post, skomentować status, wrzucić coś na walla, podzielić się myślą na Twitterze, zdjęciem na Instagramie. Może i czasem chcielibyśmy się wyłączyć, pobyć z dala od bombardujących nas informacji, ale myśl o tym, że coś nas ominie, jest bardziej niepokojąca niż dźwięk sygnałów oznajmiających, że przyszła nowa wiadomość. Poza tym tak przyzwyczailiśmy się do życia w pędzie, bycia wydajnymi i produktywnymi, że trudno nam nagle zwolnić.

Wydawałoby się nam, że tracimy czas. Jest jeszcze jedna rzecz. Funkcjonujemy w globalnym, szybkim świecie, w którym nie bardzo możemy sobie pozwolić na zwolnienie, nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli, bo natychmiast zorientujemy się, że w czasie przestoju pożerają nas konkurenci. Tak więc musimy wytrzymać to tempo, z ekonomicznego punktu widzenia nie możemy pozwolić sobie na zwolnienie prędkości.

Wstyd nieróbstwa

Trudno w takiej rzeczywistości mówić o spokoju, a pojęcia koncentracji i skupienia są coraz większą abstrakcją. Co gorsza, tak się z tym zamętem zrośliśmy, że poczucie ciągłego zagonienia jest już normą. Ktoś, kto zawsze ma czas, staje się podejrzany. Bo jak to tak? Nie wyciskać życia jak cytryny? Cóż za marnowanie życia! Jak nic mamy do czynienia z leniem! A leni nie lubimy i nie akceptujemy. Już w dzieciństwie nauczył nas tego Jan Brzechwa wierszykiem o leniu siedzącym bezczynnie na kanapie. Także słownik języka polskiego nie pozwala nam na dobre myślenie o leniu, bo w definicji „lenia” mamy takie synonimy jak „próżniak” i „nierób”. W świecie nastawionym na sukces nicnierobienie jest – niestety – uwierającym przywilejem. Tymczasem, jak pisze Ulrich Schnabel, autor książki „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia”, nicnierobienie to są te godziny, kiedy zamiast gonić za pieniędzmi, karierą czy sukcesem, staramy się dotrzeć do samych siebie. I nie sprowadza się to wyłącznie do bezczynności. Leniuchujemy w czasie inspirujących rozmów, grania w planszówki, muzykowania, pichcenia czy spacerowania. W tych momentach, które mają wartość same w sobie i nie poddają się nowoczesnej logice oceniania, nie są nastawione na zysk.

Tu jednak pojawia się kolejna przeszkoda. Czas wolny, w którym mielibyśmy się zająć tym, co dla naszego ducha, a nie dla naszego portfela, prawie nie istnieje. Coraz rzadziej o nim słyszymy. Co się zatem stało z wolnym czasem? Gdzie się podział?

 

Paradoks pocztowy

Odpowiedź jest w zasadzie banalna i oczywista. Zniknął wraz z tempem współczesnego świata. Technika i nowe technologie miały nam zagwarantować oszczędność czasu, a nadały życiu pęd, który sprawił, że mamy go mniej niż dawniej. Przykład? Pisanie e-maili zamiast tradycyjnych listów. Teoretycznie napisanie e-maila zajmuje chwilę, ale paradoks polega na tym, że wszyscy komunikują się w ten sposób. Zatem więcej osób wyśle wiadomość i większej liczbie osób trzeba będzie odpisać, a co za tym idzie, poświęcić na korespondencję więcej czasu. Gdyby tylko jedna osoba korzystała z e-maila, a pozostali nadal wysyłali tradycyjne listy, to rzeczywiście ta jedna osoba zyskałaby mnóstwo czasu. Tyle że z tej drogi komunikacji korzysta cały świat, więc wszyscy przyspieszają.

Im więcej informacji do nas dociera, tym mniej czasu mamy na ich przepracowanie. Stanisław Lem powiedział: „Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta”. Tak samo jak z czytaniem jest z bombardującymi nas wszystkimi kanałami informacjami. Jednym uchem wpadają, a drugim wypadają, bo nikt nie jest w stanie zapamiętać i przetworzyć spływającej bez końca masy danych. Skutecznie i bez przerwy odrywają nas za to od właściwego zajęcia, rozwałkowując nasz czas pracy i osłabiając tym samym nasze największe dobro: uwagę – dodaje Ulrich Schnabel.

Nie dość, że od zadań w godzinach pracy odrywają nas e-maile, telefony czy koledzy, to tak przyzwyczailiśmy się do nieustannych zakłóceń, że sami sobie przerywamy. Ile razy do tego momentu przerwali sobie państwo lekturę choćby sekundowym spojrzeniem w okno, sprawdzeniem, czy nie ma nowego komentarza pod postem na Facebooku, albo myślą o tym, co trzeba zrobić za chwilę?

