Komuniści na patriotycznych występach

Na początku Polski było słowo. Słowo towarzysza Stalina. Że należy w okupowanej Polsce założyć partię robotniczą, głoszącą hasła narodowowyzwoleńcze. Ale o żadnej wolnej Polsce ani Stalin, ani pracujący dla niego polscy komuniści – nawet nie myśleli. Z historykiem dr. Piotrem Gontarczykiem rozmawia Michał Wójcik

W maju 1936 r. podczas Kongresu Pracowników Kultury we Lwowie Władysław Broniewski wyrecytował swój wiersz „Zagłebie Dabrowskie”. Wiersz skierowany do sympatyków Komunistycznej Partii Polski (w tym Wandy Wasilewskiej obecnej na sali) miał bardzo rewolucyjny charakter: „Powiedz, ziemio surowa, komu ty jesteś ojczyzną? Groźnie milczy Dabrowa w noc głodu, kryzysu, faszyzmu /…/ By te słowa zabrał niejeden, jak lonty dynamitowe, na Hute bankowa, na Reden… – Zapalić! Gotowe? – Gotowe!”. Wiersz przyjety został entuzjastycznie. Ostatnie słowo wykrzyczała cała sala. Na co trzy lata przed wybuchem wojny mogli być gotowi polscy komuniści? Na stworzenie nowej Polski?

Polski? Jeśli tak, to specyficznie rozumieli to pojęcie. Należy tu odróżnić strategiczne cele KPP i Kominternu od stosowanej przez te struktury taktyki. Celem komunistów polskich było wywołanie bolszewickiej rewolucji. Po jej zwycięstwie Polska miała funkcjonować jako Republika Rad w ramach ZSRR, i dla wszystkich było to absolutnie jasne.

Pewnie nie dla samego Broniewskiego. On walczył z bolszewikami w 1920 roku i był polskim patriota, choć o lewicowych poglądach. Poza tym sami komuniści odwoływali sie do haseł niepodległościowych. Jak Feliks Dzierżyński, który w 1925 r. przyznał, że jeśli ruch komunistyczny chce, aby hasła komunistyczne trafiły w Polsce na podatny grunt, muszą odwoływać sie do tradycji niepodległościowej.

Hasła o niepodległości i niezależności to był tylko szyld, propagandowa maskarada. Taką taktykę narzucił polskim komunistom Komintern i wielokrotnie ją zmieniał w zależności od aktualnych potrzeb Kremla. Jeżeli w Moskwie wymyślano jakąś nową taktykę, zmierzającą do wywołania rewolucji w Europie, to do wszystkich partii komunistycznych w krajach zachodnich szły stosowne polecenia, które należało wykonać. Zwracam uwagę na pewien paradoks. Ruch komunistyczny odwoływał się do haseł równości i braterstwa narodów, a w pewnym okresie strategia Kominternu opierała się na wywoływaniu w naszej części Europy konflików etnicznych, tak żeby „puściły szwy” (język oryginału) w państwach wielonarodowościowych. Bo celem strategicznym było zniszczenie ładu wersalskiego, które Kreml traktował jako warunek sine qua non wywołania kolejnego światowego konfliktu zbrojnego, a po nim – rewolucji. Czyli komuniści liczyli na nacjonalizmy, a w razie wybuchu wojny głównymi ofiarami miały być – właśnie umiłowane tak przez Stalina – masy.

Czy po rozwiązaniu KPP przez Stalina w 1938 r., a potem po zamordowaniu wielu polskich komunistów w ZSRR, ci, którzy przeżyli czystkę, zrozumieli, że są tylko trybikami w zbrodniczej maszynie, i zgłaszali jakieś wątpliwości?

Większość komunistów została przed oficjalnym rozwiązaniem KPP w latach 1936–1938 wymordowana. A głębsza refleksja to chyba raczej rzadkie przypadki. Spotkałem się w zasadzie z jednym dobrze udokumentowanym. Chodzi o znanego przedwojennego komunistę Leona Lipskiego, który mimo decyzji o rozwiązaniu KPP dalej prowadził działalność – jakby wbrew woli Stalina i wszystkich innych komunistów, którzy przecież wolę przywódcy ZSRR uważali za bezdyskusyjny rozkaz. On nawet był aresztowany przez NKWD, potem wydostał się z aresztu i w okresie okupacji w Warszawie wydawał pisemka, w których pozwolił sobie na krytykę Sowietów. U komunistów polskich coś niebywałego! Oczywiście spotkała go za to kara. Gdy tylko zaczęła działać Polska Partia Robotnicza, on poparł ją, przekazał jej nawet starą swoją zakonspirowaną drukarnię kapepowską, ale wśród komunistów nie ma zmiłuj: został w 1943 r. zastrzelony na ulicy przez swoich. Bo ci, którzy ośmielili się wyartykułować inne zdanie od Centrali, stawali się bezwzględnie zwalczanymi wrogami.

