Dlaczego nasz mózg potrzebuje ruchu? Spacerowanie pobudza kreatywne myślenie

Nie wyewoluowaliśmy do tego, żeby siedzieć, ale by chodzić, skakać i biegać. Ruch to zdrowie nie tylko ciała, ale i ducha, a to, jak się ruszamy, wpływa na to, jak myślimy i co czujemy.
Dlaczego nasz mózg potrzebuje ruchu? Spacerowanie pobudza kreatywne myślenie

„Będziesz czuć się lepiej, mieć więcej energii, będziesz lepiej sypiać i poprawisz swoją koncentrację. Wzrośnie twoja odporność i będziesz dłużej żyć. Wiele lat dłużej. Staniesz się młodszy w sensie biologicznym. Twoje serce się wzmocni, a w twoim mózgu powstaną nowe komórki” – wyobraź sobie, że czytasz taką obietnicę na ulotce jakichś pigułek. Brzmi przekonująco? Może nawet za dobrze, żeby było prawdziwe?

Tymczasem – jak zapewniają szwedzcy lekarze Anders Hansen i Carl Johan Sund w książce „Przepis na zdrowie. Szwedzki poradnik inteligenta” – takie pigułki istnieją i są łatwo dostępne. Nazywają się… aktywność fizyczna. Hansen i Sund przekonują w dodatku, że wcale nie chodzi o uprawianie wyrafinowanego sportu. Wystarczą regularne spacery w tempie marszu.

Cóż, dla większości z nas nawet tyle to dużo. Coraz więcej ludzi spędza na siedząco nawet 10 godzin dziennie. Tylko przed telewizorem przeciętny Polak siedzi każdego dnia cztery godziny, drugie tyle spędzamy zgarbieni nad smartfonem. A nasze ciało jest przystosowane do poruszania się, nie do siedzenia!

I nie chodzi jedynie o ponad 360 stawów i około 700 mięśni szkieletowych. Chodzi także o miliardy komórek nerwowych połączonych w złożoną sieć, które składają się na ludzki mózg. Chodzi też o umysł: o sposób, w jaki myślimy i czujemy.

Nasz umysł jest ściśle połączony z ciałem, dlatego wpływa na niego aktywność fizyczna

Procesy poznawcze są głęboko zakorzenione w cielesnych interakcjach ze światem” – pisała Margaret Wilson, psycholożka z University of California, w artykule „Six views of embodied cognition”. Całkiem inaczej wyobrażali to sobie twórcy filmu „Matrix”: w ich wizji ludzkie ciała, nieruchome i skurczone jak krewetki, więzione są przez system, który wykorzystuje tylko możliwości umysłu.

To pomysł sięgający czasów Kartezjusza, XVII-wiecznego francuskiego filozofa. Widział on ciało i duszę jako dwie osobne struktury, połączone w tajemniczy sposób w szyszynce, gruczole ukrytym w tylnej części międzymózgowia. Ten dualizm w postrzeganiu samych siebie jest w nas żywy do dziś. Większość z nas sądzi, że umysł jest od planowania, przewidywania, rozważania i innych skomplikowanych czynności mentalnych, a ciało od dostarczania energii, żeby to wszystko mogło się wydarzyć.

W ostatnich kilkudziesięciu latach rozwija się jednak teoria tzw. ucieleśnionego umysłu lub ucieleśnionego poznania (prezentowana m.in. we wspomnianym artykule Margaret Wilson). Psychologowie, biolodzy i filozofowie coraz częściej zwracają uwagę, że nie tylko umysł wpływa na ciało, ale że dzieje się też odwrotnie.

Poczynając od tego, że silnym impulsem do rozwoju mózgu były dla naszych przodków coraz bardziej złożone formy ruchu, choćby takie jak brachiacja, czyli przemieszczanie się między gałęziami drzew w pozycji wiszącej, dzięki chwytnym dłoniom i stopom. Prawdopodobnie dzięki takim ćwiczeniom udało się im potem stanąć i odejść na dwóch nogach.