Doszliśmy do momentu, w którym mając czas wolny i mogąc się nim cieszyć, czujemy się znudzeni brakiem wydarzeń i sami z siebie, przez nikogo niezmuszani, stwarzamy sobie gorączkowy pośpiech.

Drzemka bez poczucia winy

Niestety, nie wystarczy sobie obiecać, że po prostu będziemy się koncentrować. Emocje i pewnego rodzaju ekscytacja, związane z oczekiwaniem na nadejście nowych informacji, kolejnych bodźców, są równie uzależniające jak podjadanie chipsów czy solonych orzeszków. Siła woli, która miałaby nam pomóc, działa jak każdy mięsień. Przeciążona – nie udźwignie kolejnego zakazu. Jeśli zatem siła woli nie wystarczy, to co nam pozostało? Ulrich Schnabel proponuje politykę małych kroków: najpierw zrezygnować z batoników czekoladowych podjadanych między posiłkami, a skrzynkę poczty elektronicznej zamknąć przynajmniej na godzinę. To już jest coś! Dopiero wtedy, kiedy taka zmiana zachowania przekształci się w nawyk, można przejść do kolejnego kroku. Pytanie tylko, po co mielibyśmy co jakiś czas przełączać się w tryb offline i pozwalać sobie na słodkie nicnierobienie, skoro to wymaga od nas wysiłku?

 

Każdy słyszał o radosnym okrzyku „Eureka!” wydanym przez Archimedesa, który odkrywał podstawowe prawo hydrostatyki. Co w tej historii, poza oczywiście przełomem w fizyce, jest najważniejsze? Że Archimedes nie wpadł na to w swojej pracowni, główkując nad zawiłymi wykresami. Stało się to w wannie, kiedy zażywał relaksującej kąpieli. Odkrył coś wielkiego w czasie odprężającego nicnierobienia. Niektórym z nas zdarzyło się także przynajmniej raz w życiu powiedzieć „muszę się z tym przespać”, mając na myśli pozyskanie czasu potrzebnego na podjęcie decyzji. Dziwnym zrządzeniem losu, kiedy przestawaliśmy intensywnie myśleć o sprawie, pozwalaliśmy odpłynąć kłębiącym się w głowie za i przeciw, rano budziliśmy się z gotową decyzją. Jak to możliwe? Otóż, jak pisze Ulrich Schnabel, wszyscy, którzy są aktywni mentalnie, przeżyli to już nieraz: całymi godzinami człowiek bez rezultatu zastanawia się nad jakimś problemem i dopiero w momencie, kiedy się odpręża, nagle widzi przed sobą rozwiązanie! Twórcze pomysły mają to do siebie, że objawiają się zwykle wtedy, gdy nie staramy się ich na siłę przywołać, czyli na przykład w czasie leniuchowania – drzemki, medytowania, spaceru, pod prysznicem. Nie jest jednak łatwo nakłonić do relaksu osoby, które wyrosły w kulturze powiedzenia „czas to pieniądz”, wzmocnionego dodatkowo przysłowiem „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”.

Sara Mednick, badaczka snu, w „Manifeście na rzecz drzemki” wymienia korzyści z niej płynące. Po pierwsze zwiększa uwagę aż o sto procent, wzmacnia motoryczną koordynację i dokładność, co jest tak samo ważne dla chirurgów, jak i i mechaników czy sprzedawców; poprawia zdolności percepcyjne i decyzyjne. Po drugie korzystnie wpływa na wygląd i zdrowie, zmniejszając ryzyko ataku serca czy wylewu z powodu przemęczenia, pomaga w zrzuceniu wagi, ponieważ ludzie wyspani rzadziej odczuwają apetyt na słodycze i tłuste jedzenie, polepsza ogólny nastrój, gdyż w czasie snu wydziela się serotonina. Po trzecie poprawia sprawność pamięci i kreatywność. A po czwarte, z czym trudno polemizować, korzystnie wpływa na życie seksualne!