Problem wypierania ze świadomości przedwojennych komunistów niewygodnych informacji jest już naukowo przebadany i ma bogatą literaturę, wspomnę chociażby o badaniach Marii Hirszowicz. Tu wypieranie prawdy historycznej, okłamywanie siebie i innych było naturalnym elementem świadomości. Ale dopuszczam, że byli tacy, którzy w informacje o sowieckich zbrodniach mogli nie wierzyć. Leopold Tyrmand napisał, że pamięta słowa byłego więźnia łagrów, opublikowane w przedwojennej prasie, z których wynikało, że razem z dwoma innymi więźniami w celi dostawał dziennie jednego śledzia. I co? Tyrmand wspominał, że w to nie wierzył, uważał to za absurdalne bajeczki wyssane z brudnego, propagandowego palca. To, co się działo w Sowietach w latach 30., niektórym po prostu nie mieściło się w głowie.

W takim razie czy decyzja Stalina z sierpnia 1941 r. o wskrzeszeniu ruchu komunistycznego w Polsce była przez byłych KPP-owców właściwie rozumiana?

A co to znaczy „właściwie”? Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 r. terytorium polskie stało się strategicznie niezwykle ważnym miejscem. Zaplecze frontu, główne linie komunikacyjne między frontem a III Rzeszą. To dlatego Stalin wpadł na pomysł stworzenia PPR. „Będzie lepiej założyć Polską Partię Robotniczą z komunistycznym programem. Partia komunistyczna odstrasza nie tylko obcych, ale także tych, którzy z nami sympatyzują. Na aktualnym etapie trwa walka o wyzwolenie narodowe” – zanotował słowa Stalina szef Kominternu G. Dymitrow. Czyli radzieckiemu kierownictwu zależało, by polscy działacze, a w zasadzie żołnierze-partyzanci, robili mu dywersję na niemieckich tyłach. A zatem decyzja o powstaniu partii, z której wylęgnie się za kilka lat Polska Ludowa, miała genezę militarną, a nie polityczną. Stalinowi nie chodziło tu o partię, która ma tworzyć nową Polskę – jeszcze nie wtedy. Chodziło o to, by kosztem milionów ofiar po stronie polskiej – odwołując się do niepodległościowych tradycji Polaków, posługując się fałszywymi, patriotycznymi (a nie komunistycznymi) hasłami – utrudnić Niemcom sytuację na froncie.

W nocy z 27 na 28 grudnia 1941 r. wylądowała w okupowanej Polsce tzw. I grupa inicjatywna, składająca się z twórców i liderów PPR. Odtąd wśród tych pionierów Polski Ludowej przewijać się będą nazwiska: Nowotko, Finder, Mołojec, Kowalczyk, Kartin, Skonecki, Papliński, Śliwa, Turlejski, Bierut, Gomułka, Spychalski. Który z tych komunistów chciał po wojnie rządzić w komunistycznej Polsce, a który w polskiej republice radzieckiej?

Grupa inicjatywna to ludzie brutalni i bezwzględni, w znacznej części agenci NKWD i GRU. Sort typowo sowiecki. Zachował się rękopis Marcelego Nowotki, który przedstawia start grupy inicjatywnej z Moskwy do Polski. „Po puszczeniu motorów w ruch zaczęliśmy na pożegnanie naszej sowieckiej ojczyzny śpiewać pieśń »Sziroka strana maja radnaja«”. Inny członek grupy inicjatywnej przyznawał z kolei: „Jestem skrajnym socjalistą, a Polakiem dlatego tylko, bo władam językiem polskim”. To – a nie liczne propagandowe hasełka pełne patriotycznych i niepodległościowych frazesów – pokazuje prawdziwe oblicze PPR. Powtórzę: zewnętrzny patriotyzm PPR to zupełnie fałszywy sztafarz. Ale warto pamiętać, że niektórzy z wymienionych działaczy nie byli bezrefleksyjnymi wykonawcami poleceń centrali. Najlepszy przykład to Władysław Gomułka.