Naukowcy zajmujący się ucieleśnionym poznaniem nie traktują mózgu jako głównego komputera, lecz jako jeden z węzłów znacznie szerszej sieci, obejmującej całe ciało, a także jego otoczenie – pisze Caroline Williams w wydanej niedawno książce „Move!”. Takie rady, jak „rusz głową” czy „rozciągnij wyobraźnię”, warto potraktować bardziej dosłownie, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.

Wielcy myśliciele lubili spacerować

„Jak najmniej siedzieć; nie wierzyć żadnej myśli, która się nie urodziła na wolnym powietrzu i przy swobodnym ruchu – jeśli i mięśnie przy tem święcie nie uczestniczą” – pisał filozof Fryderyk Nietzsche. Uwielbiał spacery w górach Schwarzwaldu: „spaceruję średnio godzinę rano, trzy godziny po południu – szybkim krokiem – zawsze tą samą drogą: jest wystarczająco piękna, by nie nudziła mnie jej powtarzalność” – zanotował w marcu 1888 r.

Pisarz Henry Thoreau w traktacie filozoficznym „Sztuka chodzenia” wyznawał: „Nie potrafię zachować zdrowia i pogody ducha, jeżeli nie spędzę przynajmniej czterech godzin – zwykle cztery to mało – włócząc się po lesie, po wzgórzach i polach, całkowicie wolny od wszelkich spraw, jakimi mógłby mnie zająć świat”.

Z kolei Jean Jacques Rousseau, inny wielki filozof i pisarz, mawiał, że kiedy staje jego ciało, zatrzymują się też jego myśli. Karol Darwin dopracowywał teorię ewolucji, chodząc codziennie kilka razy wyznaczoną przez siebie „ścieżką myślenia”.

Chodzenie sprzyja efektywnemu myśleniu

Filozofowie znają i wykorzystują związek chodzenia z myśleniem od wieków, naukowcy próbują go głębiej zrozumieć od niedawna. Psychologowie ze Stanford University sprawdzali, jak z zadaniami wymagającymi kreatywności radzą sobie dwie grupy ludzi: jedni przed wypełnieniem testu mogli swobodnie chodzić, innym nie wolno było się ruszyć z ławki. Zdecydowanie bardziej twórczy okazali się ci pierwsi.

Wykazano też, że chodzenie w tempie spacerowym, takim, które nas nie męczy, sprzyja swobodnemu błądzeniu myśli, co owocuje kreatywnymi pomysłami. Zmniejsza się wówczas na jakiś czas aktywność kory przedczołowej, a więc nieco rozluźnia się gorset racjonalnego, jednotorowego myślenia.

Efekt utrzymuje się mniej więcej przez 15 minut, niektórzy więc radzili, by przed burzą mózgów udać się na spacer. Trzeba się jednak liczyć z tym, że w ten sposób osłabimy nieco swoją zdolność do znajdowania oczywistych, prostych rozwiązań.

Z kolei badania Marca Bermana z University of Chicago dowodzą, że chodząc, lepiej zapamiętujemy. Zresztą i ta obserwacja jest zgodna z intuicją: kto nie chodził wokół stołu, wkuwając słówka albo ucząc się wiersza na pamięć?

Myślenie i chodzenie są więc powiązane, co nie powinno dziwić, skoro, jak zauważa antropolog David Raichlen z University of Southern California, wyewoluowaliśmy, aby stać się „zaangażowanymi poznawczo długodystansowcami”. Lekarze Anders Hansen i Carl Johan Sundberg uspokajają jednak tych, których długie dystanse przerażają: żeby utrzymać zdrowie, wystarczy pół godziny szybkiego marszu dziennie.

Żeby złagodzić objawy depresji, warto chodzić lub biegać dwa, trzy razy w tygodniu po 30-45 minut (utrzymując taką aktywność co najmniej przez dwa miesiące). Zdaniem Hansena i Sundberga przy lekkiej depresji regularny ruch może działać podobnie jak leki.