W cieniu stresu

Do leniuchowania w czasie medytacji pewnie trudniej będzie nakłonić niż do drzemki. Medytacja obciążona jest stereotypami i przesądami. Kojarzona jest z dalekowschodnimi religiami, więc uważa się, że każdy, kto medytuje, jest buddystą lub hinduistą. Poza tym medytujący siadają w niewygodnych pozycjach, splatając nogi w niemożliwy dla zwykłego, niewygimnastykowanego śmiertelnika sposób. I na pewno trzeba posiąść wiedzę tajemną, stojącą w opozycji do chrześcijańskiego światopoglądu. W rzeczywistości podstawowa zasada medytacji jest dziecinnie prosta: należy skoncentrować się na tym, co się aktualnie robi i doświadczenie to powtarzać ciągle od nowa. Poza tym Ulrich Schnabel uświadamia nam jeszcze jedną ważną rzecz dla naszego kręgu kulturowego. Także chrześcijaństwo zna wiele praktyk medytacyjnych – spokojne siedzenie, modlitwa, post, śpiewy czy pielgrzymki. Co więcej, nawet zbieranie grzybów w lesie czy majsterkowanie w garażu może być formą medytacji, pod warunkiem że zbierając podgrzybki i kurki, myślimy tylko o grzybach, a dokręcając kolejne śruby, jesteśmy skupieni tylko na nich, nie analizując w tym samym czasie piętrzących się problemów w pracy.

 

Na bezkarne lenistwo moglibyśmy pozwolić sobie na wakacjach – tak nam się przynajmniej wydaje. Wyjedziemy, położymy się na ręczniku przy basenie i od tej chwili oddamy się słodkiemu nicnierobieniu. Dodatkowo biura podróży kuszą miejscami na świecie, gdzie czas jeszcze nie zdążył przyspieszyć i znana z naszych biur, ulic i centrów handlowych nerwowość nie istnieje: Tajlandia, Laos, Kambodża, Wietnam. Problem polega jedynie na tym, że wraz z kostiumem kąpielowym, okularami słonecznymi i kremem z filtrem zabieramy, chcąc czy nie, swoje przyzwyczajenia. Rozpakowując walizkę w pokoju hotelowym, nie wyciągniemy z niej, niczym królika z kapelusza, swojego wakacyjnego alter ego w osobie szczęśliwego lenia. Stres jak cień będzie się za nami wlec w każdy, nawet najcichszy i najspokojniejszy zakątek świata. Nie wystarczy słuchać muzyki przy basenie czy niespiesznie zjeść mule w wykwintnej restauracji. Musimy jeszcze wyjechać „wewnętrznie”. Tylko gdzie można kupić bilet na taką podróż?

Odwaga bycia offline

Wystarczy uświadomić sobie, jak pisze Schnabel, że wewnętrzny spokój nie pojawi się automatycznie wraz z pierwszym dniem urlopu. Nastąpi to stopniowo i w takim zakresie, w jakim pozbywać się będziemy naszych nerwowych przyzwyczajeń. Przy czym warto dać sobie na to czas i nie zamęczać się wyrzutami: „no, zacznij wreszcie korzystać z urlopu i cieszyć się nim”. Trzeba sobie pozwolić na pewien niepokój i poczekać na nadejście odprężenia.

Jest jeszcze jedna metoda na złapanie momentu spokoju, szczególnie interesująca dla tych, którzy nie lubią albo nie mogą sobie pozwolić na dalekie wojaże. Socjolog Hartmut Rosa zaproponował, żeby w kalendarzu, poza obowiązkami, zaplanować i wpisać sobie także „NIC”. A kiedy ktoś będzie proponować nam spotkanie w tym właśnie czasie, odmawiać tak jak odmawiamy, kiedy widzimy zaplanowaną telekonferencję. Na nicnierobienie też warto znaleźć czas. Choć może głównie trzeba znaleźć w sobie odwagę.

Mało co tak przeraża jak niezaplanowane wolne weekendy. Nagle zderzamy się z pustką i nudą. Konfrontujemy się ze społecznym przymusem, że czas nie służy trwonieniu, że trzeba go dobrze zaplanować i jeszcze lepiej wykorzystać. Warto więc zadać sobie pytania: Czy muszę coś robić? Czy chcę coś robić? Odpowiadając sobie na nie, ryzykujemy, iż okaże się, że żyjemy pod dyktando innych, że jesteśmy daleko od tego, co lubimy i co pochłaniałoby nas bez reszty. Czeka nas nieprzyjemna konfrontacja z gorzką prawdą o nas samych i być może perspektywa zmiany dotychczasowego życia.

I dlatego tak wspaniale sprawdzają się wszystkie rozpraszacze uwagi i czasu jak SMS-y, e-maile, tweety, Facebook. Skutecznie odciągają nas od konfrontacji z własnymi pragnieniami i tęsknotami. Nie zostawiają miejsca na stawianie pytań – „chcę” czy „muszę”? Warto jednak zdobyć się na odwagę i spróbować przełączyć się choć czasem w tryb offline, bo jak powiedział niemiecki filozof Walter Benjamin: „Szczęście to odnaleźć samego siebie i się nie przestraszyć”.