5 stycznia 1942 r. w mieszkaniu Juliusza Rydygiera odbywa się spotkanie Findera z Moskwy z b. działaczami KPP w kraju. Jest to pierwsza okazja, aby działacze z Moskwy poinformowali krajowych komunistów o najnowszych celach Stalina. A cele są takie, że PPR ma stosować taktykę dezinformacji. Ma używać w propagandzie haseł narodowościowych i niepodległościowych….

…i krajowi działacze są zdziwieni, a wielu starych komunistów w ogóle nie chce działać w takiej partii. „Rzodkiewka – powiedział jeden z nich – z wierzchu czerwona, a w środku biała”. W głowach im się nie mieściło, że można posługiwać się patriotycznymi, nie zaś komunistycznymi hasłami. To było ogromne odstępstwo od pryncypiów, zdrada ideałów. Tyle że ze Stalinem się nie dyskutuje i towarzysze musieli to przyjąć do wiadomości i zmienić język. Choć trzeba przyznać, że często się zapominali. Jeszcze w marcu 1943 r. towarzysz Dymitrow strofował Findera jak małego uczniaka: „W swojej ostatniej depeszy do towarzysza Stalina piszecie o ustanowieniu władzy robotniczo- -chłopskiej. Na tym etapie jest to politycznie nieprawidłowe. W waszej kampanii politycznej unikajcie takiego sformułowania”.

W swojej książce o PPR pisze pan wprost, że była tylko szyldem NKWD i GRU. Zastanawiam się, czy PPR to oddzielna od NKWD struktura i czy partia była tylko filią NKWD w Polsce.

Władysław Gomułka w bardzo cennych wspomnieniach pisze, że w 1943 roku ówcześni liderzy PPR: Paweł Finder i Małgorzata Fornalska wpadli w ręce gestapo na spotkaniu „związanym z ich działalnością po linii wywiadu radzieckiego”. Co to znaczy? Ano tyle, że zrzuceni z Moskwy działacze partyjni działali na dwóch płaszczyznach: robili robotę polityczną związaną z tworzeniem struktur partyjnych, a po drugie zajmowali się pracą wywiadowczą dla Związku Radzieckiego. Byli tacy, którzy działali w obu strukturach, i PPR, i NKWD, lub raz tu, raz tu. I bardzo trudno postawić taką granicę i jasno powiedzieć, gdzie się zaczyna wywiad sowiecki, a gdzie partia.

W takim razie po co był Stalinowi potrzebny ten niepodległościowy szyld PPR, skoro nawet w planach nie było pomysłu na Polskę z własnymi granicami?

Wyraźna przemiana w myśleniu kierownictwa sowieckiego pojawia się w czasie bitwy stalingradzkiej (czyli na przełomie 1942 i 1943 r.), kiedy już było wiadomo, że Rosja wojnę może wygrać, a potem nawet zająć część Europy. Pantelejmon Kondratowicz Ponomarienko, wówczas jeden z najbliższych współpracowników Stalina, 20 stycznia 1943 roku napisał referat o możliwym scenariuszu wydarzeń m.in. na terytorium Polski. Kiedy się analizuje to memorandum, widać zmianę sposobu myślenia (a może tylko zmianę akcentów w myśleniu?) o Polakach. Ponomarienko pisze, że w Polsce w 1943 r. nie odbywa się żadna walka z niemieckim okupantem, co powoduje, że Polacy nie ponoszą „odpowiednich” strat w walce z Niemcami. Mówi otwartym tekstem, że wskutek taktyki AK i czynników demograficznych, gdy Armia Czerwona wkroczy już na terytorium przedwojennej Polski, Polacy będą mieli zachowane siły i mogą stawiać opór przed wprowadzeniem komunistycznych porządków. Na co kierownictwo radzieckie nie mogło sobie pozwolić. Wniosek był taki, że Polacy powinni się do czasu przyjścia Sowietów zwyczajnie wykrwawić w walce z Niemcami. Temu wykrwawieniu się służyć ma PPR, a w zasadzie jej ramię zbrojne, czyli Gwardia Ludowa. To ona ma wzniecić ogień na tyłach wojsk niemieckich i wywołać masowe walki. Czyli taktyka pozostała ta sama (rozpętanie masowej walki pod patriotycznymi hasłami), ale zmienił się cel tych działań. Wiemy jednak, że próby rozpętania masowych walk w Polsce szły gwardzistom, na nasze szczęście, wyjątkowo opornie.

Z opublikowanej w „środkowym” PRL-u książki „Inne oblicze władzy” Jana Ptasińskiego, działacza PPR, a po wojnie pułkownika UB, wynika, że towarzysze w 1945 r. wiedzieli już, jaka ma być Polska: oczywiście satelita ZSRR, ale z językiem polskim, polskimi instytucjami i polskim modelem drogi do komunistycznego dobrobytu. To specyficznie pojęty patriotyzm, ale jednak…

Co innego kierownictwo PPR, a co innego masy. Przecież nie każdy komunista był agentem NKWD. Wielu działaczy PPR-u przyłączyło się do ekipy tworzącej „nową Polskę”, bo zwyczajnie zadziałała propaganda. Na decyzje innych ludzi wpływały też pogmatwane wojenne losy, chęć aktywnego działania społecznego. Każdy przypadek jest inny. Ktoś się przyłącza do „nowego”, bo chce, by dzieci w jego wsi miały się gdzie uczyć, odbudowuje zatem szkołę. Kto inny angażuje się w pracę starostwa, bo nie może już znieść powojennego bałaganu. Wszak w partii można było więcej. Co innego ludzie z kierownictwa. Przecież gdyby w 1946 r. czy 1948 r. przyszła z Moskwy kolejna dyrektywa, że robimy plebiscyt z głównym pytaniem: „czy jesteś za przyłączeniem do ZSRR”, oni by to z czystym sumieniem zrobili, tak jak w 1939 r. na Kresach, i nie tolerowaliby przy tym, że ktokolwiek w partii myślał po swojemu. Ponieważ kluczowe decyzje dotyczące tempa i mechanizmów komunizowania Polski zapadały na Kremlu.

Kiedy towarzysze z PPR-u zrozumieli, że nie będą żyć w Polskiej Republice Radzieckiej, tylko włodarzyć we „własnym” kraju?

Tego nie da się tak określić. Bo niby na podstawie jakich materiałów? W archiwach jest wiele śladów, że czołowi aktywiści PPR początkowo traktowali system budowany od 1944 r. jako tymczasową, krótkotrwałą prowizorkę, po której przystąpi się do właściwych działań: całkowitej nacjonalizacji, kolektywizacji i porzucenia polskich symboli na rzecz sowieckich. Ale świadectwa komunistów, ich powojenne wspomnienia o tym nie mówią. To raczej wizytówka ich totalnego zakłamania. To, co czytamy w relacjach o ich poglądach, planach, świadomości historycznej, często ma niewiele wspólnego z prawdą i zmienia się w zależności od czasów, w których świadectwa takie powstawały. Po prostu dostosowują się do aktualnej wówczas linii partii. Ten problem ilustruje przykład Leona Kasmana, prominentnego działacza PZPR, m.in. szefa „Trybuny Ludu”. We wspomnieniach, które pisał po wojnie, jest wiele frazesów o jego walce o wolną Polskę. Ale z sowieckich dokumentów wynika, że człowiek ten uważał się za skierowanego do Polski czasowo w 1945 r. „po linii służbowej”. Zachował się jego list, w którym informuje Komintern, że zostawia w Moskwie swoją legitymację „na przechowanie”, gdyż jedzie na czasową delegację – jakby zagraniczną – do Polski.

Czy wykorzystanie szyldu PPR do budowy w roku 1944 systemu komunistycznego było jedynym pomysłem Moskwy na przejęcie władzy w powojennej Polsce?

Nie, nie jedynym, jednak bardzo wygodnym. Ale był to element szerszej gry, podjętej przez Moskwę. W ramach tej gry polscy komuniści zakładali również inne, później tzw. sojusznicze partie, których zresztą szyldy PPR usiłowała „przejąć” jeszcze w czasie wojny, podszywając się w swych działaniach pod inne organizacje, np. SL czy RPPS.

Od 1944 roku Stalin chciał stworzyć w Polsce coś na kształt matriksa: kontrolowanego niejawnie przez agenturę polityczną i policyjną, sztucznego systemu wielopartyjnego, w którego skład miało wejść PPS, SL i SD. W przypadku Stronnictwa Demokratycznego – jak wiadomo – to się w znacznej mierze udało. Z Polską Partią Socjalistyczną nie wyszło, bo partia miała tak głębokie zakorzenienie i tradycję, że szybko się wyemancypowała. Pełną kontrolę nad nią komuniści odzyskiwali w latach 1946–1948.

Jeszcze inaczej potoczyły się sprawy z ruchem ludowym, głównie za sprawą powrotu Stanisława Mikołajczyka i w konsekwencji powstania PSL. Tę partię – drogą morderstw, masowych represji, pracy operacyjnej Urzędu Bezpieczeństwa, szykan administracyjnych itd. – ostatecznie spacyfikowano i zniszczono jako realny byt polityczny w drugiej połowie 1946 roku.